Instytut Mikołowski zaprasza na
spotkanie autorskie z Adamem Lipszycem, związane z promocją książki pt. Czas wiersza. Paul Celan i teologie
literackie (wyd.
Austeria, 2015). Prowadzenie:
Maciej Melecki i Krzysztof Siwczyk.
18. 09. 2015, godz. 18.00
Wychodząc
od deklaracji poety, lecz modyfikując je dzięki lekturze jego poezji, próbuję w
tej książce pokazać, że wiele wierszy Paula Celana to pewne językowe akty
pamięci. Akty te zwrócone są często – choć nie zawsze – ku temu, co utracone w
historycznej katastrofie. Przekonany, że nazbyt spoisty język jest wspólnikiem
zapomnienia, Celan rozbijał tworzywo językowe, pruł tkaniny swoich dawniejszych
utworów, sam sobie wpadał w słowo. Stąd w wielu jego wierszach miejsc pamięci
należy szukać w lukach między słowami, w dywizach rozrywających słowa, czasem w
znakach interpunkcyjnych. Często też miejsca owym miejscom użyczają pewne
szczególne wyrazy, dziwne słowa-resztki, które wykruszają się z całości mowy,
by zjawić się na samym końcu wiersza. Zwykle zachowują pewien sens, często
nawet kilka znaczeń w kilku różnych językach, zarazem jednak eksponują swoją
materialność, swoje brzmienie czy kształt na papierze, a tym samym – stawiając
czytelnikowi opór – niczym obce słowa wyizolowane z całości mowy rozrywają jej gładką
materię, wskazując miejsce na końcu języka. Przeciwstawiając się biegowi czasu,
wiersze te doprowadzają do gwałtownej krystalizacji, do strącenia pewnej
resztki głosu – a zarazem przeobrażają moment, w którym same mówią, w pewne
wyróżnione Teraz. Owo Teraz to właśnie czas wiersza, a przynajmniej wiersza
Paula Celana.
Adam
Lipszyc
O książce:
"Czytanie Celana przypomina
egzegezę mistyków. Słowa migoczą jak kamienie na dnie strumienia, lśnią
zwielokrotnionym, nieuchwytnym sensem. Można tylko przybliżać, nawarstwiać
hipotezy, które nierzadko zaciemniają znaczenie. „Gdyby człowiek przyszedł dziś
na świat (…) mógłby, mógłby on, mówiąc (…) mógłby tylko bełkotać / wciąż i
wciąż dalej”, pisał Celan w wierszu „Tybinga, styczeń”. Poezja wypowiada słowa
przeciwko niemocie, przez „kratę mowy”. Próba oddzielenia wątków, splątanych
znaczeń, prowadzi do aporii, zagubienia, nieusuwalnej sprzeczności. Nieomal
każda interpretacja Celana jest skazana na porażkę: łatwo wpaść w filozoficzny
schemat, który wytyczy szeroki trakt, usunie zawiłości. Ale można też czytać
krok po kroku, rozbierając wieloznaczny, wielojęzyczny poetycki idiolekt. Raz
po raz będziemy wpadać w zakłopotanie, ale zdarzą się też chwile niemego
zachwytu.
Książka Adama Lipszyca mieści
się pomiędzy tymi biegunami. Podtytuł „teologie literackie” sugeruje
odniesienie do judaistycznej i chrześcijańskiej tradycji. Jak jednak zauważa
Lipszyc, poezji Celana nie powinno się sprowadzać ani do teologii (negatywnej),
ani do antyteologii (która, jak rozumiem, jest zaprzeczeniem znaczenia,
brodzeniem w nicości). „Istotne jest raczej, by dostrzec, jak promień teologii
załamuje się w gęstym żywiole literackim, jak rozprasza się na powierzchniach
poszczególnych kryształów, które tworzy Celan”. Wprowadzona przez Lipszyca
kategoria „teologii literackiej” pozwala się utrzymać pomiędzy osiami
filozoficznych schematów a czytaniem wiersza podobnym do przebierania ziarenek
piasku (czy może raczej bliskiego Celanowi maku?). Mam kłopot z takim ujęciem:
sugeruje bowiem religijną motywację poszukiwań poety. Broni także krytyka przed
zagubieniem, zaplątaniem się w gąszczu niedających się wygładzić
sprzeczności.(...)
Nie sposób uprościć złożonych
obrazów Celana, przełożyć ich na język pojęć. Komentator niejako z konieczności
stwarza nowe, nie mając pewności, czy egzegeza rozjaśnia, czy raczej sprowadza
na manowce. Czy erudycyjne odniesienia (Kabała–Kafka–Benjamin–Scholem) to
tropy właściwe, czy może dopisują one nowe, nieprzewidziane przez poetę wątki.
Lekturze Celana towarzyszy przytłaczający zachwyt – świadomość obcowania z
czymś, co piękne, choć jeszcze niepojęte. Trzeba czytać do głębi: najpierw
odsłania się zarys, dopiero potem szczegóły, związki pomiędzy słowami – jakby
oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności. Celan tworzy i przekształca
części mowy, ogołaca je i odbudowuje. Czasami można odnieść wrażenie, jakby
zbierał ostatnie cegiełki, które mu zostały z jakiejś słownej gry albo wyciągał
z popiołu poczerniałe szczapy: to, co przechodzi jeszcze przez „ścieśnienie”.
Poetycką pracę Celana Lipszyc porównuje do przedszkolnej zabawy: „Wygląda na
to, że trafiliśmy do świata dziecięcych wyliczanek, do pokoju dziecka bawiącego
się słowami i składającego jakąś zgadywankę”. W wierszu Mandorla „wybór
prostych, a zarazem osobliwych, nieco bajkowych rzeczowników – migdał, nicość,
król – pozostaje w doskonałej zgodzie z formą dziecięcych piosenek (…). Tak
więc – w rytmie pytań, odpowiedzi i repetycji – jakieś pogrążone w zabawie, ale
też dość upiorne dziecko odsłania przed nami prostą strukturę podwójnego
zawierania: w migdale stoi nicość, w nicości stoi król”. (...)
„WSZYSTKO JEST INACZEJ, niż
sobie myślisz, / niż ja sobie myślę” (przeł. K. Rapacki) – te słowa czytelnik
Celana może przyjąć za drogowskaz, niejasne pocieszenie. Oto pochwała
błądzenia: przegarniania zawikłanych, możliwych znaczeń ze świadomością, że być
może wciąż mylimy tropy. Lipszyc celnie zestawia ten utwór z innym,
rozpoczynającym się od incipitu „… NI ŻADNEGO / pokoju” (przeł. K. Rapacki).
Ten pierwszy kończy się jasnym tonem: „Biały jest biały, wodny / promień
przedziera się, promień serca, / rzeka, / znasz jej imię, brzegi / wiszą cały
dzień, tak jak imię, / macasz je dłonią: / Alba”. Alba to łacińska nazwa Łaby,
ale także samej bieli. Jak tłumaczy Lipszyc: „to imię, zaskakujące, wyizolowane
w ostatnim wersie, odnalezione, lecz językowo obce, imię odnalezione na
obczyźnie, imię, które blokuje język swoją obcością, a zarazem skupia w sobie
wszystkie jego możliwości – to imię zatem jest czymś, czego raczej się dotyka,
niż co się wymawia lub słyszy”.
Lektura Celana przypomina
macanie, oswajanie obcej, opornej tkanki wiersza. Także kolejny utwór zamyka
pojedyncze, obce słowo: camaïeu. Oznacza ono monochromatyczny obraz, w którym
cieniuje się tony tego samego koloru. Jakby Celan nalegał na tę niejasność,
zasadniczą mglistość, leżącą u podstaw poezjowania. Jakby tylko dwuznaczność,
wahliwość znaczenia w ogóle pozwalała mówić: „Półból, drugi, bez / śladu
trwania, w pół drogi / tu / półprzyjemność. / Poruszone, obsadzone”. Jak
komentuje Lipszyc: „Camaïeu traktowane po prostu jako obraz to czysty pozór i
porażka, szare na szarym. Jako obraz, który staje się imieniem i dźwiękiem,
zaznacza lokalny moment stabilności, moment, w którym język w swoim czysto
materialnym wymiarze pozwala wymknąć się despotycznej władzy przymusu
powtarzania, nawet jeśli nie potrafi ustanowić pokoju”.
Anna Arno Wszystko jest inaczej, Kultura
liberalna, nr 345, 18 sierpnia 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz