Wraz z wiekiem nasila się u mnie skłonność do pewnych
natręctw. Jednym z nich jest przymus obejrzenia przynajmniej dwa razy w roku
debiutu reżyserskiego Andy Goddarda pt. „Set Fire to the Stars” (polski tytuł
„Rozpalić gwiazdy”). Film jest opowieścią o pierwszej wizycie walijskiego poety
Dylana Thomasa w Ameryce. Historia oparta jest na rzeczywistych wydarzeniach.
Amerykański poeta John M. Brinnin (w tej roli Elijah Wood) zaprosił Thomasa
(gra go Celyn Jones) do Nowego Jorku, gdzie w lutym 1950 roku wyruszyli na
lukratywną trzymiesięczną wycieczkę po centrach sztuki i kampusach. Trasa,
która rozpoczęła się przed tysiąc osobową publicznością w Kaufmann Auditorium w
Poetry Center w Nowym Jorku, obejmowała około 40 miejsc. Podczas tego
poetyckiego tournèe Dylan Thomas w Ameryce robił to, co niespełna dwadzieścia
lat później Rafał Wojaczek w Mikołowie i we Wrocławiu – nadużywał alkoholu i
szokował swoim skandalizującym zachowaniem. Oprócz tego, że był wybitnym
lirykiem był też zwykłym pijakiem. U poetów to zacne i nader częste połączenie.
Sceny z „rozbrykanym” Thomasem i nieco bezradnym w roli jego opiekuna Brinninem
należą do moich ulubionych. Gdybym chciał obcować z poetami o posągowym
charakterze, zaczytywałbym się w twórczości tych publikujących w „Gościu Niedzielnym”.
Wybieram Dylana Thomasa (wiecie przecież, który literat-noblista wziął od niego
swój pseudonim artystyczny), nawet jeśli po powrocie z baru bez zmrużenia oka
potrafił konfabulować, że wypił osiemnaście szklaneczek whisky, choć pracujący
tam barman mógł potwierdzić ledwie połowę. Lecz „Set Fire to the Stars” to film
nie tylko o pijaństwie. O poezji również. Ale przede wszystkim o tym, jaką
niszczącą siłą jest bezpośrednia relacja twórcy utalentowanego z twórcą
genialnym. Pokazywano to już w filmach: Mozart-Salieri („Anadeusz”), Simon
Grim-Henry Fool („Henry Fool”), Verlaine-Rimbaud („Całkowite zaćmienie”). Nie
daj Bóg, aby podobni mnie, malutcy lirycy (jak literatki, a tu w Polsce – jak
„musztardówki”) stanęli na drodze takiego skończonego poety. Wtedy po nas tylko
szkło, sufit, szeleszczący papier... Warto zobaczyć „Set Fire to the Stars”.
Warto przekonać się, czego nie udało się uniknąć, będąc w końcu poetą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz