sobota, 13 kwietnia 2013

Do kogo ta mowa?



George Bernard Shaw przed wieloma laty powiedział; „jeśli mój sąsiad codziennie bije swoją żonę, ja zaś nie biję jej nigdy, to w świetle statystyki obaj bijemy je co drugi dzień”. Stąd tylko złudnie omijając możliwości operowania danymi statystycznymi (mistrzostwa świata w tym zakresie nikt nie wydrze z łap polityków) w zakresie niektórych spraw tylko pozornie marginalnych, które na pierwszy rzut oka nie mają bezpośredniego wpływu na metodę rządzenia bądź na sposób przejmowania władzy, i tak w końcu zderzymy się z twardą opcją suchych liczb. Tym bardziej, że akurat w tym przypadku nie zmanipulowane dane niosą ze sobą pożądaną w pewnych kręgach informację – tłumem wtórnych analfabetów rządzi się zdecydowanie łatwiej. 

Raport Biblioteki Narodowej na temat stanu czytelnictwa w Polsce w roku 2012 przynosi w tym względzie same korzystne wiadomości dla partyjnych demiurgów wszelakiej maści. Sondaż BN zrealizowany na próbie 3000 obywateli Polski w wieku 15 lat i więcej, którego ilościową miarą bycia „rzeczywistym” czytelnikiem była deklaracja przeczytania siedmiu lub więcej książek w ciągu roku, nie pozostawia nadziei, co do naszej technokratycznej przyszłości. W roku ubiegłym osób, które można uznać za „rzeczywistych” czytelników, było 11%. Jeszcze dziesięć lat temu odsetek ten wynosił 22-24%. Autorzy raportu, żeby bliżej przyjrzeć się temu zjawisku, osobom, które zadeklarowały brak kontaktów z książkami (60,8% Polaków), zadali dodatkowe pytania. Z udzielonych  odpowiedzi wynika, iż 53% spośród tych, którzy nie przeczytali żadnej książki w ciągu ostatnich 12 miesięcy, nigdy nie czytało książek bądź czytało je wyłącznie w bezpośrednim związku z pobieraniem nauki w szkole. Pozostali nieczytający przyznali, że kiedyś czytali książki, obecnie jednak sięgają do nich nie częściej niż raz w roku (to 39% korzystających m.in. z poradników, encyklopedii czy książek kucharskich). Takiej odpowiedzi najczęściej udzielały osoby z wykształceniem wyższym, co jak uważają autorzy dokumentu – jest istotnym przeobrażeniem w obszarze tej kategorii społecznej – doprowadzającym do sytuacji, w której ludzie formalnie wysoko wykształceni w sensie kulturowym już niekoniecznie są inteligentami; 34% respondentów z wykształceniem wyższym nie przeczytało w ciągu ostatniego roku ani jednej książki, 20% w ciągu ostatniego miesiąca nie przeczytało tekstu o objętości trzech stron lub dłuższego artykułu w prasie, 17% nie przypomina sobie, żeby w minionym roku czytało jakąkolwiek prasę. Nie znaczy to wcale, że nieczytający książek w istocie czytają je w innej formie – np. elektronicznej, ponieważ tylko 2% spośród tej grupy kiedykolwiek czytało e-booka. Raport o stanie czytelnictwa w roku 2012 kończy się następującą konstatacją: „Wypowiedzi badanych wskazują na to, że w świadomości społecznej wyraźnie zarysowują się dwa pojęcia czytania. Z jednej strony jest to, które odnosi się do czynności będącej dobrowolnym czytaniem w czasie wolnym drukowanego kodeksu zawierającego prozę literacką lub popularnonaukową. Z drugiej strony jest wymuszone czynnikami zewnętrznymi czytanie użytkowe. Te dwa rodzaje czytania badani bardzo wyraźnie różnicują. Czytanie użytkowe  w coraz większym stopniu wydaje się być związane z krótkimi formami tekstowymi dostępnymi w Internecie użytkowanym za pomocą wielorakich urządzeń – komputerów stacjonarnych i przenośnych, tabletów czy smartfonów.  Czytanie w sensie bardziej tradycyjnym jest praktyką „bycia gdzie indziej”, oderwania – przynajmniej do pewnego stopnia – od przymusów doraźnej bezpośredniości codziennych obowiązków; z tego punktu widzenia lektura tego rodzaju przedstawia się jako praktyka ekskluzywna (sic!) właściwa tym, którzy nie tylko posiadają dostateczne kompetencje kulturowe, ale także dysponują czasem niepodanym segmentacji na tak krótkie odcinki”. 

Spróbujmy teraz przeanalizować resztę dostępnych danych. Książki zdrożały w naszym kraju w przeciągu ostatnich dwóch lat o kilkanaście procent (11-12), a więc w większym stopniu niż wynikałoby to z samej zmiany podatku VAT, którego stawka wzrosła z zera do 5 proc. Ciągle też wzrastają w Polsce ceny żywności i wszelkiego rodzaju mediów, rośnie bezrobocie i rosną podatki. Oprocentowanie kredytów hipotecznych jest kilkakrotnie wyższe niż w innych krajach UE. Płaca minimalna wynosi niecałe 1200 złotych netto, a podstawowym „narzędziem” zatrudnienia wykorzystywanym przez pracodawców są dzisiaj tzw. „umowy śmieciowe”. Przeciętna stawka godzinowa Polaka zatrudnionego na taką właśnie umowę to kwota rzędu 5 złotych „na rękę”. „Sylwetki i cienie” Andrzeja Sosnowskiego (tu jako przykład) kosztują w „Empiku” 30,99 zł. Owszem, można korzystać z bibliotek, w których jednak poziom zakupu nowości kształtuje się na niskim poziomie 7,2 wolumina na 100 mieszkańców. Jeśli zatem chce się przeczytać np. „Wiersze” Marcina Świetlickiego, powinno się wspomnianą książkę samemu sobie kupić (a to kolejne 50 zł. ). Wynika z tego, że wytrawny czytelnik (czyli ten, który przekroczył magiczny próg siedmiu przeczytanych książek rocznie), który ma pecha (ale i tak znacznie mniejszego niż osoba bezrobotna) i otrzymuje minimalne wynagrodzenie, aby mógł się zapoznać z twórczością dwóch ważnych poetów współczesnych, musiałby wydać 80 złotych, czyli poświęcić na to swoją zapłatę za 16 godzin pracy. Szesnaście godzin za ladą, w ochronie marketu, w magazynie centrum logistycznego lub w banku na stanowisku obsługi klienta, żeby później obcować z książkami wypełnionymi wyłącznie wierszami? Niby to możliwe, ale tylko w świecie skonstruowanym przez rządzących na wzór rzeczywistości Ferdka Kiepskiego gdzie istnieją takie rzeczy, o którym się nawet fizjologom nie śniło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz