Przez
te kilkanaście już lat wyciągu przez moje ręce przewinęło się kilka toreb i
plecaków, w których transportowałem artefakty pozyskane na rozmaitych bazarkach,
jarmarkach, kiermaszach i giełdach. Wszystkie musiały mieć jedną cechę; zdolność
pomieszczenia płyty winylowej (wielu płyt). Torba ze zdjęcia jest chyba już
piątą z rzędu, poprzednie kończyły służbę z rozmaitych powodów: przetarcia,
rozdarcia, uszkodzenia suwaka, najczęściej zaś na skutek zerwania się paska lub
mocującej go sprzączki. Piętnaście lat wstecz płyty analogowe były w odwrocie, można je było kupić
za bezcen, ponieważ zostały wyparte przez płyty kompaktowe. Bywało, że w torbie,
ewentualnie w plecaku dźwigałem kilkanaście winyli, które ważyły nieraz ponad
dziesięć kilogramów. Do tego upychałem tam książki i kompakty. Kilkanaście kilogramów artefaktów nie stanowiło niczego wyjątkowego. Torby nie były ze
stali, kończyły się tak jak skończyło się winylowe eldorado, a to z racji handlarzy,
którzy wyczuli od nowa rodzący się rynek i na płytach postanowili zbić majątek. Nie
wiem, czy im się to udało, w każdym razie wywindowali ceny i sprawili, że za płytę
gramofonową markowego artysty nawet na bazarku trzeba dziś słono zapłacić. Klientów jest mniej,
zbieranie muzyki na czarnych krążkach stało się rodzajem snobizmu. I dobrze im
tak! Jak powiadają, chytry traci dwa razy. Na szczęście na długo przed ich, aż nazbyt widoczną chciwością, udało mi
się za niewielkie pieniądze zdobyć wiele fajnych pozycji. Chyba pękliby (jak
niektóre z moich toreb) z zazdrości, gdybym opowiedział im tę historię. Mniej więcej
piętnaście lat temu na jednym z bazarków, które regularnie odwiedzam, pewien zaznajomiony
handlarz wyjął z busa ze dwadzieścia „bananów” (pudełek z twardej tektury, w
których transportuje się te tropikalne owoce) wypełnionych płytami. W takim
pudełku spokojnie mieści się ich ponad sto. Po trzech, czterech godzinach
przeglądania wybrałem dla siebie kilkadziesiąt sztuk (m.in. Santana, Mahavishnu, 10CC, Reo Speedwagon, etc.). Gość był kompletnie
zaskoczony, bo jak powiedział, jeździł z tym towarem już jakiś czas i jak dotąd
szału sprzedażowego nie zauważył. Lecz o wiele ciekawsze było to, jak ten towar
zdobył. Otóż Niemiec, od którego go przywoził postawił mu następujący warunek: sprzeda
mu również inne rzeczy (meble, AGD, rowery, narzędzia, RTV) pod warunkiem, że „w
gratisie” zabierze wszystkie „banany” z niechodliwymi czarnymi płytami. Tak też ów handlarz uczynił. Z tym że
połowę z tego, co zabrał wyładował kilka niemieckich miast dalej przy
przypadkowym śmietniku. Ha, dziś płytowi spekulanci wykupiliby go hurtem! To se ne vrati!
Szczęśliwie dla stanu moich kolejnych toreb, a zwłaszcza tej ze zdjęcia
wypełnionej ledwie w połowie. Dlatego ma szansę posłużyć mi nieco dłużej,
zwłaszcza że nader często zabieram ją ze sobą na spotkania autorskie.
Wtedy dźwiga co najwyżej wiersze o znikomej wadze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz