Na szczęście nie jest tak, jak kiedyś
napisał jeden z krytyków literackich, że na poetyckim rynku wydawniczym
istnieje wyłącznie Biuro Literackie, a cała reszta (wydawnictw, autorów) to tło,
„bo musi istnieć jakieś tło”. Na szczęście, ponieważ żaden rodzaj monopolu nie
przynosi ze sobą pozytywnych skutków. Oczywistym jest, że obok Biura istnieje
szereg miejsc, w których wydaje się równie ciekawą, ambitną i dobrą poezję, jak
we Wrocławiu. Za to na pewno jest
prawdą, iż przez dziesięć lat funkcjonowania Biura Literackiego w stolicy
Dolnego Śląska wydatnie pokazało się, że wydawnictwo to jest zarządzane w
niemal każdym wymiarze odnoszącym się do zasad rynkowych jak najbardziej
wzorcowo.
Ponieważ w kwestii „powodzenia
poetyckiego” nie może być mowy o tzw. „karierze”, istotnym wkładem Biura
Literackiego do biografii wydawanych tam autorów jest stworzenie dla nich jak
najlepszych warunków do tego, aby mogli być wyraźnie rozpoznawalni,
przynajmniej w ogólnopolskim środowisku poetyckim. Wielka dbałość o „biurowych
poetów” oraz merytoryczna piecza nad ich twórczością przynosi pożądane efekty,
gdyż jest wielowymiarowa w każdym aspekcie; począwszy od promocji, dystrybucji,
aż po skuteczne czynienie rozmaitych zabiegów i wysiłków, aby ich książki
funkcjonowały nie tylko w obiegu czytelniczym, ale również i krytycznoliterackim.
Złośliwe i zawistne plotki o tym,
że Biuro Literackie stało się przez te lata jeszcze jedną z wielu korporacji puszczam mimo uszu,
jako że nigdy nie miałem z tą instytucją nic wspólnego, a pochodzę z pokolenia,
które jak nie doświadczy czegoś na własnej skórze, to nie uwierzy. Z tego też powodu nie
jestem obciążony jakąkolwiek sugestią czy też wiedzą; jestem po prostu uważnym
czytelnikiem wydawanych tam książek, które postrzegam wyłącznie przez pryzmat
jakości poezji, zdystansowanym od treści blurbów oraz tzw. „wewnętrznych”
recenzji. I powiem tak: czasem się z nią zgadzam w pełni, a czasem zupełnie
nie, co dla mnie osobiście stanowi doświadczenie niezwykle cenne, bo nigdy nie
chciałbym natrafić na wydawcę nieomylnego, który podsuwa mi pod nos same
arcydzieła.
Biuro Literackie na swój
niewątpliwy i zasłużony status jednego z najbardziej wpływowych i najlepszych wydawnictw w Polsce pracowało
naprawdę ciężko przez te dziesięć „wrocławskich” lat. Osiągnęło dzięki temu coś
znacznie większego niż „sukces przetrwalnikowy” zdefiniowany krótkim stwierdzeniem,
że jest dobrze tylko dlatego, iż
w ogóle udaje się wydawać poezję. Mamy tu do czynienia raczej z opcją „full wypas”, w której mieści się udział
noblistów podczas biurowego festiwalu, licznie zasiedlony panteon laureatów
rozmaitych nagród, jak i mechanizm gęstego sita, które służy wyławianiu z poetyckiej ławicy co
ciekawszych debiutantów. Dziś trudno sobie wyobrazić Wrocław bez obecności
Biura Literackiego, a jeszcze trudniej lepszy przykład wzajemnej symbiozy
lokalnego samorządu z instytucją kultury, która w dodatku zdołała przekonać
tzw. „czynniki decyzyjne”, że warto zainwestować w coś tak pozornie niemedialnego
jak współczesna poezja. Dlatego dla mnie osobiście to właśnie siła sugestii jest
tutaj przysłowiowym kamieniem węgielnym, na którym wzniesiono nowoczesny gmach
biurowca mieszczącego dosłownie wszystko: wizję, ideę, poezję i dobrze
pojmowany marketing.
* Głos na marginesie debaty „10 lat Portu i Biura we Wrocławiu”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz