„(…) Jakie więc byłyby objawy
,<<zarazy>>? To jasne. Przede wszystkim kwitnąca komercja,
kształtująca funkcjonowanie książki jako nie dzieła już, lecz towaru.
Rozwijający się rynek usług kulturalnych , a w związku z tym rozlewająca się
fala niezobowiązującej, beztroskiej rozrywki, wypierającej rozrywkę wyższego
rzędu, to jest intelektualną. Dyktat mediów, które – nastawione na zysk i same
będące elementem rynku – agresywnie proponują nowe wzorce postaw, angażując się
w działalność marketingową zastępującą tradycyjne metody waloryzacji wytworów
kultury. Rosnąca przewaga obrazka nad słowem owocuje przeobrażeniami w
społecznym funkcjonowaniu tego drugiego. No i wreszcie typowo polska specyfika,
czyli jałowość życia literackiego, gdzie literatura staje się dodatkiem do
życia towarzyskiego i układów admiracji. A wreszcie upadek sztuki czytania,
odsunięcie literatury na boczny tor, jeśli idzie o poszukiwanie podniet
duchowych. Nie można też nie wspomnieć o swoistym <<formatowaniu>>
odbioru literatury przez krytykę, która staje się z jednej strony usługowa, z
drugiej uprawia <<opiniotwórczość złych intencji>> (to znaczy
zwyczajne <<krytykanctwo>>), usprawiedliwia ignorancję lub
bezwstydnie kultywuje propagandę (…)”.
(…) Nieprzejrzystość, przecinanie
się interesów grupowych, towarzyskie zespoły popierające na różne sposoby swych
przedstawicieli, lobbing w różnorakich postaciach (od stypendiów po nagrody
literackie) – to wszystko tworzy atmosferę niewiarygodności zarówno wokół
działalności krytycznej, jak i form obecności
poetów w świadomości czytelników. Powstaje też wrażenie, że wszelkie hierarchie
twórcze, zwłaszcza w młodym środowisku, są irrelewantne jako twory niebudującej
zaufania waloryzacji (…).
(..) Związki towarzyskie w życiu
literackim prowadzą do konsolidacji przekonanych o swej wyjątkowości i wartości
kółek wzajemnej adoracji i niszczą, jako się rzekło, ferment intelektualny. Już
więc nie tylko nie ma sporów między poszczególnymi grupami kibicującymi
lokalnym mistrzom (ponieważ zintegrowany zespół nie ma ochoty słuchać
argumentów <<drugiej strony>> - i tak wie lepiej), ale też nie ma
sporów we własnym gronie (ustaliły się hierarchie, wszystko zostało
powiedziane, opinie uległy petryfikacji). Wypowiedzi przybierają charakter
rytualny, są katatonicznym powtarzaniem aksjomatów (…).
(…) Poetycki układ cierpi na
nietransparentność, zdaje się dziś co najmniej mętny,
<<przybrudzony>>. Przyszłość zmian raczej nie rokuje. Jeśli więc
chciałbym skonfrontować swe intuicje podpowiadające mi, że zbyt wielu młodych
poetów mówi obecnie do nikogo o niczym, a ich krytycy towarzyszący pomagają tylko
bić tę pianę, to nie bardzo wiem, do kogo i kiedy mam otworzyć usta. Czy do
kolegi-krytyka-poety przy piwie przy okazji kolejnego zjazdu? Czy może na forum
publicznym, wobec Was, słuchających? Opcja pierwsza grozi rozpłynięciem się
rozmowy w ostatecznej niekonkluzyjności, opcja druga zaś wielokrotnie się już
nie sprawdziła (bo rozmowa idzie zazwyczaj w takich wypadkach emocjonalnym
trawersem w okolice mało znaczących kwestii i kończy się harmidrem)".
Jarosław Klejnocki, 1999
Jarosław Klejnocki, „Literatura w czasach zarazy. Szkice i polemiki”.
Prószyński i s-ka, Warszawa 2006.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz