Do „Hostelu” kurier dostarczył najnowszą powieść Olgerda Dziechciarza,
poety, prozaika, felietonisty, redaktora, wydawcy, animatora literatury, mojego
przyjaciela. Twórczość związanego z Olkuszem autora poznałem dawno temu dzięki
skromnemu tomikowi poezji Autoświat, który od razu mnie ujął oryginalnością,
ponieważ opisywał świat, wykorzystując do tego celu nomenklaturę językową
mechaników samochodowych. Wkrótce, na Złotym Środku Poezji w Kutnie poznałem
Dziechciarza osobiście i nasza przyjaźń zawiązała się, jak to się mówi – w lot.
Oskar
Małopolski, główny bohater „Zaświatowca” jest
człowiekiem nawiedzonym, niezależnym, niepokornym, systemowo nieposłusznym,
zbuntowanym, ale – zaznaczam to wyraźnie – trochę na sposób Grochowiaka i jego
powiedzenia o tym, iż „bunt nie przemija, on się ustatecznia”. Że tak jest,
zaświadcza osobista biografia autora powieści, alter ego jej bohatera - Olgerda Dziechciarza, byłego redaktora Kwartalnika Powiatu Olkuskiego (z podkreśleniem słowa „byłego”, w którym zawarta jest cena jaką w
lokalnym samorządzie płaci się za własne zdanie). Oskar Małopolski przeciwstawia
się, wytwarza opór materii – ale jak sam o tym mówi – „nie tak często jakby
mógł”. To z kolei jest cena, którą płacimy za życie w tym smutnym kraju – i
podobnym mu innych smutnych krainach – które urządzają nam kolejne pokolenia
predatorów z tego, czy z innego politycznego nadana.
Nowa powieść autora „Zapolskiego” to trochę ironiczna, we fragmentach
sowizdrzalska, miejscami smutna, ale przede wszystkim melancholijna opowieść o
mieszkańcach małego, prowincjonalnego miasteczka, dla których dążenie do prawdy
i prostoty niekoniecznie stanowią sprawę priorytetową. Również z tego powodu Małopolski
miewa przeciw sobie całe „osobliwe bestiarium ludzkie” zaludniające
domy, sklepy i ulice w miejscu, w którym żyje. Tym samym „Zaświatowiec” to
opowieść o nas – których imię Legion – mieszkańcach Tomaszowa Mazowieckiego,
Olkusza, Koluszek, Konstantanowa Łódzkiego, Radomska itd., itp. Złośliwych,
wścibskich, zawistnych, żywiących się plotką i kłopotami sąsiadów, pazernych na
władzę, pieniądze, lokalne skandale i cuda.
W takim miejscu można z jednej strony aspirować do „współudziału” albo dążyć
do bycia „nikim”, czyli być sobą. Takim też charakteryzuje Małopolskiego jego
sąsiad i polityczny mentor, niejaki Malanowski:
„Dlaczego pomagam Małopolskiemu? Na pewno nie z litości: trochę go lubię
i wbrew opinii innych mieszkańców naszej kamienicy wcale nie uważam za
skończonego głupka czy ćwoka. Teraz zresztą jakoś rzadziej spotykam się z
takimi opiniami o nim, ale kiedyś to była norma. No, więc ja nigdy go za głupka
nie uważałem, może za człowieka, który ma lekko niepoukładane w głowie, no
lekką szajbę ma, ale nie, nigdy za głupka go nie uważałem. Odwrotnie, mnie się
zdarzało myśleć o nim, że on jest mądrzejszy od nas. Jakby wiedział więcej albo
czuł więcej niż ktoś normalny […]”.
Taki też dylemat (aspirować w życiu czy rejterować z życia) ma Oskar Małopolski, ksywa „Zaświatowiec”, człowiek prawdomówny, nieposiadający telefonu, kobiety i uśmiechu na twarzy, „leczony na głowę”, który podobno był w zaświatach, ale dane mu było zmartwychwstać. Osoba podchodząca do spraw zasadniczych śmiertelnie poważnie, stąd (na wyraźny rozkaz/koncept autora tej metaprozy) niespodziewanie kandydująca na radnego w bezwzględnym świecie draństwa, oszustwa i wszelkiego rodzaju świństwa rozgrywających się w kotle lokalnej polityki.
Czy bohater przetrwa katastrofę poznawczą, której się domyślał, i którą intuicyjnie przeczuwał na zasadzie stwierdzenia: „widzę, ale, kurwa, nie wierzę”? Sprawdźcie to sami. Dla mnie największe znaczenie w tej znakomitej opowieści ma ostrzeżenie skierowane do ewentualnych chętnych do wzięcia udziału w podziale/rwaniu sukna, że „wejście do układu” jest zawsze „wejściem drzwiami wyjściowymi”.
Olgerd Dziechciarz, Zaświatowiec. Państwowy
Instytut Wydawniczy 2024
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz