niedziela, 27 grudnia 2020

Życie wewnętrzne (26)


„(…) Poza salą zrobił się rumor. Babiński bowiem wyszedł na korytarz i bełkotliwym głosem głośno z kimś się kłócił, nie bacząc na powagę imprezy. Awantura była coraz głośniejsza. Wtedy zza kolumny, podpierającej przejście do salki barowej, wpadł między widzów Bruno. Tam waliły się jakieś mury sporu, a ten spokojnie przeszedł do stolika, przy którym brylował i monosylabami zabawiał publiczność Jerzy Leszin-Koperski, jednocześnie niejasno dyskutując z Jarkiem Markiewiczem o czymś, o czym wiedzieli tylko oni. [Poeta] Tadeusz Mocarski z kamienną twarzą i zmrużonymi oczami ruchem głowy wskazał przejście na podest. Andrzej Szmidt, poeta już znany jako autor wiersza Taki pejzaż, z którego w piosence Zygmunta Koniecznego skorzystała Ewa Demarczyk, najpierw kulił się w kącie sali, a teraz wiotko wyprostował swą wysoką postać i przeglądając luzem zebrane kartki, gotował się do wygłoszenia referatu, znacznie wyprzedzając ustalony w zaproszeniach porządek dnia.

Oczy publiczności skupiły się na Szmidcie, ale sytuację momentalnie przebudował Bruno.

Jednym szerokim gestem wyciszył dyskusję prowadzących spotkanie i zagadał po swojemu, graserując, troszkę sepleniąc, połykając sylaby, ale świetnie akcentując słowa we frazach. Wskoczył na stopień scenki i wyjął pustą kartkę. Rozprostował, pokazał, że jest czysta. A był to wiersz. Wiersz mówiony z pamięci tak, że czuliśmy gotującą się wyobraźnię, wrzącą intencję. Czysty sens, zrozumiałe emocje i gry językowe, skomplikowany, melodyjny wywód, przełamywany w tak niespodziewanych momentach, że sala zamierała, a krzyków z bocznej salki jakby już nie było słychać. Bruno skończył i się zsunął między krzesła, niemal padając twarzą na parkiet, oparł się na łokciach, Babiński zaś na chwiejnych nogach wrócił z sąsiedniego pomieszczenia i coś krzyknął. Sala była oburzona. W jego ruchach i chrząkaniu było coś, co magnetycznie przykuwało uwagę i zarazem budziło niechęć. Jako laureat jednej z nagród właśnie celebrowanego konkursu wszedł teraz przed zgromadzonych na miejsce po Brunonie i odczytał przez zęby tekst swojego utworu, chwiejąc się w kolanach. Tłum był coraz bardziej zdenerwowany, bo nikt niczego nie zrozumiał, ale wtedy Edek Stachura wyrwał się z widowni i wystąpił w obronie. Powiedział w kilku mocnych słowach o tragedii poety. Każdego poety, gdyż każdy, kto poetą jest, sam siebie swoją własną poezją zabija. Stachura zrobił to w tak prosty sposób, że ludzie z krańca wściekłości wpadli w kraniec zachwytu. Tylko jedna drobna, ubrana na biało mieszczanka nie pojęła i zabrała się do wychodzenia, klnąc śmiesznie pod nosem. Zanim całkiem znikła, zdążyła powiedzieć: A ja bym temu Babulskiemu nakopała w portki. Babińskiemu – ktoś ją poprawił, więc się odcięła: Tym gorzej dla niego.

Bruno odzyskał pozycję pionową i w czasie buntu przeciw Babińskiemu stał z boku estradki, wymachując ręką na znak, ze się zgadza., szczególnie ze Stachurą. Mój druh – oznajmił (…)”.

Piotr Mϋldner-Nieckowski, Bruno, Sted i okoliczności [w:] Jakub Beczek, teraz oto jestem. Edward Stachura we wspomnieniach. Wyd. Bellona, Warszawa 2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz