poniedziałek, 16 grudnia 2024

102 projekcja

Przyznaję, śledziłem zamieszczane w mediach opinie na temat nowych, hollywoodzkich filmów: „Jokera: Folie á Deux” i „Gladiator II”.  Więcej, oba obrazy zdarzyło mi się obejrzeć z mocno średnim zainteresowaniem. Krótko mówiąc, pierwszy nie jest taki zły, jak się o nim powszechnie sądzi, drugi to w mojej opinii straszny gniot. Żeby się jakoś odtruć, zaaplikowałem sobie kolejny seans z filmem „Withnail i ja” z 1987 roku w reżyserii Bruce’a Robinsona.

Fabuła obrazu jest prosta (w każdym razie nie ma w niej scen z gladiatorem dosiadającym nosorożca i z rekinami pływającymi w zalanym słoną wodą w Koloseum). Opowiada o dwóch bezrobotnych młodych aktorach, bez pieniędzy i widoków na przyszłość, wynajmujących ponurą norę gdzieś na przedmieściach Londynu, których codzienne menu składa się z alkoholu, marihuany i LSD, co powoduje, że w ich życiorysach pojawiają się długie, niekontrolowane przerwy. Nagle, z pewnym zdumieniem konstatują, że do końca dekady lat sześćdziesiątych pozostało zaledwie dziewięćdziesiąt dni. Spłukani, nie do końca przytomni postanawiają wyruszyć na wieś i spędzić oczyszczający wewnętrznie weekend w prymitywnej chacie ekscentrycznego Monty'ego, wuja jednego z nich (Withnaila), który zresztą w pewnym momencie pojawia się  z wizytą i wyraźnymi erotycznymi zamiarami.

Czy zaplanowany reset się uda? I tak, i nie. Nadal pozostaną pod wpływem używek, z poczuciem schyłku pewnej epoki, zagubieni w miejskiej (a teraz wiejskiej) dżungli. Telegram, który dotrze do przyjaciela Withnaila z informacją, iż otrzymał główną rolę w pewnym teatralnym przedsięwzięciu, wymusza ich powrót do Londynu i rozstanie, które tak naprawdę jest dla obu końcem przyjaźni, ale i pewnej epoki.

„Withnail i ja” spowity jest hippisowską aurą i towarzyszącą jej dekadencją. Film powstał w wytwórni założonej przez słynnego Beatlesa – Georga Harrisona, który po sfinansowaniu monty python’owskiego „Żywotu Briana” założył HandMade Films. Wytwórnia w historii brytyjskiego kina zasłynęła etosem produkcji niesztampowych filmów, których nikt inny nie chciał produkować. Zupełnie niespodziewanie obraz osiągnął  sukces, na który nikt nie liczył. No i pomógł zmienić brytyjskie kino, z upływem lat stając się dziełem kultowym.

Dwójkę głównych bohaterów grają Richard E. Grant (Withnail) oraz Paul McGann (i ja). W scenariuszu bohater grany przez Paula McGanna nazywa się Marwood, choć na ekranie w napisach figuruje tylko jako „ja”. Powszechnie uważa się, że imię tego bohatera brzmi Peter, ponieważ w czasie wizyty u wujka Monty'ego, Withnail zwraca się tak do niego i wspomina, że Peter ma przesłuchanie na angaż w teatrze. Co ciekawe, grający w filmie wiecznie napranego i upalonego Withnaila Richard E. Grant jest niepalącym abstynentem. Pierwotnie rolę Petera Marwooda miał zagrać Daniel Day-Lewis, ale wybrał angaż w „Nieznośnej lekkości bytu” Kaufmana.

Film „zaludniają” dwie inne znakomicie zagrane postaci. Wujek Monty (Richard Griffiths), świetnie oddający wizerunek homoseksualisty i podupadłego arystokraty z angielskich sfer wyższych oraz Danny, diler narkotyków i domorosły filozof (w tej roli Ralph Brown). Brown na przesłuchanie do filmu przyszedł ubrany tak jak postać Danny’ego; z długimi włosami i pomalowanymi paznokciami. Reżyserowi spodobało się to i Brown otrzymał angaż.

Interesująca jest również postać reżysera, Bruce’a Robinsona, który jest też scenarzystą („Pola śmierci”, „Dziennik zakrapiany rumem”) i powieściopisarzem. Pierwotnie scenariusz filmu miał być powieścią, której zakończenie było zgoła inne. Whithnail wraca do swego mieszkania, ładuje karabin, który zabrał z domku na farmie Monty’ego. Następnie wlewa do lufy wino, wypija je, po czym pociąga za spust popełniając samobójstwo.

Robinson udzielał się również aktorsko. Moja ulubiona rola to postać Briana Lowella w filmie „Szalona kapela”, byłego gitarzysty i lidera rockowego zespołu Strange Fruit, który przez narkotyki i kłopoty z samym sobą jest rezydentem zakładu psychiatrycznego, gdzie odnajdują go po dwudziestu latach pozostali członkowie grupy. Ich zamiarem jest  powrót na scenę po tak długiej przerwie. Jego postać w jakiś nie do końca przeze mnie rozpoznany sposób spaja te dwa filmy (gatunkowo całkiem odmienne), które wiele mówią o niełatwym życiu artystów, kontrkulturze i buncie, przejawiającym się próbą życia na własnych warunkach.

W ostatniej scenie filmu „Withnail i ja” Richard E. Grant odprowadza świeżo wykąpanego, ostrzyżonego i ogolonego Paula McGanna przez zalany deszczem park ku nowemu życiu, z poczuciem, że jego własne aktorstwo już na zawsze zakotwiczyło w nędznym podlondyńskim lokum (przynajmniej do czasu eksmisji) bez widoków na przyszłość. Po przygnębiającym pożegnaniu, osamotniony, recytuje Szekspira (i nie bez powodu jest to znamienny cytat z „Hamleta”): „Od niejakiego czasu, nie wiem skąd, ze szczętem humor straciłem; zarzuciłem dawne przywyknienia i w tak ponure wpadłem usposobienie, że ten piękny obszar ziemski pustynią mi się wydaje (…). Jak doskonałym tworem jest człowiek! Jak wielkim przez rozum! Jak niewyczerpanym w swych zdolnościach! Jak szlachetnym postawą i w poruszeniach! Czynami podobnymi do anioła, pojętnością zbliżonym do bóstwa! Ozdobą on i zaszczytem świata. Arcytypem wszech jestestw! A przecież czymże jest dla mnie ta kwintesencja prochu?”).

Znamienne, że Bruce Robinson dołożył do filmu „Withnail i ja” pieniądze z własnej gaży reżysera. Studio HandMade Films zatrzymało 30 tysięcy funtów, które miało być przeznaczone na jego wynagrodzenie, by zrealizować sceny, w których Withnail i Marwood docierają w czasie ulewy starym gratem z Londynu do domku wujka Monty’ego. Producenci byli przekonani, że sceny te nie są potrzebne, lecz reżyser przekonał ich, że są wręcz niezbędne. Gdy film odniósł sukces, Robinson nigdy nie upomniał się o zwrot pieniędzy.

Podobnie jak i ja nie upomnę się o zwrot pieniędzy za bilet na seans „Gladiatora II”. Taki jestem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz