Do „Hostelu” Poczta
Polska dostarczyła Przeciwujęcia, dwunasty tom poetycki Macieja
Meleckiego, poety, scenarzysty, redaktora, wydawcy, dyrektora Instytutu
Mikołowskiego i animatora poezji. Mojego przyjaciela, którego twórczość
poetycka od niepamiętnych czasów jest mi wyjątkowo bliska. Wspominałem o tym
wielokrotnie w różnych miejscach, że projekt poetycki autora Szeregu
zerwań jest wyjątkowy, absolutnie osobny i bezkompromisowo
konsekwentny. Nie ma w tym kraju drugiego takiego poety, takich wierszy. I nie
ma nic tu do rzeczy mój emocjonalny stosunek do osoby autorskiej (jak to się
ładnie teraz nazywa).
Od czasu,
kiedy w moje ręce wpadł nabyty na portalu aukcyjnym tom Bermudzkie
historie (z autorską dedykacją dla kogoś innego, kto potem wystawił
książkę do sprzedaży, taka ciekawostka) zawsze z niecierpliwością czekam na
kolejne wiersze Melexa. Jego książki to księgi (mam tu na myśli również ich
objętość), to grypsy od bogów poezji spisane gęstym, drobnym maczkiem fraz,
metafor, kontekstów i znaczeń. To kulturowe kody, które z wypiekami na twarzy
się „deszyfruje” odsłaniając szkatułkowe frazy (skonstruowane jak mini
opowieści). W tym najprawdopodobniej tkwi jedno z „przekleństw”, które dotyczy
tej poezji – mit jakoby była ona trudna, niedostępna, niezrozumiała. To
kompletna bzdura, która tylko dlatego mogła przedostać się na światło dzienne,
ponieważ w tym smutnym kraju krytyka literacka zwyczajnie nie istnieje
(zastępują ją: pobieżność, fragmentaryczność i nagrodyzm – w
dowolnej kolejności).
Tymczasem Przeciwujęcia to wybitnie klarowny ekstrakt świata i współistniejących w nim form i
norm życia. Wszechobecna kontrola i sprzeciw wobec niej to istotny plan tomu.
Jak również rosnący opór wobec zagęszczonej magmy serwowanej społeczeństwu
„Morloków” niczym proteiny i inne cywilizacyjne „dobra”, które o dziwo!,
okazują się zawłaszczające i uwsteczniające, przez co degenerują jednostkę zmagającą
się z ontologiczną pustką.
Kursowanie między przedziałami, kiedy wzrost jest
zgiętą tuleją. Stokrotne
Opadanie bez żadnej trakcji, na skraju wyradzania
się przypadku.
Wznoszenie galwanizuje przechył. Dławisz się
coraz bardziej puściejącym,
Obrazkowym komunikowaniem. Lodownie w każdej
łyżce ciepła.
Ogołacanie z kory, podciąganie bez haka, na
zawietrznej rojenia
Innych zasupłanych przejść, gdy odmęt tężeje jak
śniedź w wodnym
Ujściu (…).
Wiersze
Meleckiego w Przeciwujęciach pełne są industrialnych rekwizytów,
semantycznych sprzężeń i węzłów, zapętleń i synkretycznych spięć, tak też
stawiają opór powszechnym osądom (gładkim zdaniom), przechodząc na wyższy
poziom ujawniania półprawd i demaskowania rzeczywistości, która dookolnie stara
się zawrzeć każdy objaw niepodległej egzystencji w dedykowanym jej zbiorze
zamkniętym.
Chwila naszego świata kończy się na stercie kłód
ułożonych
Przez agresywny wylew ciekłego światła, jakim
jest zastygająca
Surówka piekła, kiedy inne zimne lawy mrowieniem
Przechodzą przez zgięte krzyże i przed wejściem w
zakręt,
Prowadzący wprost do skiereszowanej jawy,
kneblują
Ostatecznie. Kamień połknął wodę. Szczerba nieci
wąwóz (…).
Nie ma jednej
narracji, jednego języka, jednego mechanizmu, którymi można sterować
przyczynowością zdarzeń, są omamy, zamglenia, kręte ścieżki, labirynty i ślepe
zaułki spostrzeżeń i rozpoznań.
Niżowa siność, zygzakowaty ciąg turbulentnych dni
Wypełnionych częstymi przypadkami z ułomnych
stopni
W przepastne zawirowania na krawędziach mżystego
Obwodu. Bliscy i dalecy, dawno niewidziani, lecz
Ponownie wyszczerzeni z korzennych splątań,
ludzie,
Skłuci dźgnięciami urwanych szprych (…).
Stąd bierze się
inkluzywna rola jednostki, jej powolny rozpad w świecie reguł i rozkładu,
obsesyjna postawa wobec narzucanych i wciąż od nowa klonowanych opresji, które
ich zbiorowi twórcy nazywają obowiązkami; ten obowiązujący ludzkość „kicz
końca” (pozwolę sobie użyć frazy, której autorem jest kolega Siwczyk). Ale nie
mojego końca. I nie Meleckiego. Bo Przeciwujęcia to
wyartykułowany głośno sprzeciw wobec ujmowania nas wszechobecnym pozorem
(czego? – tu wpisz wg uznania lub zanurz się w lekturze Przeciwujęć).
Kolejne pasma miraży, konkretnych przeoczeń
skumulowanych w postaci
Długich ciągów odbijania się od przekątnych
ścian, są tylko cząstkowymi śladami,
Ginącymi w bezmiarze harmidru, owych nieustannych
przeorywań wysuszonego
Ugoru, kiedy tkwi się w nabrzmiewającym
ogłuszeniu dziesiątkami wzajem
Wystrzeliwanych rac, tuż na granicy minionego, w
krętej dychawicy kawałkujących
Sczeźnięć (…)
Nas nie ujmie
się fałszywymi ideami, krzykliwymi hasłami, tandetnymi scenografiami. Choćbyśmy
mieli wiszącym nad naszymi głowami topór (schyłku) ująć gołymi rękoma za
opadające ostrze, będziemy się starali.
Maciej
Melecki, Przecuiwujęcia. Wydawnictwa WBPiCAK, Poznań 2024