„(…) Co Stachura sądził o
twórczości Wojaczka – możemy się tylko domyślać. Wiele wskazuje na to, że cenił
jego wiersze. W liście z Meksyku prosi Bogusława Żurakowskiego, aby z pomocą
Czopika – dosłał dziesięć wierszy i biografię artystyczną nieżyjącego już wtedy
Rafała Wojaczka, bo przygotowuje prezentację polskich poetów w antologii
organizowanej przez czasopismo La Palabra
El Chombre. Po powrocie do kraju uzupełnia prośbę: zamawia u Żurakowskiego
wstęp do meksykańskiej prezentacji i sugeruje, aby w tym wstępie znalazły się
nazwiska poetów, których wiersze wytypował do zaprezentowania w Meksyku. <<W
tym małym wyborze są wiersze: Babińskiego, Wojaczka, Twoje, Żernickiego,
Czopika, Roszewskiego, Tkaczuka i Różańskiego”. Zauważmy: tylko Rafał Wojaczek w
tym gronie nie należy do kręgu przyjaciół Stachury>> (…).
Stachura i Wojaczek spotkali się
w relacji oko w oko, chyba tylko raz: podczas wieczoru autorskiego Stachury we
wrocławskim Klubie Związków Twórczych. Istnieją dwa teksty nawiązujące treścią
do tego zdarzenia, ale oba to proza artystyczna, więc należy je traktować jako
wariacje, nie relacje.
Pierwszy to fragment powieści
Józefa Łozińskiego Statek na Hel:
<<Spotkaliśmy się (…) na czwartku
literackim z Edwardem Stachurą. Przybyli wszyscy młodzi poeci (…), żeby
zobaczyć nowe objawienie polskiej literatury. Stachura był pięknym chłopcem i
czytał swoje wiersze w skupieniu, które udzieliło się także uczestnikom wieczoru
(…). Nawet Rafał Wojaczek siedzący przy drzwiach przymknął zmęczone życiem
oczy, na jego dziecinnej twarzy pojawił się życzliwy uśmiech. Więcej. Cała jego
długa postać wyrażała nieokiełznaną miłość do poezji, która obdarowywała nas
takim zjawiskiem jak Stachura. A wart był tego ten piękny chłopiec ze
słonecznym blaskiem w męskim spojrzeniu, ze swoją francuską przeszłością i z
klasycznym usposobieniem, o którym pisał z czułością trampa. Dopiero wiele lat
później stał się wielojednią z przyrodniczą pełnią, uśmiechniętym Dostojewskim,
idolem i mitem młodzieży, którą tę nadzwyczajną wielojednię potraktowała jak
proroczy sen w cieniu Fabryki. Wtedy było do tego daleko, siedzieliśmy
zasłuchani w hulającą po ogrodzie szarańczę i czuliśmy naprawdę jej groźny szum.
Wydawała się straszną bronią w rękach tak uzdolnionych ludzi jak Stachura,
niszczącą miary czasu, którym podporządkowane jest życie ludzkie, spychającą elan vital w ponure rejony wyobraźni. Widziałem,
jak Rafał Wojaczek wyciągnął kartkę i coś pisał, objęty szelestem metafor
bohatera wieczoru, widziałem stężoną uwagę Jasia Czopika, którego oddanie dla
Stachury było bezwzględne i jedyne>>.
Drugi ślad (a raczej echo) tego
spotkania autorskiego Stachury we Wrocławiu zawarty jest w – podzielonej na Pieśni – prozie Rafała Wojaczka
zatytułowanej Sanatorium. Bohaterem Pieśni czwartej i alter ego autora jest Piotr G. Sobecki (Sobecka to panieńskie
nazwisko matki Rafała). Odbywający spotkanie z czytelnikami poeta nazywa się
Toruński. Występują tu też dwaj wrocławscy poeci, obsadzeni przez Wojaczka w
roli totumfackich. Sobeckiemu życzenia czyta z oczu Januszek (wrocławskie
środowisko zobaczyło w nim Janusza Stycznia), a gotowy nieba przychylić
Toruńskiemu nazywa się Zatyczka (czyli Jan Czopik)”.
Marian Buchowski, Buty Ikara. Biografia Edwarda Stachury. Wydawnictwo
Iskry, Warszawa 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz