„(…) Do tych, którzy byli
świadkami jego umierania w tej fazie, kiedy zapewne jeszcze można je było
zahamować, Ratoń wołał: <<zatrzymajcie mnie na drodze do śmierci>>.
Niestety, nie dał sobie pomóc, choć istniała taka możliwość. Nawet jeśli
przyjmiemy jako pewnik, że los skazał go na krótkie życie, to jego wkład we
własną śmierć był bardzo duży. Wódka, leki psychotropowe, narkotyki pogłębiały
tylko degradację fizyczną i psychiczną Ratonia. Więc rys osobowości samobójczej
jest u niego ewidentny, bo poeta świadomie przecież rujnował swój organizm.
Uważano, że pijąc i narkotyzując się uśmierza ból, że to najprostsza ucieczka
od cierpienia. W tej fazie zaawansowania gruźlicy mózgu, w której się
znajdował, gdy go poznałem w 1979 roku, nie miał zapewne innego wyjścia, żeby
nie oszaleć ale był czas, kiedy mógł się leczyć i byli ludzie, którzy chcieli
mu pomóc.
Można by więc zaryzykować
stwierdzenie, że odrzucając pomoc, nie chcąc się leczyć ani z gruźlicy, ani z
alkoholizmu, sam wychodził na spotkanie śmierci (…)”
„(…) Choroba wyniszczała organizm
z natury wątłego i mizernej postury Ratonia. Miary postępującego coraz szybciej
spustoszenia fizycznego dopełniały leki psychotropowe popijane denaturatem lub
wodą brzozową, bo na piwo czy wódkę poecie najzwyczajniej nie starczało
pieniędzy. Był nędzarzem, ale za jego nędzę nie można nikogo winić, bo
Ratoniowi nie sposób było pomóc, należał do tych ludzi, wobec których bezsilna
jest każda filantropia i opieka społeczna. Bo przecież poza chorobą, która
skazała go na cierpienie i śmierć, również niemały wkład we własną śmierć miał –
jak wspomniałem – on sam. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, choć sądzić go i
potępiać nie sposób. Istnieje bowiem granica cierpienia, poza którą nasza
rutynowa moralność jest bezużyteczna.
Nierozstrzygalna jest też kwestia,
czy Ratoń sam skazał się na margines społeczeństwa, czy może my go skazaliśmy? Czy
był kloszardem i abnegatem w sensie egzystencjalnego wyboru, czy też skazała go
na to wbrew woli jego choroba? Czy gdyby się leczył, gdyby on sam lub ktoś
zaprowadził w jego życiu jakiś ład, byłby tak zwanym człowiekiem normalnym, o
ile w ogóle takie określenie ma jakikolwiek sens pozasloganowy?
Z Ratoniem mogło być podobnie jak
z poetami, którzy znajdują upodobanie w literaturze i filozofii pesymistycznej.
Też przecież rozczytywał się w Nietschem, Schopenhauerze, Kirkegaardzie,
Dostojewskim, Kafce, Célinie, Camusie. Duży wpływ – i dostrzegalny później w
jego wierszach – wywarły na nim poezje francuskich poétes maudits: Baudelaire’a, Rimbauda, Lautréamonta, a także teatr
absurdu Becketta, Grochowiaka.
Dla niego, od jedenastego roku
życia chorego na gruźlicę płuc, a później gruźlicę kości i mózgu, nękanego
atakami epileptycznymi i napadowymi
bólami głowy, jak można się domyślać z jego zapisków i relacji, podobnymi do
tych, które Aleksandra Wata doprowadziły do samobójstwa, ten kanon lektur był
liturgią własnego cierpienia, bólu i absurdu istnienia, rozpaczy (…).”
Jan Marx, Legendarni i tragiczni,
Wyd. ALFA, Warszawa 2000
---------------------------------------------------------------------------------
"Umarł w styczniu 1983 roku. Trudno jednak dokładnie określić
dzień śmierci. Podaje się, iż stało się to 14 stycznia, ale równie dobrze mogła
nastąpić trzy lub dwa dni wcześniej. Niektórzy mówią nawet o grudniu.
Umierał samotnie, w samym centrum Warszawy, wśród butelek po wodzie brzozowej,
odoru denaturatu, na posłanym szmatami tapczaniku. Poeta Kazimierz Ratoń."
(B. Bocheński "Kloszard z Emilii Plater", Nowa Trybuna Opolska 1994
nr 12 s 11).
Kazimierz
Ratoń (1942-1983), to chyba najbardziej dramatyczna z figur na biało-czarnej
szachownicy „poetów przeklętych”. I nie myślę tu o symbolicznym miejscu śmierci
(według jeszcze innej legendy dotyczącej jego zgonu poeta umarł na środku
ulicy, w śnieżnej zaspie), ale raczej o chorobie, która stała się prawdziwym
przekleństwem i determinantem zarówno całej twórczości jak i życiorysu poety.
Ratoń chorował na najbardziej okrutną, śmiertelną postać gruźlicy pozapłucnej,
bezlitośnie niszczącą ciało, kości i mózg. Ten typ tej strasznej choroby,
odpowiednio wcześnie nie wykryty i nie leczony powoduje nieodwracalne zmiany
neurologiczne i psychiczne. Może i chce „opętać” nie tylko ciało, ale i duszę.
A duszę Ratonia dodatkowo w swoje „władanie” wziął także alkoholizm, który nie
pozwalał mu na dokończenie żadnej terapii, i gnał od jednej warszawskiej meliny
do drugiej.
Stąd twórczości Ratonia nie mogli zrozumieć ludzie zdrowi i silni, ponieważ opisywała proces gnilny, któremu towarzyszył smród i widok płynącej krwi i ropy. Poeta umierał żywcem, dosłownie „dekomponowany” przez postępujące objawy gruźlicy mózgu, odrażający i „widmowy”, niczym poszczerbiony tynk warszawskiej kamienicy w zapomnianych rejonach Pragi.
Stąd twórczości Ratonia nie mogli zrozumieć ludzie zdrowi i silni, ponieważ opisywała proces gnilny, któremu towarzyszył smród i widok płynącej krwi i ropy. Poeta umierał żywcem, dosłownie „dekomponowany” przez postępujące objawy gruźlicy mózgu, odrażający i „widmowy”, niczym poszczerbiony tynk warszawskiej kamienicy w zapomnianych rejonach Pragi.
"W nocy którą znienawidziłem/ciało łamie się pęka i kiśnie/
zanieczyszcza powietrze śpiącym zwierzętom/urąga niebu swoją beznadziejnością/w
nocy z której nie można wyjść/wyję duszony ciemnością/wyję jak kaleczony pies pozbawiony
narkozy i zastrzyków/pozbawiony litości."
Nigdy się nie
ożenił, rzadko widywano go z kobietami. Ze swoją matką i siostrą nie utrzymywał
kontaktów. W jego poezji kobieta ze zrozumiałych, fizycznych powodów była tylko
mitem, wciąż przekształcanym i rozbudowywanym jedynie w jego „nadpsutym”
umyśle. W końcu, śmiertelnie zmęczonego walką z własnym organizmem, pochłonął
go wir który sam wzniecał w ostatnich latach życia, popijając leki
psychotropowe denaturatem bądź wodą brzozową, aż opadł na samo dno ludzkiej
nędzy. „Nieprzysiadalny” do ówczesnej rzeczywistości, chamski, wulgarny i
głodny, odtrącał od siebie wszystkich, jakby podjął decyzję, że chce umrzeć jak
dzikie zwierze - w ustroniu i samotnie.
"Przeklinaj życie swoje które nie jest życiem/Tylko niedorzecznym
skowytem ślepego psa/Prowadzonego bez litości na krótkim łańcuchu/Przeklinaj
życie swoje które nie będzie życiem/Tylko konwulsyjną agonią
topielca/Uduszonego w gnijącej ziemi/Przekleństwo wyzwoli cię z
cierpienia".
Umarł jak
chciał. Towarzyszyło mu ostatnie stadium choroby i wydawałoby się, że tylko
chwilowa legenda „poety przeklętego”. Jego umęczone ciało pochowała opieka
społeczna na dalekim Żoliborzu, w Wólce Węglowej.
Tomy poetyckie Kazimierza Ratonia:
„Pieśni północne” (1972),
„Gdziekolwiek pójdę…” (1974),
„Pieśni ocalone” (1990),
„Poezje” (2002).
Piotr Gajda [http://bialafabryka.blogspot.com/2009/11/smierc-ze-spata-rozpisana-na-raty_20.html]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz