wtorek, 31 grudnia 2024

Nowa książka Łukasza Jarosza w Fundacji Kultury „Afront”

31 grudnia, o godz. 23.59, premierę będzie miał najnowszy tom wierszy, którego autorem jest Łukasz Jarosz pt. „Teksty poboczne” (Wydawca Fundacja Kultury AFRONT, Bukowno 2024).

Łukasz Jarosz (ur. 1978), poeta, wokalista i perkusista zespołów Baza Ludzi Żywych, Chaotic Splutter, Lesers Bend; autor piętnastu tomów wierszy, w tym wydanych przez Fundację Kultury AFRONT: „Dzień liczby Pi” (2020), „Wietrzna pamiątka” (2024) oraz zbioru aforyzmów „Czynności i stany” (2019). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej (2013), dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka pod Olkuszem.


piątek, 27 grudnia 2024

Korespondencja (66)

Do „Hostelu” dotarła przekazana przez Sławomira Płatka, jej autora, książka obszar niejasny (Fundacja Kultury AFRONT, Bukowno 2024). Tom wierszy nomadycznych, sytuujących się jednocześnie na kilku płaszczyznach, planach, poziomach. Ten podstawowy to Beskidy, pasmo górskie w Karpatach, z którego to rejonu wywodzą się korzenie rodzinne poety, na co dzień mieszkającego w Gdańsku. Dziedzictwo, przeszłość to kolejna warstwa tej książki. I wreszcie wędrówka, nie tylko po górach, opuszczonych siołach, lasach i polanach, ale przede wszystkim w głąb siebie (w dolinę porośniętą podobnie gęstym lasem, jak wzgórza). Stąd obszar niejasny jest tak samo rozgrywaniem w surowym krajobrazie własnej „słabości” (to również tytuł jednego z wierszy), jak i porzucaniem miasta („I jest tak, / jakby miasta nigdy nie było”), a nawet świata, którego „kaszel źle się czuje, zanika”. To liryczna teleportacja do miejsca skażonego przeszłością, która jak nowotwór, nacieka na przyszłość.


[…] Mieszkam w miejscu, które nazywa się „ostateczne

rozwiązanie kwestii łemkowskiej”. Kiedyś wieszali tam

ludzi za język. Myślę, że też nie chciałbym wracać lub oglądać

zdjęć, znowu wybaczać, skoro ziemia wybaczyła

i rodzi komu innemu. Jak ich kobiety i domy”.


Wspomniana w poprzednim akapicie nomadyczność wiąże się ze specyficznie pojmowanym stanem alienacji; wędrowiec to swojego rodzaju wyrzutek, który porzuca zaznajomione miejsce, żeby odnaleźć się w nowym, nieznanym. Dla Płatka podróż jest mitem. Podobnie poezja. Obie łączy transgresja, wywołująca psychodeliczną jakość doznań, wytwarzająca „Obszar nocy (który) odróżnia Być od znaleźć się”.


Wyjść


i iść.

Mijać. Mieć przed sobą

nie wiadomo ile. Byle

rozwijało się to w nieskończony

szereg przyczyn, których skutki dopiero

przechodzę, w nie brnę, przepracowuję

marszem, więcej: byciem w marszu.


To rodzaj odżywiania się

pośpiechem, grabieżą przestrzeni,

wpychanej w jakiś tłumok, w coś

w sobie […].


Czy poeta, który z definicji jest, kiedykolwiek będzie w stanie się (siebie) znaleźć? Nie sądzę, ponieważ na tym polega każda poważna wyprawa przez życie. Na gubieniu się i próbie odnalezienia. To wyprawa bez końca.


[…] Żadnej Demoniki czy choćby Luizy,

Nawet Zabicia ciotki. Jest zabita chatka

i zadrutowana.

 

Robię dwa nieudane zdjęcia.

Są świetne, ale o tym dowiaduję się,

kiedy zapominam, o co mi chodziło.


Beskidy Płatka w obszarze niejasnym mimo niemal kronikarskiego, geograficznego wytyczenia ich współrzędnych zawierających miejsca i miejscowości tworzą przede wszystkim „krajobraz wewnętrzny”, odległy od „pocztówkowego” czy „przewodnikowego” rekwizytorium (sentymentalnego). To tło dla katharsis, dla uwalniania się od Gdańska, miasta, które poprzez swoją żywotność oddala poetę od śmierci, a więc paradoksalnie także od życia.

 

[…] Rozmowa z drewnem, kamieniem

jest trudna, wypluwa tandetną poezję śpiewaną:

materiał nie odpowiada ani echem, ani słowem,

jest martwy.

 

Wiersze z omawianego tomu odniósłbym do filozofii Alfreda Whiteheada, a więc do próby skonstruowania teorii symetrycznej między światem a Bogiem (tym od Kaina i Abla). Bóg, pozornie słabo obecny w obszarze niejasnym, zadomawiając się w ciele i w duszy podmiotu lirycznego, tym samym intencjonalnie wpływa na jego świat zewnętrzny i wewnętrzny. Język tej poezji – jak słusznie zauważa Maciej Melecki, autor blurba – stara się „[…] uchwycić to, co pomiędzy widzialnym a słownym, odbiorczym a kreowanym. Uwewnętrznienie staje się przez to zewnętrzną niejasnością […] by w efekcie stać się światem własnym, czyli jedynym”. Światem, w którym stwarzanie siebie przez doświadczanie umożliwia poecie scalanie wielości w jakąś jedność. Można uznać, że synteza dokonuje się tu zgodnie z zasadą nazywaną przez Whiteheada kreatywnością. Syntetyzowana wielość jest więc wielością relacji, w jakich zaistniałe zdarzenie (wędrówka po Beskidzie) sytuuje się wobec dokonanych już przeszłych zdarzeń.

 

Dom jest potrzebny,

żeby ze środka słuchać.

Nocą, jakby ze środka siebie,

pozostać sobą, w sobie […].

 

[…] Wszystko, co złe, pochodzi z ducha,

póki nie jest nakarmiony sytym,

pożywnym ciałem. Wtedy na chwilę

przestaje Wszystko widzieć,

o Wszystkim mówić.

 

Obszar niejasny, bo fragmentaryczny, składający się z powidoków i mar. Śniony w przedziale kolejowym podczas przemieszczania się z puntu A. do punktu B. Przez sam środek natury, przez jej transcendencję. Zapisany na zawsze w pamięć autora Awarii migawki, emblematyczny jak ów dzik z wiersza Pogranicze II, któremu Sławomir Płatek w swojej wersji opowieści pozwolił się „zantropomorfizować”, by „odtąd było znów jak dawniej”. A „dawniej” to przecież jest ten właśnie punkt, od którego się od siebie ucieka lub do siebie wraca.

Sławomir Płatek, obszar niejasny. Fundacja Kultury AFRONT, 2024

niedziela, 22 grudnia 2024

Jacek Bierezin – premiera literacka Domu Literatury i SPP w Łodzi

Nakładem Domu Literatury w Łodzi i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich o/ w Łodzi ukazała się książka Jacka Bierezina Stoję na moście / Debout sur un pont.





piątek, 20 grudnia 2024

Gabriel Fleszar – premiera SPP o/ w Łodzi

Nakładem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi ukazała się książka Gabriela Fleszara Sekstans. Tom ukazał się w serii „Szumy, zlepy, ciągi”, tom 76.





środa, 18 grudnia 2024

Damian Kowal – premiera SPP o/ w Łodzi

Nakładem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi ukazała się książka Damiana Kowala Chamaechory. Tom ukazał się w serii „Szumy, zlepy, ciągi”, tom 77.



wtorek, 17 grudnia 2024

Olgerd Dziechciarz w IM

Instytut Mikołowski zaprasza na spotkanie z Olgerdem Dziechciarzem wokół jego powieści Zaświatowiec (wyd. PIW, 2024). Prowadzenie: Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk.

20. 12. 2024 – godz. 18

O książce:

Do „Hostelu” kurier dostarczył najnowszą powieść Olgerda Dziechciarza, poety, prozaika, felietonisty, redaktora, wydawcy, animatora literatury, mojego przyjaciela. Twórczość związanego z Olkuszem autora poznałem dawno temu dzięki skromnemu tomikowi poezji Autoświat, który od razu mnie ujął oryginalnością, ponieważ opisywał świat, wykorzystując do tego celu nomenklaturę językową mechaników samochodowych. Wkrótce, na Złotym Środku Poezji w Kutnie poznałem Dziechciarza osobiście i nasza przyjaźń zawiązała się, jak to się mówi – w lot.

Oskar Małopolski, główny bohater „Zaświatowca” jest człowiekiem nawiedzonym, niezależnym, niepokornym, systemowo nieposłusznym, zbuntowanym, ale – zaznaczam to wyraźnie – trochę na sposób Grochowiaka i jego powiedzenia o tym, iż „bunt nie przemija, on się ustatecznia”. Że tak jest, zaświadcza osobista biografia autora powieści, alter ego jej bohatera - Olgerda Dziechciarza, byłego redaktora Kwartalnika Powiatu Olkuskiego (z podkreśleniem słowa „byłego”, w którym zawarta jest cena jaką w lokalnym samorządzie płaci się za własne zdanie). Oskar Małopolski przeciwstawia się, wytwarza opór materii – ale jak sam o tym mówi – „nie tak często jakby mógł”. To z kolei jest cena, którą płacimy za życie w tym smutnym kraju – i podobnym mu innych smutnych krainach – które urządzają nam kolejne pokolenia predatorów z tego, czy z innego politycznego nadana.

Nowa powieść autora „Zapolskiego” to trochę ironiczna, we fragmentach sowizdrzalska, miejscami smutna, ale przede wszystkim melancholijna opowieść o mieszkańcach małego, prowincjonalnego miasteczka, dla których dążenie do prawdy i prostoty niekoniecznie stanowią sprawę priorytetową. Również z tego powodu Małopolski miewa przeciw sobie całe „osobliwe bestiarium ludzkie” zaludniające domy, sklepy i ulice w miejscu, w którym żyje. Tym samym „Zaświatowiec” to opowieść o nas – których imię Legion – mieszkańcach Tomaszowa Mazowieckiego, Olkusza, Koluszek, Konstantanowa Łódzkiego, Radomska itd., itp. Złośliwych, wścibskich, zawistnych, żywiących się plotką i kłopotami sąsiadów, pazernych na władzę, pieniądze, lokalne skandale i cuda.

W takim miejscu można z jednej strony aspirować do „współudziału” albo dążyć do bycia „nikim”, czyli być sobą. Takim też charakteryzuje Małopolskiego jego sąsiad i polityczny mentor, niejaki Malanowski: „Dlaczego pomagam Małopolskiemu? Na pewno nie z litości: trochę go lubię i wbrew opinii innych mieszkańców naszej kamienicy wcale nie uważam za skończonego głupka czy ćwoka. Teraz zresztą jakoś rzadziej spotykam się z takimi opiniami o nim, ale kiedyś to była norma. No, więc ja nigdy go za głupka nie uważałem, może za człowieka, który ma lekko niepoukładane w głowie, no lekką szajbę ma, ale nie, nigdy za głupka go nie uważałem. Odwrotnie, mnie się zdarzało myśleć o nim, że on jest mądrzejszy od nas. Jakby wiedział więcej albo czuł więcej niż ktoś normalny […]”.

Taki też dylemat (aspirować w życiu czy rejterować z życia) ma Oskar Małopolski, ksywa „Zaświatowiec”, człowiek prawdomówny, nieposiadający telefonu, kobiety i uśmiechu na twarzy, „leczony na głowę”, który podobno był w zaświatach, ale dane mu było zmartwychwstać. Osoba podchodząca do spraw zasadniczych śmiertelnie poważnie, stąd (na wyraźny rozkaz/koncept autora tej metaprozy) niespodziewanie kandydująca na radnego w bezwzględnym świecie draństwa, oszustwa i wszelkiego rodzaju świństwa rozgrywających się w kotle lokalnej polityki.

Czy bohater przetrwa katastrofę poznawczą, której się domyślał, i którą intuicyjnie przeczuwał na zasadzie stwierdzenia: „widzę, ale, kurwa, nie wierzę”? Sprawdźcie to sami. Dla mnie największe znaczenie w tej znakomitej opowieści ma ostrzeżenie skierowane do ewentualnych chętnych do wzięcia udziału w podziale/rwaniu sukna, że „wejście do układu” jest zawsze „wejściem drzwiami wyjściowymi”.

Piotr Gajda

poniedziałek, 16 grudnia 2024

102 projekcja

Przyznaję, śledziłem zamieszczane w mediach opinie na temat nowych, hollywoodzkich filmów: „Jokera: Folie á Deux” i „Gladiator II”.  Więcej, oba obrazy zdarzyło mi się obejrzeć z mocno średnim zainteresowaniem. Krótko mówiąc, pierwszy nie jest taki zły, jak się o nim powszechnie sądzi, drugi to w mojej opinii straszny gniot. Żeby się jakoś odtruć, zaaplikowałem sobie kolejny seans z filmem „Withnail i ja” z 1987 roku w reżyserii Bruce’a Robinsona.

Fabuła obrazu jest prosta (w każdym razie nie ma w niej scen z gladiatorem dosiadającym nosorożca i z rekinami pływającymi w zalanym słoną wodą w Koloseum). Opowiada o dwóch bezrobotnych młodych aktorach, bez pieniędzy i widoków na przyszłość, wynajmujących ponurą norę gdzieś na przedmieściach Londynu, których codzienne menu składa się z alkoholu, marihuany i LSD, co powoduje, że w ich życiorysach pojawiają się długie, niekontrolowane przerwy. Nagle, z pewnym zdumieniem konstatują, że do końca dekady lat sześćdziesiątych pozostało zaledwie dziewięćdziesiąt dni. Spłukani, nie do końca przytomni postanawiają wyruszyć na wieś i spędzić oczyszczający wewnętrznie weekend w prymitywnej chacie ekscentrycznego Monty'ego, wuja jednego z nich (Withnaila), który zresztą w pewnym momencie pojawia się  z wizytą i wyraźnymi erotycznymi zamiarami.

Czy zaplanowany reset się uda? I tak, i nie. Nadal pozostaną pod wpływem używek, z poczuciem schyłku pewnej epoki, zagubieni w miejskiej (a teraz wiejskiej) dżungli. Telegram, który dotrze do przyjaciela Withnaila z informacją, iż otrzymał główną rolę w pewnym teatralnym przedsięwzięciu, wymusza ich powrót do Londynu i rozstanie, które tak naprawdę jest dla obu końcem przyjaźni, ale i pewnej epoki.

„Withnail i ja” spowity jest hippisowską aurą i towarzyszącą jej dekadencją. Film powstał w wytwórni założonej przez słynnego Beatlesa – Georga Harrisona, który po sfinansowaniu monty python’owskiego „Żywotu Briana” założył HandMade Films. Wytwórnia w historii brytyjskiego kina zasłynęła etosem produkcji niesztampowych filmów, których nikt inny nie chciał produkować. Zupełnie niespodziewanie obraz osiągnął  sukces, na który nikt nie liczył. No i pomógł zmienić brytyjskie kino, z upływem lat stając się dziełem kultowym.

Dwójkę głównych bohaterów grają Richard E. Grant (Withnail) oraz Paul McGann (i ja). W scenariuszu bohater grany przez Paula McGanna nazywa się Marwood, choć na ekranie w napisach figuruje tylko jako „ja”. Powszechnie uważa się, że imię tego bohatera brzmi Peter, ponieważ w czasie wizyty u wujka Monty'ego, Withnail zwraca się tak do niego i wspomina, że Peter ma przesłuchanie na angaż w teatrze. Co ciekawe, grający w filmie wiecznie napranego i upalonego Withnaila Richard E. Grant jest niepalącym abstynentem. Pierwotnie rolę Petera Marwooda miał zagrać Daniel Day-Lewis, ale wybrał angaż w „Nieznośnej lekkości bytu” Kaufmana.

Film „zaludniają” dwie inne znakomicie zagrane postaci. Wujek Monty (Richard Griffiths), świetnie oddający wizerunek homoseksualisty i podupadłego arystokraty z angielskich sfer wyższych oraz Danny, diler narkotyków i domorosły filozof (w tej roli Ralph Brown). Brown na przesłuchanie do filmu przyszedł ubrany tak jak postać Danny’ego; z długimi włosami i pomalowanymi paznokciami. Reżyserowi spodobało się to i Brown otrzymał angaż.

Interesująca jest również postać reżysera, Bruce’a Robinsona, który jest też scenarzystą („Pola śmierci”, „Dziennik zakrapiany rumem”) i powieściopisarzem. Pierwotnie scenariusz filmu miał być powieścią, której zakończenie było zgoła inne. Whithnail wraca do swego mieszkania, ładuje karabin, który zabrał z domku na farmie Monty’ego. Następnie wlewa do lufy wino, wypija je, po czym pociąga za spust popełniając samobójstwo.

Robinson udzielał się również aktorsko. Moja ulubiona rola to postać Briana Lowella w filmie „Szalona kapela”, byłego gitarzysty i lidera rockowego zespołu Strange Fruit, który przez narkotyki i kłopoty z samym sobą jest rezydentem zakładu psychiatrycznego, gdzie odnajdują go po dwudziestu latach pozostali członkowie grupy. Ich zamiarem jest  powrót na scenę po tak długiej przerwie. Jego postać w jakiś nie do końca przeze mnie rozpoznany sposób spaja te dwa filmy (gatunkowo całkiem odmienne), które wiele mówią o niełatwym życiu artystów, kontrkulturze i buncie, przejawiającym się próbą życia na własnych warunkach.

W ostatniej scenie filmu „Withnail i ja” Richard E. Grant odprowadza świeżo wykąpanego, ostrzyżonego i ogolonego Paula McGanna przez zalany deszczem park ku nowemu życiu, z poczuciem, że jego własne aktorstwo już na zawsze zakotwiczyło w nędznym podlondyńskim lokum (przynajmniej do czasu eksmisji) bez widoków na przyszłość. Po przygnębiającym pożegnaniu, osamotniony, recytuje Szekspira (i nie bez powodu jest to znamienny cytat z „Hamleta”): „Od niejakiego czasu, nie wiem skąd, ze szczętem humor straciłem; zarzuciłem dawne przywyknienia i w tak ponure wpadłem usposobienie, że ten piękny obszar ziemski pustynią mi się wydaje (…). Jak doskonałym tworem jest człowiek! Jak wielkim przez rozum! Jak niewyczerpanym w swych zdolnościach! Jak szlachetnym postawą i w poruszeniach! Czynami podobnymi do anioła, pojętnością zbliżonym do bóstwa! Ozdobą on i zaszczytem świata. Arcytypem wszech jestestw! A przecież czymże jest dla mnie ta kwintesencja prochu?”).

Znamienne, że Bruce Robinson dołożył do filmu „Withnail i ja” pieniądze z własnej gaży reżysera. Studio HandMade Films zatrzymało 30 tysięcy funtów, które miało być przeznaczone na jego wynagrodzenie, by zrealizować sceny, w których Withnail i Marwood docierają w czasie ulewy starym gratem z Londynu do domku wujka Monty’ego. Producenci byli przekonani, że sceny te nie są potrzebne, lecz reżyser przekonał ich, że są wręcz niezbędne. Gdy film odniósł sukces, Robinson nigdy nie upomniał się o zwrot pieniędzy.

Podobnie jak i ja nie upomnę się o zwrot pieniędzy za bilet na seans „Gladiatora II”. Taki jestem.

piątek, 13 grudnia 2024

Nowe wiersze na nowej „Stronie Czynnej”



Nowa, zreformowana staraniami kolektywu odpowiedzialnego za jej powstanie, odsłona pisma netowego „Strona Czynna” obok wierszy, prozy i tekstów krytycznych szanownych koleżanek i kolegów, znajomych i nieznajomych, przynosi również zestaw moich premierowych wierszy, które już są ułożone gdzieś tam w plikach premierowych, przyszłych książkach. Kolektywowi gratuluję nowego życia i poweru, sobie możliwości publikacji w tak doborowym towarzystwie. Czytajmy! Świętujmy!

Link do pisma - tutaj.

Link do wierszy Gajdy – tu.

czwartek, 12 grudnia 2024

Recenzja „Małpy” w listopadowej „Odrze”

W numerze 11 (LXIV) 2024 Miesięcznika „Odra” Mieczysław Orski recenzuje „Małpę apokalipsę”, którą wydałem w Fundacji Kultury „Afront”. Zainteresowanych zapraszam do lektury.




środa, 11 grudnia 2024

XXXII TJW im. R. Wojaczka

Instytut Mikołowski zaprasza na XXXII Turniej Jednego Wiersza  im. Rafała Wojaczka.

Instytut Mikołowski

13. 12. 2024, godz. 18.

Program:

- Spotkanie z Bożeną Topolską i Frnacesco De Luca – tłumaczami wyboru wierszy Rafała Wojaczka w języku włoskim pt. ”Il poeta andava fucilato” (wyd. De Lufa Press, Roma, 2024)

- Spotkanie z Sławomirem Płatkiem – Jurorem Turnieju – związane z promocją jego tomu wierszy pt. ”Obszar niejasny” (wyd. Afront, 2024);

- Turniej Jednego Wiersza im. Rafała Wojaczka.

Prowadzenie: Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk

Warunkiem uczestnictwa w Turnieju jest osobiste zaprezentowanie swojego wiersza. Nagroda: 200 PLN.

wtorek, 10 grudnia 2024

XX Finał Ratonia

Galeria BWA w Olkuszu zaprasza 14 grudnia, o godz. 16.00, na finał XX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Kazimierza Ratonia. Oprócz rozdania nagród zaplanowano także dwa spotkania poetyckie - z Izabelą Poniatowską, która przeczyta wiersze z tomu „papier, nożyce” (Wydawca: Galeria BWA Olkusz 2024) i Sławomirem Płatkiem, autorem tomu „Obszar niejasny” (Wydawca Fundacja AFRONT, Bukowno 2024).

poniedziałek, 9 grudnia 2024

Off Bierezin

Zdjęcia z offu to dokument spotkań, rozmów i przyjaźni. Off road od codzienności na orbicie poezji. Na koniec twarde lądowanie w dniach (z Larkina), z tym, co one nam przyniosą do czasu kolejnego lotu.