piątek, 29 sierpnia 2025
wtorek, 26 sierpnia 2025
Ostatnia prezentacja
To ostatnia prezentacja wiersza z tomu "Biuro straceń", ponieważ już za chwilę nowa książka - nowy rozdział pokątnego, noźycorękiego rzemiosła.
niedziela, 24 sierpnia 2025
Olgerd Dziechciarz o „Biurze straceń”
Olgerd Dziechciarz, poeta, prozaik,
a z dobrych czasów „Afrontu” mój nadRedaktor i Wydawca, ale co najważniejsze –
przyjaciel, napisał czule o moich „szorstkich” wierszach. Jako pierwszy szerzej,
jako drugi w ogóle po Grzesiu Wróblewskim (zaznaczając przy tym wyraźnie, że
nie ma, nie było i nie będzie przymusu omawiania wierszy Gajdy). Wielkie
dzięki!
„Sowizdrzalski nihilizm"
Nawet najbardziej tolerancyjny Bóg powinien kiedyś powiedzieć pas i rozwiązać nasze problemy. Ale Bóg, z niewiadomych nam powodów, nie interweniuje, ba!, nie odzywa się do nas, co budzi podejrzenie, że może go nie być. Dlatego dobrze, że jest Piotr Gajda i zajmuje się naszymi problemami, czyli właśnie nami, bo to my, ludzie, jesteśmy źródłem wszystkich naszych kłopotów. Gajda nie daje rozwiązania, ale diagnozuje naszą trudną sytuację, która nie dość, że skomplikowana, to jeszcze bez wyjścia. Robi to tak jak należy, czyli bezceremonialnie. Inni się patyczkują – on nie, ale robi to z klasą, dzięki czemu jego strofy przepełnione są cudowną ironią i rozkosznym sarkazmem:
„Wielki wybuch na miarę/ uderzenia otwartą ręką w nadmuchaną papierową/ torbę? Każdy ma taki Wszechświat,// jak go pan bóg stworzył.”
(Niewymuszony powrót do systemu geocentrycznego)
Podmioty tych
wiersze, czyli my, przeglądają się w nich, jak w lustrach – swoją drogą
zwierciadła to jeden z głównych toposów w poezji Gajdy. Co więc widzimy? Jeśli
tylko uczciwie patrzymy – czyli tak jak Gajda – widzimy marne istoty, które
zasługują na wojny, pandemie, na stanie w kolejkach do lekarza, na gnieżdżenia
się w ciasnych mieszkaniach, na kredyty, których nie są w stanie spłacić, na
nieszczęśliwe małżeństwa, na wylewające się z telewizorów i komputerów
łgarstwa, na wykorzystywanie przez silniejszych, bardziej cwanych, młodszych,
zdrowszych i piękniejszych, słowem na wszystko to, co się dzieje i nie
przestanie dziać, aż zabije nas klimat, albo my ów klimat zamordujemy.
A i owszem, Gajda nie daje nadziei, bo czy ktoś jeszcze wierzy, że nadzieja jest nam do czegoś potrzebna?!
„Czy już datowałeś węglowo, które czasy// były gorsze?/ A może takie dopiero nadchodzą/ niczym miałkie, codzienne sprawunki, spłaty rat/ i opłaty za abonament i ubezpieczenie?”
(In absentia)
Co istotne, mamy tu dół, głęboki, z osypującymi się brzegami, można by pomyśleć, że nie ma tu miejsca na nawet odrobinę humoru, a to nieprawda, nie brakuje tu elementu komicznego, bo przecież nic tak nie cieszy (śmieszy) jak nieszczęście, oczywiście poza własnym, wypielęgnowanym nieszczęściem. A kiedy już dobijemy do dna, usłyszymy nie pukanie od spodu, ale dźwięk armatury niewiadomego pochodzenia działającej na zasadzie perpetuum mobile.
„Kiedy patrzę
przed siebie, widzę wszystkie listopady”
Błogosławione
skoki na główkę. Wielu mieszczan
z ich grillami
i wakacjami last minute. Więcej tripów,
w których w
sklepowych wózkach blokują się kółka
i odpadają
fotonowe silniki. I dalej w ten diesel,
dekorator
wnętrz powie: „w ten deseń”.
Za kilka
miesięcy świat znów zacznie gubić liście,
czyściciele
będą opróżniać przydomowe baseny.
Oczom kadry
kierowniczej wyższego szczebla
ukaże się
armatura dna.
Piotr Gajda "Biuro straceń", Wydawnictwo Biblioteka Śląska, Katowice 2025.
piątek, 22 sierpnia 2025
Książka Rafała Kasprzyka w Fundacji Kultury „Afront”
Rafał Kasprzyk, „Igliwie, czyli niespieszne rozmowy nie tylko o literaturze”, s. 132, Fundacja Kultury Afront, Bukowno 2025. Rafał Kasprzyk rozmawia z Krzysztofem Bieleckim, Zbigniewem Dmitrocą, Olgą Ptak, Robertem Gmiterkiem, Krzysztofem Gryko, Tomaszem Hrynaczem i Rafałem Rutkowskim.
Redakcja: Olgerd Dziechciarz. Korekta: Agnieszka Zub. Projekt okładki: Edyta Kasprzyk. Skład i łamanie: Konrad Kulman. Druk: Drukarnia Grafpresss w Olkuszu.
Fragment rekomendacji z okładki książki:
W uczciwym świecie – że zacznę tak górnolotnie – rozmowy z pisarzami, czy też innymi twórcami, powinny budzić rodzaj nieufności lub ostrożności. Z jednej strony niepewność, czy autor w ten sposób powinien coś dopowiadać do dzieła, z innej strach, że to właśnie dzieło pod wpływem tego doświadczenia nam się „spsuje”, a gdzieś dalej złośliwe podejrzenie, że przepytywany bohater (celowo używam tego słowa) okaże się idiotą (też celowo) i co on w ogóle może wiedzieć o samym życiu? Może powie, że życia nie można przeżyć ani o nim mówić, ale trzeba je – audaces fortuna iuvat – „życiować”? Raz za razem? A same opisy procesów twórczych są raczej żałosną nudą lub mizernie opisanym klinczem. I co jeszcze?
Dlatego też z podziwem przyglądam się trudowi poety Rafała Kasprzyka. A mój podziw jest rosnący lub wznoszący, bo wiem, że jego trud jeszcze się nie skończył i długo to nie nastąpi. To już wina samego poety-interlokutora znanego z ekstatycznych wierszy, które dla rozeznania nazywane są „węglowymi”. Spotykana też forma: „to ten poeta, od węgla, górnik”. Czyli nie może być tutaj wielkiego zaskoczenia, że Kasprzyka interesuje ciemność, samotność, jakieś zagubienie (więc poszukiwanie?), śmierć (więc narodziny?) – coś, co można dla pewnego uproszczenia nazwać każdorazowym egzystencjalizmem.
Paweł Orzeł
Rafał Kasprzyk – poeta i krytyk literacki. Nagradzany
w wielu ogólnopolskich konkursach. Debiutował w 2018 r. tomem Interakcje (czyli
życie oparte na węglu). W 2020 r. ukazała się kolejna książka, Dychotomia
(Afront, 2020). Swoje wiersze publikował na łamach „Dziennika Polskiego”, a
także w „Odrze”, „eleWatorze”, „Frazie”, „Afroncie”, „Przekroju”,
„Helikopterze”, „Tlenie Literackim”, „Arkuszach Literackich”, „Akancie”,
kwartalniku mniejszości polskiej na Ukrainie „Krynica” oraz w wielu
antologiach. Teksty krytyczne zaś, można znaleźć w takich czasopismach jak:
„Afront”, „eleWator”, „ Helikopter”, „ArtPapier”, „Suburbia”, „Nowy Kozirynek”,
a także na internetowej stronie wrocławskiego wydawnictwa „J”. Jego rozmowy z
pisarzami ukazują się w miesięczniku „Odra”. Juror konkursu im. Anny
Kamieńskiej na najlepszą książkę poetycką województwa lubelskiego.
środa, 20 sierpnia 2025
Ozzy umarł i wszystko wskazuje na to, że zrobił to na poważnie
Została po nim
muzyka, na której wychowało się całe pokolenie (które de facto mam
gdzieś, bo liczy się wyłącznie indywidualne doświadczenie). Zostały po nim płyty, które towarzyszą mi niemal
przez całe życie — mityczne artefakty zawierające legendarną muzykę. Odkrywając
je jeszcze w czasach PRL-u, nie mogłem tego robić chronologicznie, a tylko od
przypadku do przypadku. U mnie wspomniana chronologia płyt nagranych z Ozzym
wygląda więc następująco:
- Never Say Die!
- Black Sabbath
- Paranoid
- Master of Reality
- Vol. 4
- Sabotage
- Sabbath Bloody Sabbath
- Technical Ecstasy
Z kolei mój TOP tych nagrań prezentuje się tak (i
jest niezmienny już od kilku dekad):
1. Sabbath Bloody Sabbath
Płyta, którą zabrałbym na bezludną wyspę — jeżeli byłby na niej sprzęt stereo.
Utwór tytułowy, „A National Acrobat”, „Sabbra Cadabra”, „Killing Yourself to
Live”, „Looking for Today” i „Spiral Architect” to same sztosy. Nigdy wcześniej
ani później Black Sabbath nie wyszli tak daleko poza własną hardrockową
estetykę. Tu wszystko się zgadza: niezwykle wysoki, arcygenialny melodycznie
wokal Ozzy’ego, monumentalne riffy Iommiego, galopujący bas Butlera i
swingująca perkusja Warda.
O dziwo, płytę
muzycy nagrali, będąc początkowo w fazie permanentnego twórczego kryzysu.
Dopiero zmiana otoczenia i wynajęcie nawiedzonego zamku (Clearwell Castle)
odblokowało kreatywność. Wyszła im perełka.
Rick Wakeman,
który jako zaproszony na sesję gość dograł do niektórych utworów doskonałe
partie klawiszy, wspominał potem, że kiedy wszedł do studia nagraniowego,
wszyscy muzycy oraz producent płyty byli pijani. Na miejscu, w przytomności,
zastał tylko przerażonego asystenta realizatora, który puścił mu nagrane
kawałki, w których miały znaleźć się klawisze. Wakeman dograł do nich swoje
partie i wrócił do domu. Wcześniej, jako gratyfikację za swój wkład w płytę Sabbath
Bloody Sabbath, przyjmował piwo, które zespół chętnie mu stawiał.
I na koniec dygresja: po śmierci Osbourne’a różni dziwni ludzie ochoczo wypowiadali się na temat rzekomych niedostatków jego wokalu („automat”, „wokalne linie melodyczne powtarzały przeważnie riffy Iommiego” i tym podobne bzdury). Owi „mądrale” po koncercie Back to the Beginning powinni zapytać Axla W. Rose’a, czy łatwo mu było na żywo powtórzyć partie wokalne utworu „Sabbath Bloody Sabbath”.
2. Never Say Die!
Nie tak dobra jak Sabbath Bloody Sabbath, ale za to ukochana. Płyta,
którą rozmaici krytycy muzyczni przez dekady odsądzali od czci i wiary jako
muzyczną oznakę personalnego i twórczego kryzysu grupy. Zespół był w rozsypce —
wzajemne relacje, uzależnienia i brak inspiracji sprawiły, że album był chłodno
przyjęty. Ostatni album z Ozzym przed jego wyrzuceniem z zespołu — Ozzy opuścił
zespół na krótko przed nagraniami, zastąpił go Dave Walker (ex-Fleetwood Mac),
ale Ozzy wrócił na ostatnią chwilę.
Tymczasem
płyta zawiera tak znakomite, gęste, osnute hardrockowo-jazz-rockową aurą
kawałki jak „Johnny Blade”, „Junior’s Eyes”, a zwłaszcza takie złożone
formalnie killery jak: „Shock Wave”, „Air Dance” i „Over to You”. Na tych
trzech ostatnich mamy Black Sabbath w szczytowej formie.
Kto pragnie
dalej kwestionować wokalny geniusz Ozzy’ego, niech porówna wersję „Junior’s
Eyes” w wykonaniu Dave’a Walkera (był brany przez zespół pod uwagę jako
następca Ozzy’ego po jego pierwszym opuszczeniu składu grupy) z wersją
Osbourne’a.
3. Vol. 4
Wspaniałe otwarcie w postaci „Wheels of Confusion” ze znakomitym solo Iommiego
(legenda głosi, że jeszcze doskonalszą jego wersję zbyt pospiesznie skasował
uczestniczący w sesji inżynier dźwięku), a potem kanonada klasyków w postaci
„Supernaut”, „Snowblind”, „St. Vitus Dance”, „Under the Sun”. No i ballada
„Changes”, której Yungblud ostatnio podarował drugie życie podczas wykonania Live
from Villa Park.
Album tak
równy, tak mocno świadczący o rozwoju grupy, że przez to odrobinę
przewidywalny. Płyta pierwotnie miała nosić tytuł Snowblind — nazwa była
odniesieniem do kokainy, której zespół używał podczas sesji w nadmiarze. Na
taki tytuł nie zgodziła się wytwórnia.
4. Paranoid
O dziwo, najmniej na tej płycie lubię jej utwór tytułowy. Zespół potrzebował
jeszcze jednego utworu, więc Iommi wymyślił riff, Ozzy zaśpiewał na szybko
tekst, a kawałek stał się... największym hitem w karierze Sabbs. No i ta
okładka, przygotowana pod pierwotny tytuł albumu — War Pigs — dzieło
jakiegoś cholernego przypadku albo indolencji wytwórni.
„War Pigs”,
„Iron Man” — tak wykuwał się heavy metal. O tym, że to nigdy nie była jednak
muzyka dla osób z wadą słuchu, świadczy utwór „Fairies Wear Boots” (byle
gówniarze tego nie zagrają). Absolutny wzór z Sèvres wczesnego Black Sabbath.
5. Black Sabbath
Black Sabbath,
podobnie jak Cream, wyszli z bluesa (Cream w nim pozostali). I ten blues
słychać jeszcze na ich debiutanckim albumie. „Warning” to na przykład przeróbka
utworu zespołu Aynsley Dunbar Retaliation, a w „The Wizard” Ozzy gra na
harmonijce ustnej.
Kwintesencją płyty jest jej utwór tytułowy (do spółki z „N.I.B.”) — definiujące styl i przekaz grupy, a zarazem powody, przez które zespół przez lata był posądzany o satanizm i propagowanie okultyzmu. Nagranie płyty trwało tylko jeden dzień — zespół zarejestrował swój debiutancki album w ciągu ledwie 12 godzin.
6. Master of Reality
Świetny riff
Iommiego — „Sweet Leaf” (i ten jego zapętlony kaszel po zakrztuszeniu się
jointem jako intro!). Z kolei w „After Forever” Black Sabbath dosadnie
odpowiada tym wszystkim, którzy pragnęli grupę na siłę egzorcyzmować święconą wodą, gdzie
mogą ją sobie wlać.
No i posępny
„Children of the Grave” — ze względu na swoją wysoką energetyczność
wykorzystywany jako stały punkt koncertów. Jest jeszcze pierwszy akustyczny
utwór w repertuarze zespołu — „Solitude” (gitarzysta gra w nim również na
flecie i fortepianie), który w odróżnieniu od „Children…” nigdy nie został
wykonany na żywo.
Na albumie
Iommi obniżył strój gitary do C♯ — to wpłynęło na cięższe, bardziej doomowe
brzmienie, inspirując całe pokolenie późniejszych kapel metalowych.
7. Sabotage
Tytuł nawiązuje do... sabotażu menedżerskiego — zespół był w konflikcie sądowym
z byłym menedżerem, co mocno wpłynęło na klimat albumu.
Płyta, na
której wokalista przekonuje mnie najmniej. Niby zawiera świetne utwory, choćby
„Hole in the Sky” czy rewelacyjny „Symptom of the Universe” (Ward tu znów
pokazuje, jakim świetnym jest perkusistą), ale gdzieś w post-produkcji ten
album zaczął brzmieć, jak dla mnie, nazbyt surowo, a wokal Ozzy’ego stał się zadziorny
i krzykliwy — z dużą stratą dla melodyjności.
To płyta z
obśmianą okładką (Ward w czerwonych rajtuzach, Osbourne w sukience i kozakach),
która została zrobiona w pośpiechu i jest często uznawana za jedną z
najgorszych — ubrania członków zespołu to podobno były ich codzienne ciuchy (czerwone rajtuzy?!), bo nie
planowali pozować do zdjęcia tego dnia.
Nie jestem do
końca przekonany do takich utworów jak „Megalomania”, „Am I Going Insane
(Radio)” i „The Writ/Blow on a Jug”, ale doceniam je za innowacje.
8. Technical Ecstasy
Dla
nieuświadomionych — okładka płyty podobno przedstawia dwa roboty uprawiające
miłość na ruchomych schodach. Grafikę stworzyło Hipgnosis — słynne studio
projektujące m.in. dla Pink Floyd.
Wciąż nie przekonałem się do tej płyty. Zespół odszedł od ciężkiego brzmienia na rzecz nie do końca udanych eksperymentów. Nawet dwie najlepsze kompozycje: „You Won’t Change Me” i „Dirty Woman” to ledwie cienie tych zarejestrowanych na wcześniejszych albumach. „She’s Gone” to jakby zapowiedź przyszłych łzawych balladek z solowego repertuaru wokalisty (cóż, słucham jego płyt tylko do The Ultimate Sin włącznie), w rodzaju „Dreamer”.
niedziela, 10 sierpnia 2025
sobota, 9 sierpnia 2025
czwartek, 7 sierpnia 2025
R.I.P. Ozzy
Tak, muszę się sam przed sobą do tego przyznać… Ja, który nigdy nie miałem swoich idoli, a każda instytucjonalna hierarchizacja życia społecznego wzbudzała we mnie pusty śmiech, nie mogę otrząsnąć się po śmierci Johna Michaela „Ozzy’ego” Osbourne’a. Na swoje usprawiedliwienie napiszę, że członkowie pierwszego składu Black Sabbath od niemal zawsze są nieodłączną częścią mojego życia, tak jak jest nią na przykład prosta świadomość istnienia domu, do którego zawsze wracam z pracy, bądź z podróży. Płyty „Black Sabbath”, „Paranoid”, „Master of Reality”, „Vol. 4”, „Sabbath Bloody Sabbath”, „Sabotage”, „Technical Ecstazy” i „Never Say Die!”, historie związane z ich pierwszym odsłuchem to część mojego DNA. Do 22 lipca 2025 roku naiwnie wierzyłem, że Tony, Ozzy, Geezer i Bill to ludzie nieśmiertelni, ich istnienie w moim życiu jest pewne jak wschody i zachody słońca, i prędzej to ja zamknę oczy na zawsze, niż to słońce zgaśnie. Śmierć Ozzzy’ego to trauma, wstrząs, strata kogoś symbolicznie bliskiego (którego pokochałem za jego sztukę). I nie mówię tu o jakimś pokoleniowym doświadczeniu utraty, „końcu pewnej epoki”, ponieważ nie czuję się związany w żaden sposób z jakimkolwiek „wspólnotowym doświadczaniem”; zawsze opieram emocje na tym, czym dysponuję – na indywidualnym stosunku do przedmiotu rzeczy i spraw. Stąd, obcowanie z muzyką i legendą Black Sabbath było i jest dla mnie doznaniem wyjątkowo intymnym, osobistym, głęboko wewnętrznym. Żałuję, że dziś nie mogę już odtworzyć pierwotnej intensywności moich odczuć, ponieważ „ten pierwszy raz” z definicji zdarza się tylko raz. Pierwsze odsłuchanie płyty „Never Say Die!” (zaraz po nim chęć założenia zespołu o nazwie Johnny Blade, pomysł zaczął się i zakończył na powstaniu logo z nazwą przyszłej grupy), pierwsze odsłuchanie „Sabbath Bloody Sabbath” (i marzenie o powstaniu kolekcji płyt winylowych, dziś już od dawna szczęśliwie spełnione), pierwsze odsłuchanie płyty „Master of Reality” (i fantazja o obejrzeniu grupy na żywo, również po kilkunastu latach spełniona). Przez ostatnie kilkanaście dni przeczytałem niemal wszystkie newsy związane ze śmiercią Ozzy’ego i właśnie z jej powodu stał mi się jeszcze bliższy, bo okazał się nie być Księciem Ciemności a zwykłym śmiertelnikiem, o co w końcu zawsze go podejrzewałem…
wtorek, 5 sierpnia 2025
Z Archiwum P. (62)
piątek, 1 sierpnia 2025
Gajda gościem Portu Poetyckiego w Chorzowie
Zgodnie z zapowiedzią organizatorów: Piotr Gajda to kolejny autor, którego będziecie mogli posłuchać w ramach prezentacji Wydawnictwo Biblioteki Śląskiej na Dużej Scenie Portu Poetyckiego. W czasie spotkania z poetą na pewno nie zabraknie wierszy z najnowszej książki poetyckiej pt. "Biuro straceń".
Zatem do zobaczenia 20 września!

















