Instytut
Mikołowski zaprasza na
spotkanie poświęcone Maciejowi Niemcowi (1953-2012) związane z
promocją jego tomu wierszy pt. Stan nasycenia ( 2012,
wyd. Zeszyty Literackie). W spotkaniu weźmie udział Marek
Zagańczyk (redaktor Zeszytów Literackich). Prowadzenie: Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk. Spotkanie
odbędzie się w pierwszą rocznicę śmierci poety 25. 01. 2013, godz.
18.00 w Instytucie Mikołowskim, ul. Jana Pawła II 8/ 5, Mikołów.
Maciej Melecki o tomie:
Stan krańcowego
wzmożenia
Mijający,
2012 rok przyniósł bardzo dużo kapitalnych tomów wierszy. Są to tomy – wedle
mojego rozpoznania – które na stałe mogą zająć bardzo poczesne miejsce w
historii współczesnej poezji polskiej. Tak więc możemy być tylko szczęśliwi, że
przyszło nam – czytelnikom, odbiorcom – obcować w jednym roku z tak sporą
ilością tomów niezwykle intrygujących, eksplorujących oryginalnym językiem
poetyckim treści bezpośrednio uwikłane w ścieśnione materie życia, ewokowanego
na przecięciu jawy, snu i intelektualnej refleksji, dodajmy - refleksji
fundowanej częstokroć na krytycznym, daleko posuniętym oglądzie dookolnej
rzeczywistości. Podług takiego kąta interpretacyjnego wychylenia wskazałbym na
takie tomy jak: Cezary Domarus, Zwrotki, Krzysztof
Siwczyk, Gody, Jerzy Suchanek, Fe
czy Barbara Klicka, samesame. Ale że są to autorzy albo
mi poetycko bardzo bliscy albo publikujący w Instytucie Mikołowskim (Klicka,
Suchanek), wybieram więc tom wydany w wydawnictwie, które estetycznie jest mi
odległe, a który wywarł na mnie rzadko spotykane wrażenie, jeśli chodzi o
radykalne, niekiedy wręcz ocierające się o krańcowość, ujęcie tak zwanego
podmiotu lirycznego. Jest nim Stan nasycenia,
Macieja Niemca – wydany przez Zeszyty Literackie.
Ale
zacznijmy, niestety, od końca. Otóż, kiedy Stan nasycenia
się ukazał, a było to w październiku br., jego autor nie żył już od dziewięciu
miesięcy, popełniając samobójstwo w styczniu. Prawdopodobnie, prace nad swoim
ostatnim nominalnie tomem ukończył na jesieni zeszłego roku. Wcześniej, na
przestrzeni ostatnich kilku lat, w miarę sukcesywnie Niemiec upubliczniał swoje
nowe wiersze na łamach wspomnianego pisma, ale i też – jednorazowo - w Odrze
i Arkadii. Śledziłem te publikacje bardzo starannie, albowiem
przykuwała moją uwagę wielce frapująca inteligencja poetyckiego pisma. Wiersze
te - różnorodne w swoim kroju, wielce sugestywne poprzez mieszaninę stosowanych
w polu jednego tekstu języków, generujących zarazem bardzo mocne rejestry
napięć, niestroniących od sutych dawek metafor, stłoczeń, ale także swobodnych,
niekiedy określonych, a niekiedy nie, narracji, - zawierały bardzo wielorodną
przestrzeń namysłu nad lokowaną prawie zawsze w jego centrum samotną jednostką.
Archetyp to stary jak świat Homera. Ale jak w tych wierszach wyiskany! Jak
nienachlanie, acz dobitnie przedstawiony! Jak eksplikowany podług niemałej puli
zagadek i tajemniczych aluzji. W sumie była to garść wierszy – może około
piętnastu. Pozostało mi czekać więc na tom.
Stan
nasycenia – już sam tytuł w ścisłym, biograficznym kontekście robi
mocne wrażenie – ze zrozumiałych względów był przeze mnie odczytywany nie tyle
inaczej, co owe wiersze ogłaszane za życia, a które w całości weszły w skład
tomu, ale jeszcze bardziej gorzko, jeszcze mocniej dławiąco, ale i też – może
to efekt złudzenia pośmiertnego – jeszcze bardziej wyraziście. Niemiec posiadł
w tym tomie cechy takiego namysłu nad rolą czy położeniem – egzystencjalnym lub
duchowym - człowieka na tym silnie sfałdowanym świecie, które dobitnie świadczą
o dalekosiężnej przenikliwości względem nie tylko swojej, ale i też
intersubiektywnej, samotności życia (też jako emigranta), co bardzo ściśle
koresponduje w tych wierszach z poczuciem wszech obcości, dodajmy, poczuciem
coraz energiczniej eksponowanym, które przybiera postać finalną w poemacie –
nomem omen – Nic:
4
Nic tobie, oprócz stylu, który
włada i światłem, i brakiem światła;
Który ci pozwoli wypowiedzieć
Nic – które niczego nie wie,
Niczego nie oczekuje, nie jest
czymś innym; ani więcej niż wiara,
Ani mniej niż wiara, bo nic w
nim z wiary. Nic, więcej niż nadzieja
I nic, mniej niż nadzieja. Nic,
jak miłość, ale więcej i mniej niż ona;
Jedyne, co ciebie nigdy nie
opuści, nie pozostawi ciebie samego
Pośród niewidzialnych wrogów i
niewidomych przyjaciół, ani nigdzie – (…)
Niemiec
uraczył nas wielorodnym, obfitym w liczne wnęki, załomy i wnyki poetyckich
enuncjacji, tomem pisanym niekoniecznie w myśl gromkiej zapowiedzi (to
z Wojaczka), albowiem poczucie skończoności wszystkiego, co składa się
bezpośrednio lub pośrednio na życie, towarzyszyło mu bodaj od pierwszego tomu Cokolwiek,
ponieważ. Odbieram Stan nasycenia jako
najintensywniejszy przebieg poetyckiego dynama autora Ulicy Wód,
osiągnięty mistrzowskimi – czyli takimi, które nie są łatwo podrabialne przez
innych, a które są jedyne w swoim rodzaju – środkami lirycznej ekspresji,
nierzadko przeszywającymi na wylot, częstokroć przyprawiającymi o skurcz serca,
ujawniającymi ławice niepochwytnych obrazów, które zachodząc na siebie, prowadzą
jednocześnie w kilka miejsc na raz. To właśnie tam możemy spodziewać się
odpowiedzi na nurtujące nas podczas lektury zagadki, odpowiedzi nie mających
wszak nic wspólnego z jakąś pojedynczą, jednoznaczną treścią; możemy również
natknąć się na bezlik - niekiedy mocno skrytych - rozwiązań wysnuwanych z
rozplecionych ścieżek języka, rozpoznań, zaznaczmy, które natychmiast zawiązują
się w nowy supeł.
Maciej
Niemiec na szczęście tym tomem nie pożegnał się z nami. W roku 2013 Instytut
Mikołowski spełni bodaj ostatnią jego wolę – opublikuje jego pierwszy
nominalnie, do tej pory nie wydany, tom wierszy zatytułowany – nomen omen – Sezon.
Maciej Niemiec, Stan nasycenia ( Zeszyty Literackie, str.
116. Warszawa, 2012)
Wspomnienie Krzysztofa Siwczyka:
KORESPONDENCJA
PRZEDŚMIERTNA
„Poeta
Maciej Niemiec zmarł w Paryżu, w wieku 58 lat”. Kiedy przeczytałem w gazecie
informację o śmierci kolegi, w jakimś, upiornym sensie, pomyślałem, że to
faktycznie możliwe. Ta sucha notka prasowa była doskonałym odpowiednikiem tego,
co myślałem o wieloletnim pobycie Maćka we Francji. Niewiele wiedziałem o
powodach jego wyjazdu. To nie była emigracja, która miałaby etos polityczny,
zarobkowy czy wewnętrzny. Maciek po prostu lubił kulturę francuską. Tak
przynajmniej twierdził, kiedy nachalnie namawiałem go do powrotu. Autor Ulicy
wód wyjechał na stałe w 1987 roku. Urodził się w 1953 roku w Warszawie,
debiutował doskonałym tomem wierszy Cokolwiek, ponieważ w
1989 roku. Fatalny rok na poetycki debiut. Mało kto w Polsce przejmował się
czymś poszczególnym, wszyscy chuchali na to, co wspólne. Jak widać po ostatnich
wydarzeniach na ulicach stolicy – zupełnie niesłusznie Niemiec martwił się o
Polskę. Maciek, przezornie i profetycznie, nie należał do ludzi, którzy dbają o
to, co wspólne chociaż ojczyznę kochał i szanował. Był pojedynczy, w tym
znaczeniu, jakie zrobiło oszałamiającą karierę parę lat po jego debiucie. Wtedy
to formacja poetów skupionych wokół pisma „bruLion” twórczo rozwinęła pomysły
poetyckiej „szkoły nowojorskiej” i, za sprawą tłumaczeń wierszy Franka O`Hary,
nad Wisłą poeci zaczęli uprawiać „swoją pojedynczość”. Niemiec nie załapał się
na medialny szum wokół „bruLionu” i nowej polskiej poezji, którą chyba
najsilniej stygmatyzował naonczas Marcin Świetlicki. W 1994 roku Niemiec
otrzymał Nagrodę Kościelskich za tom Kwiaty akacji i po chwili w
wydawnictwie „a5” Krystyny i Ryszarda Krynickich ukazał się jego najdoskonalszy
tom Ulica wód (1996). Był wierny jednym łamom: „Zeszytom Literackim”.
Toczyliśmy szereg listownych potyczek o to pismo. Przekonywał mnie, że to
jedyny, miarodajny periodyk literacki w kraju, ja mu mówiłem, że widocznie do
tego Paryża nic więcej nie dochodzi. Nie dawał się przekonać. Pierwszy raz
spotkaliśmy się w Katowicach, może dekadę temu, kiedy przyjechał razem z
francuskim poetą Michelem Deguy, kompanem niejednej eskapady Edwarda Stachury.
Jako, że raczej słabo reagowałem na efekt resentymentu i legendotwórstwo spod
znaku „Stachuriad”, zdecydowanie lepiej zapamiętałem Niemca niż Francuza. Deguy
był egomanem doskonałym, Maciek reprezentował szkołę narcystyczną. Był trudny w
nie każdym względzie. I to było właśnie „jedyne”. Nie przywoził z Paryża nimbu poete
maudit, bardziej informacje o pogodzie. Zresztą szereg wierszy poświęcił
zjawiskom atmosferycznym. Po jego wyjeździe obiecaliśmy sobie rewizytę. Przez
parę lat nic z tego nie wychodziło. Dokładnie półtora roku temu Maciej
przyjechał ponownie. Odwiedził swoich bliskich, przyjaciół krakowskich, Adama
Zagajewskiego i trasę skończył w Mikołowie. Dziwne było to spotkanie. Maciek
czytał oszałamiająco dobre wiersze, ale był drażliwy, momentami, w zupełnie
niezapośredniczony sposób, „kąsał” rozmówców, by po chwili ich wylewnie
przepraszać. Rozstaliśmy się w przyjaźni. Instytut Mikołowski na dniach miał
opublikować jego tom wierszy Sezon, pisanych w stanie wojennym. Dwa,
może trzy kolejne miesiące naszych kontaktów ograniczały się do tych
przeklętych e-maili. Maciek raz był w lepszej, raz w gorszej formie. Jakoś
bałem się z nim spotkać, kiedy odwiedziliśmy z żoną i poetą Marcinem Sendeckim
Paryż. Nie wiem właściwie, czego się bałem. Podczas miłej nasiadówki w
Ambasadzie, w towarzystwie Ludwika Flaszena, Piotra Błońskiego i francuskich
tłumaczy literatury polskiej, zapytałem o Maćka. I rozmowa się nie skleiła.
Maciek też nie przepadał za Paryżem, również tym polskim. A jego wiersze? Były
zaprzeczeniem osoby autora. To wyjątkowo wieloaspektowe, dialogiczne, niuansowe
zapisy drżenia świata na chwilę przed jakąś nieokreśloną katastrofą. To jedne z
najmocniejszych wierszy, które zdarzyło mi się czytać przez ostatnie lata.
Bliskie medytacji, czułe na zmysłowy konkret, nieobojętne wobec dużych systemów
metafizycznych, ale traktowanych bez ortodoksji. Pod każdym względem trudne i
wymagające. Szczególnie niewdzięczne do medialnej utylizacji. I dlatego, w
styczniu tego roku, kiedy otworzyłem gazetę na feralnej stronie, pomyślałem, że
śmierć autora jednak jest możliwa, chociaż jego wiersze powinny spokojnie
przejść nad tym faktem do porządku dziennego. Powinny wyjść jak najszybciej na
światło dzienne. Czasem tracimy zupełnie głowę wobec śmierci. Zupełnie
bezmyślnie, jeszcze z gazetą w ręku, zadzwoniłem do Adama Wodnickiego,
wieloletniego profesora krakowskiej ASP, wybitnego tłumacza poezji francuskiej,
skoligaconego rodzinnie z Maćkiem. Nie wiedząc, co powiedzieć, powiedziałem, że
Maciek nie żyje. Profesor powiedział, że to niemożliwe. Teraz, kiedy nakładem
„Zeszytów Literackich” ukazał się pośmiertny tom Maćka Stan nasycenia,
wyświetlił mi się list, który przysłał mi może w grudniu roku 2011. Jedno
zdanie korespondencji pozwalam sobie tu przepisać, gdyż chyba najdoskonalej
definiuje jego wiersze – te dziwne podróże na granicach światów widzialnych,
niewidzialnych, a z pewnością niedocieczonych. Jednocześnie mam nadzieję, że
nie łamię świętego prawa do prywatności i tajności korespondencji, gdyż zdanie
to chyba było przeznaczone nie tylko dla mnie. „Problem w tym, że ja wkrótce
będę trochę podróżował, ale nie za ten ocean, mogę być mniej skuteczny tutaj.”
To zdanie dobrze brzmi w listopadzie, niekoniecznie w okolicach „zaduszek”,
gdyż, jak pisał Marcin Świetlicki: „Listopad, niemal koniec świata”.
z tomu: Krzysztof
Siwczyk, Kinkiety w piekle (Instytut Mikołowski, 2012)
* na fotografii Maciej
Niemiec w Instytucie Mikołowskim – autor zdjęcia A. Sitko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz