czwartek, 19 lipca 2012

Zadzwoń!


Jaka idea towarzyszy wydawaniu przez zespoły rockowe tzw. „epek”? Wydaje się, że w sposób oczywisty chodzi tu o zarejestrowanie i wydanie trzech, czterech utworów na płycie, która w przyszłości muzykom konkretnej grupy ułatwi start, przysłuży się ich promocji oraz spowoduje, że być może zaczną więcej koncertować. Poza tym EP-ka to poniekąd znak firmowy: „taki jest nasz styl, takie są nasze możliwości”. Czasem bywa i tak, że to jedyny ślad działalności wydawniczej, kiedy indziej, że to dopiero początek prawdziwej kariery. W każdym razie warto posiadać na swoim koncie tego typu muzyczną wizytówkę zamiast tej zwykłej papierowej, z numerem telefonu do często początkującego i póki co nieco zagubionego w meandrach rockowego „szowbizu” kolegi-managera. 

Rust „…Is Calling” to standardowo jak na Ep-kę przystało, trzy utwory. Warto wspomnieć, że Rust to laureat wielu nagród na rockowych festiwalach takich jak m.in. „Łódźstock” i „Open Air Rock Festival” w Siedlcach. Zespół ma już na swoim koncie nagrany w roku 2009 album, ale obecne oblicze grupy jest zupełnie odmienne od tego, które zaprezentował przed dwoma laty na „Rust’n’roll”. Dzisiaj muzycy jeszcze chętniej sięgają do rockowej klasyki, a w swoim koncertowym repertuarze mają nawet „Imigrant Song”. Na „…Is Calling” niewątpliwie to słychać, zwłaszcza w „Show Me”, w którym gitary „rzężą” jak w najlepszych czasach kruczowłosego Page’a. Warto również wspomnieć o „Going Down”, hardrockowym samograju, który z powodzeniem dałby sobie radę na radiowej liście przebojów, ale raczej takiej z niszowej stacji (czytaj: rockowej). Cóż, takie czasy! Czasy popeliny i świecidełek. Tymczasem na „…Is Calling” mocny, wysoko „postawiony” wokal Michała Przybylskiego oraz ciężko brzmiące gitary duetu Szymon Szymkowiak i Piotr Trybusz, wspomaganego przez „pulsującą” sekcję rytmiczną: Paweł Malinowski (bas) i Łukasz Czechyra (perkusja) tworzą „ścianę dźwięku”, na której opierają się filary muzycznego pomostu rozpartego pomiędzy klasyką hard rocka a dzisiejszym ciężkim brzmieniem w stylu pochodzącego z Antypodów Wolfmother (na przykład).

Sickroom to moi niedalecy sąsiedzi z miasta Łowicza. Ich historia sięga roku 2007, kiedy to zeszły się drogi perkusisty Roberta Zaczkowskiego i gitarzysty Piotra Sawickiego, do których wkrótce dołączyli: drugi gitarzysta Maciej Sadokierski i wokalista Kamil Szkup. Ostateczny skład wyklarował się, gdy do zespołu przyszedł Tomasz Malowaniec. Gościnnie Sickroom wspomaga wokalnie Emilia Meckier. Największym dotychczasowym sukcesem zespołu było supportowanie na „Ursynaliach 2011” samego Korna. Ich Ep-ka zatytułowana „147” zawiera podobnie jak w przypadku Rust – trzy utwory. To jednak zupełnie wystarczy, żeby poznać się na łowickim zespole. Od razu wiadomo jedno: muzycy nie mają nic wspólnego z folklorem, a na swoich koncertach nie występują w łowickich sukmanach. W takich utworach jak „Przemiana”, „Prawo życia” i „Cicha furia”, mamy do czynienia z ciężkim metalem z elementami hardcore’u i nu metalu. Nisko nastrojone gitary, częste zmiany tempa i zróżnicowane wokale to cechy charakterystyczne muzyki zarejestrowanej na „147”. Ponieważ, jak sami napisali na swojej stronie internetowej „unikają porównań  i wchodzenia w podgatunki”, nie będzie odniesień do żadnej ze znanych grup. Niemniej ich muzyka, to nie jest propozycja dla mięczaków…

Dwie Ep-ki, sześć utworów. Wcale nie za mało, żeby zatelefonować i umówić się na zorganizowanie koncertu. O wiele za dużo, jeśli zarejestrowana na nich muzyka się nam nie spodoba i nigdzie nie zadzwonimy…

Rust, “…Is Calling”. CDSP; Sickroom, “147”. Wydanie własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz