Świat kolejny raz zwariował i przerzuca
winę na Covid – 19. Tymczasem najgroźniejszym wirusem jest ludzka natura. Moja
wiara w człowieka próbowała podnieść się z kolan, czego bezpośrednim skutkiem
był upadek na ryj. Bez asekuracji. Tak, jestem śmiertelnie chory, bo więcej tzw. „człowieczeństwa”
rozpoznaję u zwierząt niż u ludzi. Niestety,
ale ludzkość zawsze tłumnie nawiedzała bazarki, od kilku tygodni wybudzające
się powoli z gospodarczego letargu, licząc na ubicie kolejnego zyskownego interesu.
Nici z dawnej enklawy rzeczy zbędnych, brzydkich i nierentownych. Figa z makiem
z ruinowiska, na którym deweloperzy będą stawiać apartamentowce. Winyle „chodzą”
horrendalnie drogo, kasety magnetofonowe wracają do łask, zaczynają być „modne”. Za tym „tryndem” płyną „rekiny biznesu”,
rozmaite „Ryśki” i „Zbyszki”, których istotą życia jest wydłubywanie każdej złotówki,
choćby i z kupy. Z drugiej strony światowi hurtownicy
kapitalistycznej dżumy nie bawią się w detal, lecz w projektowanie nowego
ekonomicznego otwarcia. Przyklaskują im skorumpowani politycy i zidiociałe media.
Ludzi „prostego pokroju” dotyka pogarszająca się z tygodnia na tydzień sytuacja
zawodowa i bytowa. Co można z ty zrobić? Ot, na początek napisać nowy wiersz (rzucając
przy tym na szalę totalne wypalenie zawodowe i brak perspektyw) i zatytułować
go: Wyrzucam z języka słowo „ryż”,
albo posłużyć się cudzym tekstem, na przykład Bursy (Pożegnanie z psem), żeby przed samym sobą się przyznać: „No cóż, mój drogi – bieda / Przykro mi
bardzo, ale brak funduszów. Trzeba cię sprzedać”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz