Do „Hostelu” z Instytutu Mikołowskiego dotarły książki Konrada
Wojtyły Scherzofrenia i
Genowefy Jakubowskiej-Fijałkowskiej Wiwisekcja.
Obie dotykające swoją treścią tematów ostatecznych, które są kołem zamachowym
ciekawej, bynajmniej nie „jednorazowej” poezji.
Tom Konrada Wojtyły to książka wypełniona tematem śmierci, a więc
jednym z dwóch najważniejszych toposów znanych liryce. W wierszach aż roi się
od jej rekwizytów: „to wszystko / układa się w piach”, „ul z martwą królową”,
„truchło zastygłych liter na klepsydrze”, „rysy w żałobie, bruzdy pogrobowe”.
Lecz jednocześnie, a to chyba jest tu ważniejsze, to książka o istnieniu
i o nieistnieniu, które zawsze są ze sobą połączone – osoba, która umiera
przestaje istnieć, ta, która zostaje, żyje dalej z doświadczaniem dotkliwej
nieobecności tej pierwszej. Czytając wiersze Wojtyły miałem ogromną ochotę
napisać, że są niczym kadysz, ale to w ogóle nie wyczerpałoby zagadnienia. Słowom poety bliżej do dziennika utraty, księgi żałobnej („matka mi spada / do
nieba”), której poszczególne rozdziały odnoszą się zarówno do sensu życia, jak
i do nieuchronnego podążania ku nicości (to „wersety z życia – przypisy do
śmierci”). Wszyscy jesteśmy śmiertelni; Konrad Wojtyła wieszczy to, o czym paradoksalnie
tak niewielu z nas ma świadomość (gdyby jej kategorię stanowiły nasze doczesne
wybory i postępowanie), ale robi to na swój indywidualny, spersonifikowany
sposób, za którym kryją się wersy podszyte bólem i miłością (i oto mamy
drugi z najważniejszych, poetyckich toposów). A więc ten zbiór to nie modlitwa,
a raczej chopinowskie Scherzo B-moll op. 31, rezonujące melodycznym napięciem,
ze środkową częścią, którą wypełnia muzyka jakby z innego świata. Co
znamienne, utwór ten Robert Schumann odebrał jako dzieło charakteryzujące się
„pełnią miłości i pogardy”. To drugie określenie u Wojtyły cechuje przede
wszystkim odwagę (śmierci nie należy się bać, ale ją oswajać), choć żal bywa
skrajny, pozornie niemożliwy do przepracowania i na dłuższy czas bliżej mu nie
tylko do scherza, ale
także do frenii. Do scherzofrenii. To
minie, choć już na zawsze pozostawi bliznę.
Genowefa Jakubowska-Fijałkowska w pewnych kręgach określana jest mianem „Wojaczka w spódnicy”, ponieważ podobnie jak ten mikołowski poeta jest niezależna, zagniewana i niepokorna („teraz PIS wrócił nam orszaki / wypierdala do Białorusi z Polski matki i dzieci”), („pani z Urzędu Miasta z życzeniami świątecznymi / od burmistrza / (córka mówi żeby przetrzymać w kwarantannie / przez trzy dni)”). To poetka naturalistyczna, która tworzy „mięso wiersza” z mięsa, doświadczająca przy okazji procesu codziennej anihilacji („Kwiaty akacji ciężkie od (…) rzygania od psychotropów na przedpokój”). Z chęcią postawiłbym tutaj tezę, że w odróżnieniu od autora Innej bajki nie cierpi na psyche (a jeśli, to głównie na bezsenność); zamiast tego przeprowadza na sobie somatyczną wiwisekcję – jest jednocześnie rozkrawanym zwierzęciem i badaczem. Chłodnym, uważnym, pozbawionym trywialnych emocji; jej odchodzenie („ukrywam się przed starością / jak pies przed burzą w łazience”) nie wymaga majskuł. Tym samym badanie dokonywane przez Jakubowską-Fijałkowską, a raczej haruspicja (wróżba dokonywana przez pogańskiego kapłana dokonywana na podstawie lustrowania wnętrzności zwierząt ofiarnych, najczęściej wątroby), wydają się być jednoznaczne; potwierdzają znane powiedzenie o tym, że panu Bogu nie wyszły dwie rzeczy – zęby i starość. Przy czym to badanie, ta wróżba, przekute na opowieść są o wiele mniej uładzone niż to trywialne powiedzonko. Wiwisekcja to historia o samostanowieniu, o samotnej walce o zanikającą wraz z wiekiem podmiotowość, traktat o własnym „dożywociu”. Ale jest w niej zawarta również szorstka czułość, uważna korelacja ze światem zewnętrznym, która sprozaizowana, z powodzeniem mogłaby zostać rozpisana na przykład na taki oto dialog: - „Pani Genowefo, jest pani dobra i miła. – Spierdalaj!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz