Z osobą Artura Fryza połączyła mnie wspólna pasja – poezja.
To jej głównie zawdzięczam, że mogę dziś zachować w pamięci wspomnienie naszego
literackiego powinowactwa. Byliśmy zaledwie kolegami „po piórze”, znajomymi
poetami, których ścieżki przecinały się od czasu do czasu. Złoty Środek Poezji,
łódzki ŁDK i „Puls literatury”, zgierska „stachuriada”, Manifestacje Poetyckie
w Warszawie, gościnne łamy dwóch antologii zredagowanych przez Artura – to były miejsca naszych spotkań. O Złotym Środku pisałem na stronach „Arterii”:
„Tegoroczna, VIII edycja kutnowskiego
festiwalu (…) miała chyba najbardziej zwarty i atrakcyjny program na tle trzech
poprzednich, w których dane mi było uczestniczyć. A wszystko za sprawą Artura
Fryza, niezwykle kompetentnego i pracowitego organizatora tego dziś już
niewątpliwie ważnego wydarzenia na mapie polskiej poezji współczesnej. Nie da
się przecenić pracy, jaką corocznie wykonuje Fryz, aby zapewnić swoim
gościom i laureatom odbywającego się w ramach festiwalu konkursu na najlepszy
debiut poetycki roku uczestnictwo w imprezie o odpowiedniej randze i oprawie”.
Dodatkiem do tego tekstu był wywiad, który przeprowadziłem z Arturem. Wtedy,
zapytany przeze mnie o tzw. „poetyckie getto” mówił: „Myślę, że w wielu przypadkach dostrzec można pewną
„środowiskowość” tych nagród. Jednak, jak już wspomniałem, nie płaczę wcale po
stracie ogólnopolskiego, uniwersalnego obiegu literatury i nie cierpię z powodu
braku niepodważalnego obiektywizmu werdyktów różnych konkursowych gremiów. Chcę
wierzyć, że sporo jest jurorów dobrej woli. A że dziś nie sposób objąć całości
zjawisk, to jest przekleństwo, ale i nieodparty urok wielości. Nie boli mnie
to, bo wszak nie w nagrodach leży siła literatury. Ostatnio wielkim odkryciem
była dla mnie lektura tomiku Olgi Kubińskiej „Zaduszki”. Nie znalazł się wśród
dwudziestki nominowanych do Orfeusza, choć z kuluarowych opowieści wiem, że
niektórzy z jurorów zwrócili na niego uwagę. Ale ja, jej anonimowy czytelnik,
byłem wyjątkowo obdarowany. Przez kilka dni życie smakowało mi inaczej. To jest
sens wydawania poetyckich książek. Jeśli taka lektura poetycka mi się zdarza, a
zdarza mi się co jakiś czas, mogę mieć werdykty wszystkich szacownych gremiów
głębokim poważaniu. Zarazem jednak nawołuję: fundujcie poetom nagrody! Niech i
oni, choć przez parę dni pławią się w luksusie i atmosferze sukcesu. Nie
żałujmy im tego doświadczenia. Jak są mistrzami pióra, to i z tego jakoś się
wywiną, jak nie są – to może zainwestują w naszą gospodarkę”. Taki właśnie był; na swój sposób
bezkompromisowy, ale i czuły wobec ludzi, niezwykle dla nich cierpliwy. Karol
Maliszewski ujął to znakomicie w posłowiu do „wspólnych miejsc”, tomu Artura z
2007 roku: „Międzyludzkie przestrzenie,
nieme światy, którym warto dać głos, oddać samego siebie, zostać kronikarzem
poruszeń tajemnicy międzyludzkich związków – Artur Fryz wydaje się być poetą
takiej właśnie misji”. Dlaczego, realizując ją tak pięknie przez te
wszystkie lata, nagle zabrakło mu cierpliwości i ostatecznie zawładnął nim ów
zabójczy weltschmerz, który towarzyszy poetom? Nie mam prawa dociekać. Wiem tylko, że życie takie właśnie
jest – pod jego pstrokatym skafandrem kryje się nieopisany smutek.
archeologia słowa
namawiają mnie nieme światy
nocą gdy w dłoniach ściskam
prehistoryczny garnek czoła
gdy uciskam palcami
galilejskie naczynia powiek
bym opowiedział
przestrzeń między płatkami
śniegu
między epoką brązu a pustym
dzbanem nocy
bez ciebie
między coraz głośniejszą
ciszą
a potencjometrem odbiornika
to czego nie ma miedzy
ludźmi
którzy nigdy się nie spotkali
którzy spotkali się i
minęli
to czego między mną a tobą
nie ma tak bardzo
że aż pragnie
być
mężczyzna wchodzi do wanny
czterdziestoletni mężczyzna
wchodzi do wanny
niesie w sobie ciężar nie
podjętej decyzji
wie że kiedy wanna napełni
się wodą
straci on pozornie na wadze
mężczyzna opiera czoło na
dłoni
tymczasem woda mówi
językiem źródła językiem
rzymskich placów
przesuwa krople dźwięków
między nieruchomymi palcami
ciszy
jej wymowa jest płynna
bez granic i znaczenia
klepie sobą o siebie w
sobie zanurzona
mężczyzna stopą przesuwa
kurek
wyciąga korek
woda wchodzi w ziemię
między szczątkami
włosów myśli wzruszeń
mężczyzna wychodzi
z ziemi
wcielenie
czeczenom
już jestem blisko
nieskończonego świata
tego który idzie na
zatracenie i który kocham
tak kocham oczywiście łatwą
miłością
jak rzeka meandrująca jak
stary pijak
umierający na raka płuc
który już dopić nie może
butelki piwa postaraj się
postaraj się który łakniesz
ulicą ruską lub glinianą
iść wzwyż
a tam a tam leżą
zaśniedziałe monety
pod wodą pod drapieżną wodą
która stuka do płuc
jak jaczejka
dzięki ci dzięki ci panie
za te kobiety
które otwierały przede mną
świat
swoje uda
podnosiłem w ekstazie
wszystkich z ziemią
zmielonych
zabitych strzałem w tył
głowy
i ginące narody
których nie stać
na czas antenowy
bo jest litania
jest modlitwa
jest liturgia
ciała
które okrywam kocem
i myślę
jesteś ziemia
jestem kretem
przejdę
wykopię rów
dla oddechu
z głosek złożymy trwanie
będzie nam dobrze
zobaczysz
umarłym
jak żywym
ciemne obrzezanie śmigłem
co było doświadczeniem
moich długich nocy?
moich długich samotnych
nożyc stępionych brzytw ockhama?
dźwięk samolotu to blaszane
buczenie tuż pod ciemnością
ludzka obecność w dźwięku w
powietrzu bo tak czy siak
choćbym na to nie zwracał
uwagi czułem go tam
spocone genitalia pilota
tuż pod brzuchem boga
nie byłem sam w swojej
ciemności
nie byłem sam jak moi
bracia sprzed dwóch wieków i starsi
przecież balony sunęły
bezszelestnie
przez noc
zresztą któż by się odważył
lecieć nimi w czerni
bez busoli bez steru
polegając na ciepłym
powietrzu
trembecki myślał że
wystarczy magnes wysunięty na pręcie
by nim sterować
tak pisze rymkiewicz
perpetum mobile duch
ciach ciach
mijały chwile
wysnuwał się kształt spod
ostrza
mogłem pójść i wyszorować
pod prysznicem
spocone pachwiny
w cielesnym trójkącie
maleńkie nacięcie
boga
wymyć
źrenicę która chce
przekazać dalej
swoje piękne kleiste
zaślepienie
Artur
Fryz (1963-2013)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz