czwartek, 20 lutego 2014

Liryka i transe

Określić muzykę z płyty Ballady i transe mianem poezji śpiewanej to tak, jakby Kopernika  i Galileusza nazywać prezenterami pogody. Kompozycje Agnellusa to coś więcej niż obowiązujący kanon tego gatunku, który króluje po dziś dzień w domach kultury na prowincji. Gdy muzykę Agnellusa napędza poezja, czyni to na wysokooktanowy sposób niedostępny rzępolącym na gitarach „bardom” w porozciąganych swetrach lub białej koszuli przywdzianej do smolistej marynarki.

Łódzki Agnellus, zespół działający w latach 2000-09 pod nazwą Agne’s band, to grupa ludzi, którym nieobce są występy sceniczne i apanaże w postaci nagród i wyróżnień zdobytych na festiwalach poetyckich, na których odgrywali rolę opcji elektrycznej zmiatającej ze sceny marudzących akustyczne trubadurów wszelakiej maści. Oczyma wyobraźni obserwuję zszokowaną publiczności podobną tej towarzyszącej swego czasu Dylanowi, kiedy ten porzucił akustyczny folk na rzecz elektrycznego rock’n’rolla. Te pogubione tupeciki, okulary i sztuczne szczęki jurorów, gdy nagle ze sceny zaczęła brzmiećFamagusta”, utwór skomponowany do słów nieodżałowanego Marciusza Moronia, wykonywany przez Agnieszkę Kowalską-Owczarek mocnym i zdecydowanym głosem! Tego rodzaju maniera wykonawcza – silny kobiecy wokal oparty na brzmieniu gitary, basu i perkusji – tworzy doskonałą równowagę pomiędzy przekazem słownym i muzycznym, a ostateczny wyraz nadają ciekawe opracowania wierszy, miedzy innymi Bolesława Leśmiana, Frederico Garcii Lorki, Jana Twardowskiego, Juliana Tuwima, Wojtka Kądzieli, Mirona Białoszewskiego i Rafała Wojaczka.

Należy dodać, że muzyka Agnellusa z Ballad i transów nie ma nic z tła stworzonego wyłącznie na potrzeby wyśpiewania tekstu. Wykorzystując wiersz jako tworzywo, buduje od podstaw świat własny, niepodległy nikomu i niczemu. Weźmy takie „We dwoje”, jeden z dwóch umieszczonych na płycie tekstów autorstwa Jana Twardowskiego, tu zinterpretowany na niemal balladowo-rockową modłę i poniekąd na podobieństwo stylu, w którym tak chętnie porusza się Anja Ortodox. Jeśli rozpatrywać całą rzecz w tym kontekście, nie przyszłoby nikomu do głowy, iż ma do czynienia ze słowami księdza Twardowskiego. Interesująca jest właśnie ta rozpiętość interpretacji, którą na płycie tworzy utalentowana wokalistka w towarzystwie kompetentnych muzyków. „Stworzę na nowo”, jedyna piosenka do słów jej autorstwa, rozpoczyna się jak smooth-jazz, a kończy wokalnymi interwałami zbliżonymi do dokonań innej niezwykle ekspresyjnej wykonawczyni, Renaty Przemyk. W „Taratara” puls basu i perkusji, poszarpane riffy gitary oraz subtelny „hammondziak” w tle, tworzą razem materię, z której Kowalska-Owczarek zapożycza nie tylko interpretację, ale przy jej pomocy niemal ożywia postać tożsamą z podmiotem lirycznym z wiersza Lorki.

Nawet piosenki najbardziej zbliżone do gustów publiczności spod sztandarów Starego Dobrego Małżeństwa (już sama nazwa tego zespołu to oksymoron!) – „Jak wspaniale” czy „Mali grzesznicy” – nie wpędzają słuchacza w ckliwe otępienie, lecz można w nich doszukać się czegoś wyrazistego. W tym pierwszym utworze – ciekawej, pozornie rozwlekłej artykulacji, budującej oniryczność (na szczęście nie jest to sielskość z pól i ukwieconych łąk), w drugim – cudownie przetransportowanej w obszar klimatu liryczności. Jeśli jest coś o florze, to nieco wcześniej, za sprawą leśmianowskiej frazy w „Dwoje ludzieńków” (swoją drogą wielka szkoda, że Nick Cave sam pisze własne teksty), któremu bliżej jest do Murder Ballads niż do ludyczno-makatkowych motywów. Na przykładzie „Chrystusa miasta” najlepiej daje się wykazać przewagę stricte rockowego składu nad każdym elektryczno-akustycznym. Umieszczony na Balladach  i  transach tekst Tuwima niestety nie przebija rockowej wersji Buldoga. Zdecydowanie też trudniej się go odbiera, znając tamto wykonanie. Nie nazwałbym tego utworu jakimś ewidentnym zgrzytem, ale nie wnosi on nic nowego do muzycznej bibliografii tego tekstu poza pewną transowością, którą ja osobiście porzucam na rzecz rockowego przyłożenia.

Agnellus błyskawicznie się rehabilituje w innej kompozycji, w „Motylach” wyraźnie pokazuje, że właściwe odczytanie Tuwima nie stanowi dla członków zespołu żadnego problemu. Stąd piosenka ta przybiera postać muzycznej sinusoidy, natężenie tego utworu to wznosi się, to opada,  a słowa przecinają co rusz rozmaite muzyczne cody. Dzieje się. Podobnie jak za sprawą puzonu i muzycznego zapętlenia w „Jak ta lala” do wiersza Papy Strąka, który brzmi jak unia  Świetlików i Chain Smokers oraz wLeżeniu” i jego świetnie dobranej do wiersza Białoszewskiego jazzowej konwencji, czy też w dynamicznym i rozpędzonym „Wywodzie jestem’u”, nad którym unosi się iście surrealny, dadaistyczny duch.

Gdybym miał wymienić utwory, które zapadają w pamięć niby umieszczony w mózgu chip z twierdzeniem, że Ziemia (i poezja) nie są płaskie, w ścisłej czołówce – obokFamagusty” i „Motyli”znalazłoby się miejsce dla pejsato-wojaczkowych (z Milczewskiego-Bruno) „Pięciu zdań o włosach” oraz dla „Kiedy się sobą nasycimy” do tekstu Kądzieli, wypełnionego oldfieldowskim pulsem basu i instrumentalnych pasaży z czasów Tubullar Bells. Kunszt Agnellusa potwierdza także „List do M.”, zamykający płytę, interpretacja autentycznego listu napisanego do koleżanki przez szóstoklasistę. Kompozycja wykonana przez zespół z odpowiednim dystansem, ale i z dramaturgią równą nieomal antycznej tragedii, którą dla każdego małolata bywa ugodzenie strzałą Amora w tak wczesnym wieku. Wydaje się więc, że siła Agnellusa tkwi w rozmaitości źródeł, w doskonałej konstelacji gwiazd składających się na jeden gwiazdozbiór – słowno-muzyczny projekt już dzisiaj lśniący jasnym blaskiem na nieco przenicowanym lirycznym firmamencie.

Agnellus, „Ballady i transe”. Agnellus i Dalmafon 2012

                                      [prwdr.: „Arterie”, nr 16 (2) 2013, s.140-141.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz