Do „Hostelu” dotarła przekazana
przez Sławomira Płatka, jej autora, książka obszar niejasny (Fundacja
Kultury AFRONT, Bukowno 2024). Tom wierszy nomadycznych, sytuujących się
jednocześnie na kilku płaszczyznach, planach, poziomach. Ten podstawowy to
Beskidy, pasmo górskie w Karpatach, z którego to rejonu wywodzą się korzenie
rodzinne poety, na co dzień mieszkającego w Gdańsku. Dziedzictwo, przeszłość to
kolejna warstwa tej książki. I wreszcie wędrówka, nie tylko po górach,
opuszczonych siołach, lasach i polanach, ale przede wszystkim w głąb siebie (w
dolinę porośniętą podobnie gęstym lasem, jak wzgórza). Stąd obszar niejasny
jest tak samo rozgrywaniem w surowym krajobrazie własnej „słabości” (to również
tytuł jednego z wierszy), jak i porzucaniem miasta („I jest tak, / jakby miasta
nigdy nie było”), a nawet świata, którego „kaszel źle się czuje, zanika”. To
liryczna teleportacja do miejsca skażonego przeszłością, która jak nowotwór,
nacieka na przyszłość.
[…] Mieszkam w miejscu, które
nazywa się „ostateczne
rozwiązanie kwestii łemkowskiej”. Kiedyś
wieszali tam
ludzi za język. Myślę, że
też nie chciałbym wracać lub oglądać
zdjęć, znowu wybaczać, skoro
ziemia wybaczyła
i rodzi komu innemu. Jak ich kobiety i domy”.
Wspomniana w poprzednim akapicie nomadyczność wiąże się ze specyficznie pojmowanym stanem alienacji; wędrowiec to swojego rodzaju wyrzutek, który porzuca zaznajomione miejsce, żeby odnaleźć się w nowym, nieznanym. Dla Płatka podróż jest mitem. Podobnie poezja. Obie łączy transgresja, wywołująca psychodeliczną jakość doznań, wytwarzająca „Obszar nocy (który) odróżnia Być od znaleźć się”.
Wyjść
i iść.
Mijać. Mieć
przed sobą
nie wiadomo
ile. Byle
rozwijało się
to w nieskończony
szereg
przyczyn, których skutki dopiero
przechodzę, w
nie brnę, przepracowuję
marszem, więcej: byciem w marszu.
To rodzaj
odżywiania się
pośpiechem,
grabieżą przestrzeni,
wpychanej w
jakiś tłumok, w coś
w sobie […].
Czy poeta, który z definicji jest, kiedykolwiek będzie w stanie się (siebie) znaleźć? Nie sądzę, ponieważ na tym polega każda poważna wyprawa przez życie. Na gubieniu się i próbie odnalezienia. To wyprawa bez końca.
[…] Żadnej Demoniki
czy choćby Luizy,
Nawet Zabicia
ciotki. Jest zabita chatka
i zadrutowana.
Robię dwa
nieudane zdjęcia.
Są świetne, ale
o tym dowiaduję się,
kiedy zapominam, o co mi chodziło.
Beskidy Płatka
w obszarze niejasnym mimo niemal kronikarskiego, geograficznego
wytyczenia ich współrzędnych zawierających miejsca i miejscowości tworzą przede
wszystkim „krajobraz wewnętrzny”, odległy od „pocztówkowego” czy
„przewodnikowego” rekwizytorium (sentymentalnego). To tło dla katharsis,
dla uwalniania się od Gdańska, miasta, które poprzez swoją żywotność oddala
poetę od śmierci, a więc paradoksalnie także od życia.
[…] Rozmowa z
drewnem, kamieniem
jest trudna,
wypluwa tandetną poezję śpiewaną:
materiał nie
odpowiada ani echem, ani słowem,
jest martwy.
Wiersze z omawianego tomu odniósłbym do filozofii Alfreda Whiteheada, a więc do próby skonstruowania teorii symetrycznej między światem a Bogiem (tym od Kaina i Abla). Bóg, pozornie słabo obecny w obszarze niejasnym, zadomawiając się w ciele i w duszy podmiotu lirycznego, tym samym intencjonalnie wpływa na jego świat zewnętrzny i wewnętrzny. Język tej poezji – jak słusznie zauważa Maciej Melecki, autor blurba – stara się „[…] uchwycić to, co pomiędzy widzialnym a słownym, odbiorczym a kreowanym. Uwewnętrznienie staje się przez to zewnętrzną niejasnością […] by w efekcie stać się światem własnym, czyli jedynym”. Światem, w którym stwarzanie siebie przez doświadczanie umożliwia poecie scalanie wielości w jakąś jedność. Można uznać, że synteza dokonuje się tu zgodnie z zasadą nazywaną przez Whiteheada kreatywnością. Syntetyzowana wielość jest więc wielością relacji, w jakich zaistniałe zdarzenie (wędrówka po Beskidzie) sytuuje się wobec dokonanych już przeszłych zdarzeń.
Dom jest
potrzebny,
żeby ze środka
słuchać.
Nocą, jakby ze
środka siebie,
pozostać sobą,
w sobie […].
[…] Wszystko,
co złe, pochodzi z ducha,
póki nie jest
nakarmiony sytym,
pożywnym
ciałem. Wtedy na chwilę
przestaje
Wszystko widzieć,
o Wszystkim
mówić.
Obszar niejasny, bo fragmentaryczny, składający się z powidoków i mar. Śniony w przedziale kolejowym podczas przemieszczania się z puntu A. do punktu B. Przez sam środek natury, przez jej transcendencję. Zapisany na zawsze w pamięć autora Awarii migawki, emblematyczny jak ów dzik z wiersza Pogranicze II, któremu Sławomir Płatek w swojej wersji opowieści pozwolił się „zantropomorfizować”, by „odtąd było znów jak dawniej”. A „dawniej” to przecież jest ten właśnie punkt, od którego się od siebie ucieka lub do siebie wraca.
Sławomir Płatek, obszar niejasny. Fundacja Kultury AFRONT, 2024
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz