W pierwszym tegorocznym numerze Gazety
Literackiej „Migotania” nr 1 (54) 2017 przeczytać można dwa moje teksty:
felieton zatytułowany Pora na (urojonego)
mentora na stronie 2 oraz recenzję z wydanego przez WBPiCAK tomu Macieja Meleckiego Inwersje – strona 44 (poniżej krótkie wyimki z anonsowanych tekstów). W imieniu
redakcji pisma oraz wszystkich autorów bieżącego numeru zapraszam do jego lektury.
„(…) Jaki to może być fantastyczny i inspirujący psychologiczny tandem –
mentor oraz wybrany przez jego upodobanie autor – zaświadcza historia Henryka
Berezy, którego wielką fascynacją literacką był wspomniany Hłasko, co „nieostrożny”
krytyk „przypłacił” osobistą przemianą: z nobliwego pracownika uniwersyteckiego
w uczestnika życia, jak je sam określał, „pełnego swobody,
beatnikowsko-hipisowskiego”. Może właśnie za sprawą protekcjonalnego
niedostatku poeci pokroju Andrzeja Babińskiego, Kazimierza Ratonia czy Józefa
Gielo funkcjonowali w okowach egzystencjalnych opresji, umierając tragicznie i
przedwcześnie?
Ponieważ ze
wszystkich zasłyszanych historii najważniejsza jest ta osobista, pora na
przeprowadzenie rekrutacji na własnego korepetytora (choćby tylko urojonego).
Nie będzie to łatwe z prozaicznego powodu: jestem już chyba na to za stary,
zbyt zapóźniony. Z tego też powodu zapoznani przez chwilę i w różnych okolicznościach
poetyckich Bronisław Maj, Andrzej Sosnowski, Krzysztof Karasek i Ewa Lipska,
czyli ewentualni, a przy tym kompletnie surrealni kandydaci na moich
literackich preceptorów żyją w kompletnej nieświadomości mojego wyboru.
Z puli,
którą mógłbym ewentualnie brać pod uwagę, znam tylko jedną osobę, o jakiej (w świetle,
a raczej w półświetle ekranu) przypomniałem sobie nagle podczas projekcji
filmowej w Londynie, przy okazji pewnego festiwalu poetyckiego. Na filmie „Zdzisław
Jaskuła. Poeta z ulicy Wschodniej” (reżyseria Jakub Skoczeń) znajduje się fragment
poświęcony wizycie Allena Ginsberga w Łodzi w roku 1993. Na jednym z kadrów można
zobaczyć brodatego Ginsberga z wizytą w legendarnym łódzkim lokum autora Maszyny
do pisania, usadowionego wygodnie na fotelu, wokół którego zgromadzili się łódzcy
artyści i intelektualiści, a wśród nich niepozorny okularnik, trzydziestopięcioletni
wówczas Jerzy Jarniewicz (…)”.
„(…) Dla oczekujących od poezji Meleckiego
sformatowanego komunikatu i treściowych fajerwerków niemal wszystko w tych
wierszach może stanowić przeszkodę w zorientowaniu się „jaki był plan?”. O tym,
że podobna konsternacja wynika raczej z nazbyt pośpiesznej lektury, bądź
nieuwagi, nie muszę chyba nikogo przekonywać. A przynajmniej nie powinienem
wobec oczywistego passè tego rodzaju podejścia do materii, w której zdumiewająca
metafora lub porównanie odkrywa przed czytelnikiem niekiedy więcej na temat
otaczającej go rzeczywistości niż wieczorne wydanie wiadomości (<<W tej
nielichej powłoce są sieroce gwiazdy, żadnych / Twarzy nie przybywa, odkąd
wyparł je wrzask>>). Wystarczy zamienić „szkiełko i oko” na nie mniej
przydatne „widmowe przeczucie”, aby skonstatować, że wiersze autora „Szeregu
zerwań” dociekają (albo wręcz naciekają) do samego sedna, rdzenia, w jakim
przebiegają bioprądy kierujące biegiem rzeczywistości (…).
Stąd w
odbiorze „przedmiotu” tej poezji nie tyle istotny jest on sam, co jego funkcje.
Nie inaczej dzieje się w przypadku wierszy zawartych w „Inwersjach”, w których
clue interpretacyjnych znaczeń odnosi się do wspomnianych funkcji, pełniących rolę
swoistych katalizatorów, służących nie mniej ni więcej, jak rozbiorowi tego, co
realne na to, co przeważnie było tylko domyślne. Prowizorium naszego
postrzegania wyostrza się, oparte na permanentnym rozbiorze, odwrocie od zakłócającego
świadomą obserwację ogółu w stronę wyraźnie rozpoznanego szczegółu, a ten
dopiero pokazuje z całą wyrazistością dotyczący nas wszystkich „kłopot”, związany
z wszechobecną iluzją, nad którą niczym jakaś katedra dominuje jej własne logo –
brak trwałości, zakotwiczenia, a przede wszystkim doraźność niemal wszystkiego,
co nas otacza (…)”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz