środa, 23 stycznia 2013

Spotkanie poświęcone Maciejowi Niemcowi


Instytut Mikołowski  zaprasza na spotkanie poświęcone Maciejowi Niemcowi (1953-2012) związane z promocją jego tomu wierszy pt. Stan nasycenia ( 2012, wyd. Zeszyty Literackie). W spotkaniu weźmie udział Marek Zagańczyk (redaktor Zeszytów Literackich). Prowadzenie: Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk. Spotkanie odbędzie się w pierwszą rocznicę śmierci poety 25. 01. 2013, godz. 18.00 w Instytucie Mikołowskim, ul. Jana Pawła II 8/ 5, Mikołów.

Maciej Melecki o tomie:


Stan krańcowego wzmożenia

Mijający, 2012 rok przyniósł bardzo dużo kapitalnych tomów wierszy. Są to tomy – wedle mojego rozpoznania – które na stałe mogą zająć bardzo poczesne miejsce w historii współczesnej poezji polskiej. Tak więc możemy być tylko szczęśliwi, że przyszło nam – czytelnikom, odbiorcom – obcować w jednym roku z tak sporą ilością tomów niezwykle intrygujących, eksplorujących oryginalnym językiem poetyckim treści bezpośrednio uwikłane w ścieśnione materie życia, ewokowanego na przecięciu jawy, snu i intelektualnej refleksji, dodajmy - refleksji fundowanej częstokroć na krytycznym, daleko posuniętym oglądzie dookolnej rzeczywistości. Podług takiego kąta interpretacyjnego wychylenia wskazałbym na takie tomy jak: Cezary Domarus, Zwrotki, Krzysztof Siwczyk, Gody, Jerzy Suchanek, Fe czy Barbara Klicka, samesame. Ale że są to autorzy albo mi poetycko bardzo bliscy albo publikujący w Instytucie Mikołowskim (Klicka, Suchanek), wybieram więc tom wydany w wydawnictwie, które estetycznie jest mi odległe, a który wywarł na mnie rzadko spotykane wrażenie, jeśli chodzi o radykalne, niekiedy wręcz ocierające się o krańcowość, ujęcie tak zwanego podmiotu lirycznego. Jest nim Stan nasycenia, Macieja Niemca – wydany przez Zeszyty Literackie


Ale zacznijmy, niestety, od końca. Otóż, kiedy Stan nasycenia się ukazał, a było to w październiku br., jego autor nie żył już od dziewięciu miesięcy, popełniając samobójstwo w styczniu. Prawdopodobnie, prace nad swoim ostatnim nominalnie tomem ukończył na jesieni zeszłego roku. Wcześniej, na przestrzeni ostatnich kilku lat, w miarę sukcesywnie Niemiec upubliczniał swoje nowe wiersze na łamach wspomnianego pisma, ale i też – jednorazowo - w Odrze i Arkadii. Śledziłem te publikacje bardzo starannie, albowiem przykuwała moją uwagę wielce frapująca inteligencja poetyckiego pisma. Wiersze te - różnorodne w swoim kroju, wielce sugestywne poprzez mieszaninę stosowanych w polu jednego tekstu języków, generujących zarazem bardzo mocne rejestry napięć, niestroniących od sutych dawek metafor, stłoczeń, ale także swobodnych, niekiedy określonych, a niekiedy nie, narracji, - zawierały bardzo wielorodną przestrzeń namysłu nad lokowaną prawie zawsze w jego centrum samotną jednostką. Archetyp to stary jak świat Homera. Ale jak w tych wierszach wyiskany! Jak nienachlanie, acz dobitnie przedstawiony! Jak eksplikowany podług niemałej puli zagadek i tajemniczych aluzji. W sumie była to garść wierszy – może około piętnastu. Pozostało mi czekać więc na tom. 


Stan nasycenia – już sam tytuł w ścisłym, biograficznym kontekście robi mocne wrażenie – ze zrozumiałych względów był przeze mnie odczytywany nie tyle inaczej, co owe wiersze ogłaszane za życia, a które w całości weszły w skład tomu, ale jeszcze bardziej gorzko, jeszcze mocniej dławiąco, ale i też – może to efekt złudzenia pośmiertnego – jeszcze bardziej wyraziście. Niemiec posiadł w tym tomie cechy takiego namysłu nad rolą czy położeniem – egzystencjalnym lub duchowym - człowieka na tym silnie sfałdowanym świecie, które dobitnie świadczą o dalekosiężnej przenikliwości względem nie tylko swojej, ale i też intersubiektywnej, samotności życia (też jako emigranta), co bardzo ściśle koresponduje w tych wierszach z poczuciem wszech obcości, dodajmy, poczuciem coraz energiczniej eksponowanym, które przybiera postać finalną w poemacie – nomem omen – Nic:

 4

Nic tobie, oprócz stylu, który włada i światłem, i brakiem światła;

Który ci pozwoli wypowiedzieć Nic – które niczego nie wie,

Niczego nie oczekuje, nie jest czymś innym; ani więcej niż wiara,

Ani mniej niż wiara, bo nic w nim z wiary. Nic, więcej niż nadzieja

I nic, mniej niż nadzieja. Nic, jak miłość, ale więcej i mniej niż ona;

Jedyne, co ciebie nigdy nie opuści, nie pozostawi ciebie samego

Pośród niewidzialnych wrogów i niewidomych przyjaciół, ani nigdzie – (…)


Niemiec uraczył nas wielorodnym, obfitym w liczne wnęki, załomy i wnyki poetyckich enuncjacji, tomem pisanym niekoniecznie w myśl gromkiej zapowiedzi (to z Wojaczka), albowiem poczucie skończoności wszystkiego, co składa się bezpośrednio lub pośrednio na życie, towarzyszyło mu bodaj od pierwszego tomu Cokolwiek, ponieważ. Odbieram Stan nasycenia jako najintensywniejszy przebieg poetyckiego dynama autora Ulicy Wód, osiągnięty mistrzowskimi – czyli takimi, które nie są łatwo podrabialne przez innych, a które są jedyne w swoim rodzaju – środkami lirycznej ekspresji, nierzadko przeszywającymi na wylot, częstokroć przyprawiającymi o skurcz serca, ujawniającymi ławice niepochwytnych obrazów, które zachodząc na siebie, prowadzą jednocześnie w kilka miejsc na raz. To właśnie tam możemy spodziewać się odpowiedzi na nurtujące nas podczas lektury zagadki, odpowiedzi nie mających wszak nic wspólnego z jakąś pojedynczą, jednoznaczną treścią; możemy również natknąć się na bezlik - niekiedy mocno skrytych - rozwiązań wysnuwanych z rozplecionych ścieżek języka, rozpoznań, zaznaczmy, które natychmiast zawiązują się w nowy supeł.


Maciej Niemiec na szczęście tym tomem nie pożegnał się z nami. W roku 2013 Instytut Mikołowski spełni bodaj ostatnią jego wolę – opublikuje jego pierwszy nominalnie, do tej pory nie wydany, tom wierszy zatytułowany – nomen omen – Sezon.


Maciej Niemiec, Stan nasycenia ( Zeszyty Literackie, str. 116. Warszawa, 2012)



Wspomnienie Krzysztofa Siwczyka:


KORESPONDENCJA PRZEDŚMIERTNA



 „Poeta Maciej Niemiec zmarł w Paryżu, w wieku 58 lat”. Kiedy przeczytałem w gazecie informację o śmierci kolegi, w jakimś, upiornym sensie, pomyślałem, że to faktycznie możliwe. Ta sucha notka prasowa była doskonałym odpowiednikiem tego, co myślałem o wieloletnim pobycie Maćka we Francji. Niewiele wiedziałem o powodach jego wyjazdu. To nie była emigracja, która miałaby etos polityczny, zarobkowy czy wewnętrzny. Maciek po prostu lubił kulturę francuską. Tak przynajmniej twierdził, kiedy nachalnie namawiałem go do powrotu. Autor Ulicy wód wyjechał na stałe w 1987 roku. Urodził się w 1953 roku w Warszawie, debiutował doskonałym tomem wierszy Cokolwiek, ponieważ w 1989 roku. Fatalny rok na poetycki debiut. Mało kto w Polsce przejmował się czymś poszczególnym, wszyscy chuchali na to, co wspólne. Jak widać po ostatnich wydarzeniach na ulicach stolicy – zupełnie niesłusznie Niemiec martwił się o Polskę. Maciek, przezornie i profetycznie, nie należał do ludzi, którzy dbają o to, co wspólne chociaż ojczyznę kochał i szanował. Był pojedynczy, w tym znaczeniu, jakie zrobiło oszałamiającą karierę parę lat po jego debiucie. Wtedy to formacja poetów skupionych wokół pisma „bruLion” twórczo rozwinęła pomysły poetyckiej „szkoły nowojorskiej” i, za sprawą tłumaczeń wierszy Franka O`Hary, nad Wisłą poeci zaczęli uprawiać „swoją pojedynczość”. Niemiec nie załapał się na medialny szum wokół „bruLionu” i nowej polskiej poezji, którą chyba najsilniej stygmatyzował naonczas Marcin Świetlicki. W 1994 roku Niemiec otrzymał Nagrodę Kościelskich za tom Kwiaty akacji i po chwili w wydawnictwie „a5” Krystyny i Ryszarda Krynickich ukazał się jego najdoskonalszy tom Ulica wód (1996). Był wierny jednym łamom: „Zeszytom Literackim”. Toczyliśmy szereg listownych potyczek o to pismo. Przekonywał mnie, że to jedyny, miarodajny periodyk literacki w kraju, ja mu mówiłem, że widocznie do tego Paryża nic więcej nie dochodzi. Nie dawał się przekonać. Pierwszy raz spotkaliśmy się w Katowicach, może dekadę temu, kiedy przyjechał razem z francuskim poetą Michelem Deguy, kompanem niejednej eskapady Edwarda Stachury. Jako, że raczej słabo reagowałem na efekt resentymentu i legendotwórstwo spod znaku „Stachuriad”, zdecydowanie lepiej zapamiętałem Niemca niż Francuza. Deguy był egomanem doskonałym, Maciek reprezentował szkołę narcystyczną. Był trudny w nie każdym względzie. I to było właśnie „jedyne”. Nie przywoził z Paryża nimbu poete maudit, bardziej informacje o pogodzie. Zresztą szereg wierszy poświęcił zjawiskom atmosferycznym. Po jego wyjeździe obiecaliśmy sobie rewizytę. Przez parę lat nic z tego nie wychodziło. Dokładnie półtora roku temu Maciej przyjechał ponownie. Odwiedził swoich bliskich, przyjaciół krakowskich, Adama Zagajewskiego i trasę skończył w Mikołowie. Dziwne było to spotkanie. Maciek czytał oszałamiająco dobre wiersze, ale był drażliwy, momentami, w zupełnie niezapośredniczony sposób, „kąsał” rozmówców, by po chwili ich wylewnie przepraszać. Rozstaliśmy się w przyjaźni. Instytut Mikołowski na dniach miał opublikować jego tom wierszy Sezon, pisanych w stanie wojennym. Dwa, może trzy kolejne miesiące naszych kontaktów ograniczały się do tych przeklętych e-maili. Maciek raz był w lepszej, raz w gorszej formie. Jakoś bałem się z nim spotkać, kiedy odwiedziliśmy z żoną i poetą Marcinem Sendeckim Paryż. Nie wiem właściwie, czego się bałem. Podczas miłej nasiadówki w Ambasadzie, w towarzystwie Ludwika Flaszena, Piotra Błońskiego i francuskich tłumaczy literatury polskiej, zapytałem o Maćka. I rozmowa się nie skleiła. Maciek też nie przepadał za Paryżem, również tym polskim. A jego wiersze? Były zaprzeczeniem osoby autora. To wyjątkowo wieloaspektowe, dialogiczne, niuansowe zapisy drżenia świata na chwilę przed jakąś nieokreśloną katastrofą. To jedne z najmocniejszych wierszy, które zdarzyło mi się czytać przez ostatnie lata. Bliskie medytacji, czułe na zmysłowy konkret, nieobojętne wobec dużych systemów metafizycznych, ale traktowanych bez ortodoksji. Pod każdym względem trudne i wymagające. Szczególnie niewdzięczne do medialnej utylizacji. I dlatego, w styczniu tego roku, kiedy otworzyłem gazetę na feralnej stronie, pomyślałem, że śmierć autora jednak jest możliwa, chociaż jego wiersze powinny spokojnie przejść nad tym faktem do porządku dziennego. Powinny wyjść jak najszybciej na światło dzienne. Czasem tracimy zupełnie głowę wobec śmierci. Zupełnie bezmyślnie, jeszcze z gazetą w ręku, zadzwoniłem do Adama Wodnickiego, wieloletniego profesora krakowskiej ASP, wybitnego tłumacza poezji francuskiej, skoligaconego rodzinnie z Maćkiem. Nie wiedząc, co powiedzieć, powiedziałem, że Maciek nie żyje. Profesor powiedział, że to niemożliwe. Teraz, kiedy nakładem „Zeszytów Literackich” ukazał się pośmiertny tom Maćka Stan nasycenia, wyświetlił mi się list, który przysłał mi może w grudniu roku 2011. Jedno zdanie korespondencji pozwalam sobie tu przepisać, gdyż chyba najdoskonalej definiuje jego wiersze – te dziwne podróże na granicach światów widzialnych, niewidzialnych, a z pewnością niedocieczonych. Jednocześnie mam nadzieję, że nie łamię świętego prawa do prywatności i tajności korespondencji, gdyż zdanie to chyba było przeznaczone nie tylko dla mnie. „Problem w tym, że ja wkrótce będę trochę podróżował, ale nie za ten ocean, mogę być mniej skuteczny tutaj.” To zdanie dobrze brzmi w listopadzie, niekoniecznie w okolicach „zaduszek”, gdyż, jak pisał Marcin Świetlicki: „Listopad, niemal koniec świata”.



z tomu: Krzysztof Siwczyk, Kinkiety w piekle (Instytut Mikołowski, 2012)



* na fotografii Maciej Niemiec w Instytucie Mikołowskim – autor zdjęcia A. Sitko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz