niedziela, 21 kwietnia 2013

Wyciąg z ruinowiska (8)


Są nieliczne stany sprawiedliwość na tym świecie: od dłuższego już czasu stare, czarne winyle zdecydowanie powracają do łask. Od paru lat obserwuje się wzrost zainteresowania nimi, a firmy, które kiedyś masowo zamykały, teraz na nowo rozpoczynają ich tłoczenie. Ponad dwadzieścia lat temu miałem okazję śledzić proces produkcyjny czarnych krążków w słynnej podówczas fabryce w Pionkach. Kupiłem wtedy prosto z fabrycznego magazynu m.in. longplay Bielizny „Wiara, nadzieja, miłość i inwigilacja”, ponieważ gramofon stał w moim domu od zawsze – pierwsze było „Bambino” ojca, drugi także był monofoniczny i należał do mojego ojczyma, i trzeci turystyczny z możliwością zasilania na baterie, był już mój (sam na niego zarobiłem, ale okazał się kompletnym złomem). Później, w moim posiadaniu były gramofony sterefoniczne: „Bernard”, „Adam”, „Fonica”, JVC, Reloop i obecny, „DJ-Tech” z wyjściem USB. Aktualnie do odtwarzania płyt używam igły „Audiotechnica”, która zwłaszcza w przypadku mocno leciwych winyli spisuje się doskonale. Obecny zbiór płyt winylowych jest moim trzecim zbiorem (dwa poprzednie liczące mniej więcej po 200 płyt podarowałem różnym znajomym). Uznałem wówczas (a było to mniej więcej 15 i 10 lat temu), że już do analogów nie wrócę, ale obca była mi myśl o ich sprzedawaniu. Dlatego je rozdałem. Z tego co wiem, duża część znajduje się nadal w bardzo dobrych rękach. W 2006 roku, kiedy przez jakiś czas mieszkałem w Bournemouth, w każdy weekend odwiedzałem sklepy z używanymi płytami na Boscombe. Można było tam kupić płyty cd za jednego bądź pół funta oraz winyle w cenie od sześciu do dwunastu funtów. Nawet miłośnik operetki wie, że Wielka Brytania jest kolebką rock’n’rolla, stąd można było tam zdobyć wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Ze względów logistycznych (transport powietrzny), ciężko zarobione pieniądze inwestowałem wyłącznie w kompakty, których pozbawiałem pudełek. W ten oto sposób po jakimś czasie wróciłem do Polski z podręczną torbą wypełnioną płytami.  Tysiąc razy miałem olbrzymią ochotę na zakup winyli, ale koszt ich wysyłki pocztą lub opłata lotnicza za przewóz, w samą  porę studziły moje zamiary. W ten oto sposób przez moje ręce „przechodziły” winyle Iron Butterfly, Vanilla Fudge, płyty The Doors nagrane po śmierci Morrisona, pierwsze wydania płyt Black Sabbath bądź inne tego typu okazje. Wszystkie grzecznie odkładałem na półkę. Mniej więcej po trzech miesiącach, żeby więcej nie kusić losu i portfela, przestałem w końcu się do nich zbliżać. Ale ich wygląd i zapach oraz przywiezione z Anglii przekonanie, że wcześniej czy później płyta winylowa odzyska swoje miejsce także i u nas, zaczęły we mnie szybko dojrzewać. Natychmiast po znalezieniu pracy w Polsce, nabyłem gramofon i rozpocząłem zbieranie winyli po raz trzeci. Trwa to po dziś dzień, lecz w zupełnie nieskoordynowany sposób, pozbawiony wszelkiej kalkulacji. Nie znaczy to, że kupuję wszystko. Staram się zdobywać rzeczy nieoczywiste, mało znane, z kręgu szeroko pojętego rocka. Znacie Państwo takie zespoły jak np. Pilot, American Flyer, Blue Rose, albo Gruppo Sportivo? Zbieram mniej więcej tego typu „obiekty” (przy tym również płyty grup ogólnie znanych, a także wykonania muzyki poważnej z okresu baroku), jeśli tylko nie zwala mnie z nóg ich cena. Aby tego uniknąć, odwiedzam różnego rodzaju giełdy staroci, targowiska, jarmarki i antykwariaty. Na profesjonalnie zaopatrzone sklepy z płytami winylowymi zwyczajnie mnie nie stać; zresztą wolę otwarte i nieoczywiste przestrzenie. Jeżeli już muszę poddawać się rygorowi konsumpcji w zakresie, który nie służy bezpośrednio zaspokojeniu potrzeb bytowych mojej rodziny, wybieram właśnie taką opcję: odzyskiwanie z ruinowiska rzeczy pięknych duchem  (dotyczy to także książek).  Żeby nie zabrzmiało to górnolotnie, na koniec wspomnę o pewnych ruchach komercyjnych związanych z tzw. rynkiem płyty winylowej. Mniej więcej od 2008 roku z inicjatywy Chrisa Browna, właściciela niezależnego sklepu z muzyką w amerykańskim Portland, w trzecią sobotę kwietnia dla uczczenia płyt analogowych i małych, lokalnych sprzedawców, obchodzi się na świecie specjalne święto – Record Store Day. Brownowi udało się nagłośnić je w mediach  - ideę podchwycili z jednej strony niezależni sprzedawcy, a z drugiej strony artyści, często gwiazdy wielkiego formatu, jak np. Ozzy Osbourne, Nick Cave. Zaczyna to już być swoistą tradycją, że w Ameryce tego dnia specjalnie wydawane są wyjątkowe single i winyle światowej sławy artystów, jak np. The Rolling Stones, Pink Floyd, AC/DC czy Red Hot Chili Peppers. Celem organizatorów „Dnia sklepów z płytami” jest zwrócenie uwagi na dawne nośniki muzyki - winyle oraz na niezależne miejsca sprzedaży, gdzie ważne jest nawiązanie bezpośrednich relacji z klientem. W roku 2012 po raz pierwszy przeniesiono to święto na polskie warunki. Pojawiły się na ten temat artykuły w mediach - nie tylko branżowych, ale i w niektórych tygodnikach. Oznacza to, że rozpoczęła się moda na zbieranie winyli, i że ich ceny będą stale rosły. Oby nie na zapuszczonych pchlich targach…
Ostatni raz o wyciągu z ruinowiska pisałem w środku zimy, w lutym. Zima to generalnie martwy sezon, nie tylko dla zbieraczy leśnego runa. Nie wynika z powyższego, że zapadłem w zimowy sen. Śnieg, nie śnieg, deszcz, nie deszcz, konsekwentnie eksplorowałem znane sobie przestrzenie i powidoki. Koło nosa, oprócz widocznych oznak przeziębienia, przelatywały mi niesamowite okazje, kiedy nie miałem akurat przy sobie wystarczającej ilości pieniędzy, cena była zbyt wygórowana, albo ktoś dotarł do stosu płyt przede mną. Cóż, dopust Boży! Niemniej coś tam udało mi się pozyskać, uratować od wilgoci, brudu i błota, doprowadzić do dobrego stanu, by w konsekwencji cieszyć się muzyką bądź lekturą. Z kronikarskiego obowiązku odnoszącego się do niniejszego cyklu, wymienię niewielką tego część: Miguel Rios „A Song Of Joy”, Polydor (?), Julie Felix „Flowers”, Contour 1967, Johnny Cash „The World Of Johnny Cash”, CBS 1970, Roland Kovac „Soft Piano”, Selected Sound (?), The Art Of Noise, „Who’s Affraid Of?”, Island 1984, Karat, „Uber Sieben Brucken”, Amiga (?), Karat, „Der Blue Planet”, Amiga (1982), Karat, „Schwankenkonig”, Amiga (1980), Piramis, „Erotika”, Pepita (1981) – winyle; Evanessence, „The Open Door”, Sony/BMG (2006), Creed, „Human Clay”, Sony (1999), Scissor Sisters, „TA-DAH”, Polydor (2006), Gorillaz, „Gorillaz”, Parlophone (2000), Chris Rea, „The Road To Hell”, Magnet Records (1989), Maroon 5, „Song About Jane”, Octone (2003), Sam Cooke, „Wonderful World”, Legend (1993), Marillion, „Real To Reel”, EMI (1984), La Baroque Chamber Music, „Graun-Fasch-Telemann-Janitsch-Eichner”, FSM (1991), Baroque Festival, Delta 1988 – płyty cd; Krystyna Kolińska, „Szaniawski zawsze tajemniczy”, PIW (2009), Mariusz Urbanek, „Zły Tyrmand”, Iskry (2007), Andrzej Zaniewski, „Szczur”, Wydawnictwo „Kopia” (1995), Leszek Engelking, „Vladimir Nabokov”, Czytelnik (1989), Tomasz Mann, „Lotta w Weimarze”, Czytelnik (1983), Józef Baran, „Dom z otwartymi ścianami”, Wydawnictwo „Nowy Świat” (2001) – książki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz