Po dłuższej
przerwie ukazał się kolejny numer Gazety Literackiej „Migotania” (1 [50] 2016),
w której życzliwy czytelnik natrafi na dwa moje teksty: felieton zatytułowany „Czy
na światło każą panu coś dopłacać?” oraz recenzję tomu Krzysztofa Siwczyka „Dokąd
bądź” (wyd. A 5) zatytułowaną „Dom na ruchomych piaskach”. Poniżej krótkie wyimki
ze wspomnianych tekstów. Zainteresowanych zapraszam do lektury (zwłaszcza na
łamach papierowego wydania pisma).
„Zapomniany tomik wierszy sprzed prawie
pięćdziesięciu lat (napisać, że przez świat byłoby ogromnym nadużyciem). Pół
wieku w literaturze to szmat czasu. Autorzy, na których nigdy się nie poznano w
nieco melodramatyczny sposób współtworzą areopag z demencją. Żadne tam polis,
omówione, opisane i skatalogowane przez naukę; ich skromny udział zamyka się w
drobnym epizodzie jaki nigdy nie doczekał się wzmianki, która miałaby szansę
zainteresować także i współczesnych. Natomiast dzieło przetrwa, odnalezione w
dalekiej przyszłości w szafie pośród sterty nieaktualnych materiałów
reklamowych i brudnopisów, których nie pozbyto się we właściwej chwili tylko
dlatego, że po prostu o nich zapomniano. Danina dla moli żerujących w
skupiskach starego papieru. Odkryte przy okazji przeprowadzki związanej z
gruntowną reorganizacją, przeprowadzaną przez nową ekipę, która po wygranych
wyborach zmieniła tę starą a przy okazji zmieniała i resztę rzeczy, żeby
wszystko było inaczej gdyż każda władza robi zawsze to samo: dzieli i rządzi.
Trzeba przyznać, że i tak miało wyjątkowe szczęście. Natknął się na nie
urzędnik, przypadkowo także i poeta, nie trafiło więc na stertę śmieci, lecz do
jego kieszeni. Teraz jako artefakt – wyraziciel daremności literatury, która z
góry bywa skazana na rozgwar życia monotonny (za Puszkinem), zaś w najlepszym
przypadku na świat (który) pójdzie swoją drogą (za Asnykiem) – powróciło jakby
z zaświatów (…)”.
„(…) Czyżbyśmy mieli do czynienia
z zapętlonym, egzystencjalnym magnum opus autora Centrum likwidacji szkód?
Dlaczego akurat egzystencjalnym, a nie na przykład składniowym, alegorycznym,
polisemicznym, lub asocjacyjnym? Napotykamy w nim na co najmniej dwa arcyważne
dla autora idiomy, które ukierunkowują ten anarchistyczny potok słów: dom i dziecko (topos narodzin). Cóż
jednak z tego, skoro ich finalne wykorzystanie nie przynosi wielkiej ulgi ani
pomysłodawcy ich wykorzystania w procesie poetyckiej kreacji, ani tym bardziej
odbiorcy końcowego dzieła jeżeli oba na wskroś przenika „groza detalu”,
postrzeganego jako rozumne trwanie zaoferowane nam bez niczego w zamian. Niejako „po drodze” mamy więc do czynienia ze
strofami diagnozującymi słabość i ułomność relacji międzyludzkich, brak
komunikacji miedzy światem a jednostką, przepełnionymi tym, co u tego autora wydaje się od pewnego czasu
najbardziej wyróżniające – nicością i swoistą bezsilnością (…)”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz