W najnowszej
odsłonie „Arterii” uważny czytelnik dostrzeże zapis rozmowy z Tomaszem
Cieślakiem i Pawłem Kaczmarskim, którą przeprowadził Przemysław Owczarek w
ramach IX Festiwalu Puls Literatury (spotkanie odbyło się w dniu 3 grudnia 2015
roku w Domu Literatury w Łodzi). Rzecz dotyczy rozważań o tak zwanej „dykcji
łódzkiej”. Subiektywnie zagadnienie to rozstrzygnąłem już dawno (także na
stronach niniejszego bloga). Zachęcam jednak do zapoznania się z innymi
opiniami, niekoniecznie aż tak bardzo odmiennymi, ale też nie do końca równie
kategorycznie sformułowanymi. Na zachętę pozwalam sobie zacytować głos Pawła
Kaczmarskiego, otwierający anonsowaną dyskusję:
„Biorąc pod uwagę łódzkich autorów, pytanie o
to, czy stanowią oni pewną grupę czy też funkcjonują osobno, jest oczywiście
zasadne w różnych kontekstach. Dlaczego widzi się łódzkich autorów osobno i
dlaczego warto zobaczyć ich razem? Przede wszystkim sami autorzy wolą być
widziani osobno, jak choćby Piotr Gajda, który odżegnywał się od pojęcia
„dykcji łódzkiej”, które było bardzo często dość negatywnie wartościowane.
Możemy więc postrzegać łódzkich autorów jako głosy osobne, bo więcej będzie ich
różnić, niż łączyć. Mówiąc o „dykcji łódzkiej”, mówimy o autorach już mocno
wykształconych, którzy funkcjonują z osobna jako poeci nagradzani, wyróżniani,
uznani itd. Moglibyśmy ich nazwać autonomicznymi wyspami. Trudno byłoby dziś
wskazać w gronie łódzkich poetów głosy bardziej i mniej centralne. Zresztą
mówienie w Polsce o formacjach poetyckich jest trudne. Żeby można było to
robić, musiałby wystąpić jeden z trzech konkretnych przypadków: jakaś bardzo
silna figura inspiracji, dokumenty programowe czy w końcu wspólny dla kilku
autorów eksperyment formalny. Tacy autorzy zaczynają pisać podobnie, bo łączy
ich jakaś wierszowa forma, wymyślają nowe metrum albo posługują się konkretnymi
gatunkami czy piszą rodzaj podobnych poematów. To określałoby, dlaczego
łódzkich autorów należy rozpatrywać z osobna. Mam na myśli dość intuicyjne
rozeznanie, jak dalece wykształcone są dzisiaj różnice między łódzkimi poetami
i poetkami. A dlaczego można ich rozpatrywać jako jedną wyspę? Powiedziałbym
tak: krytyka nie ma w tej chwili kłopotu z tym, żeby dowartościowywać
indywidualność i mówić o poetach osobno, nie ma problemu z nadmiarem
klasyfikacji, kategoryzacji, przesytem syntezami. Wręcz przeciwnie. Problemem w
dyskusji o poezji jest to, że większość domaga się, by mówić o poetach
indywidualnie i osobno. I to jest zwyczajnie paraliżujące dla dyskusji, która
ma na celu tworzenie syntez, haseł, kategorii. Ukułem sobie nawet taką
chwytliwą metaforę: skoro nie mamy silnego obiegu centralnego, to musimy szukać
takich rozproszonych, luźnych formacji, gdzie się da. I jak tylko tę metaforę ukułem,
zdałem sobie sprawę, że chyba będzie ona obraźliwa dla wielu autorów. Chciałem
powiedzieć, że skoro nie mamy mocnej Warszawy, to musimy mieć mocną Łódź, ale
to chyba zahacza o jakieś zależności regionalistyczne. Tymczasem chodzi w
pewnym sensie o symboliczną, a nie rzeczywistą Warszawę. Innymi słowy, jeżeli
nie mamy centrali, a nie mamy, to każda sugestia formacji jest czymś
wartościowym (…)”.
[prwdr.:
„Arterie”, nr 1/2016 (23), s. 68-75]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz