Każdy rodzaj sztuki nie może istnieć bez Artysty, który ją tworzy.
To od skali jego geniuszu popartego siłą witalną zależy jakość dzieła. A także
trwałość, obecność w życiu. Reszta jest tylko statystyką lub tak jak w
przypadku Marka Ałaszewskiego – odstępstwem od reguły, kiedy nagrywa się kolejne
płyty w przedziałach czasowych mniej więcej dwudziestoletnich. W dodatku w różnych
składach, ale w tym konkretnym przypadku rzecz zasadniczo opiera się od lidera
– kompozytora, autora tekstów, muzyka i artystę malarza, legendarnego
założyciela równie legendarnego Klanu, twórcę tak samo legendarnej płyty – Mrowiska z 1971 roku. Oczywiście, inny
był odbiór mitycznego dla fanów rocka Mrowiska,
inny będzie dzisiaj Laufra (płyty
wydanej w tym roku, po w pełni premierowej Po
co mi ten raj z 1992) w środowisku opanowanym
przez gimbazę. I chociaż kompozycji z najnowszej płyty Marka Ałaszewskiego i
Klanu nie usłyszymy w radio, warto do nich dotrzeć samemu i zadumać się nad
przekazem muzyka z odchodzącego już pokolenia, tak
jak każde w tym kraju – straconego – lecz przecież ocalonego przez pamięć o
jego wybitnych dokonaniach, o których śnić mogą „pseudo-artyści” zmieleni
przez współczesny showbiz.
Początek Laufra to swego
rodzaju intro, zaledwie muzyczny wstęp „zapożyczony” z rejonów muzyki filmowej, przez które przebijają się orientalne zaśpiewy i przetworzony komputerowo głos odliczający
czas. Do wybuchu? Wokal Ałaszewskiego zaprezentowany w pełnej krasie dopiero w Wędrowcu,
zdumiewa siłą i ekspresją. Bez wypominania wieku wokaliście, gitarzyście i
liderowi Klanu (osobiście trzymam się zasady, że nie liczy się przebieg, ale stan) – to w końcu rocznik 1942! Tymczasem wokalnie „zagina” 10
Marków Piekarczyków, a Marków Piekarczyków we wcieleniu znanym z TV Show – 300!
Wspomniany Wędrowiec to czysty rock
tak bardzo kojarzący się z latami 70, z SBB na przykład. Mamy w nim dramatyczny
mocny śpiew, rasową gitarową solówkę-patent gitarzysty Piotra Gąssowskiego,
którego kolejne długie solo słyszymy w tytułowej piosence albumu, brzmieniowo
przypominającej utwór obciążony dziedzicznie psychodelią, przyozdobioną „drapieżnym”
wokalem Ałaszewskiego (trzeba przyznać, że równie kompetentnego gitarzystę solowego). Salamandra, podobnie jak Z aniołami to jakby nostalgiczny powrót do dawnego
Klanu, zwłaszcza w przypadku lirycznej części, która znalazła się na tej drugiej kompozycji –
najpierw mamy do czynienia z instrumentalną stylizacją na muzykę indyjską, po
której na zasadzie kontrapunktu następuje niemal hard rockowy cios. Wydaje się,
że przez te wszystkie lata Ałaszewskiemu nie minęła fascynacja koncepcją
kontrastowych, dynamiczno-aranżacyjnych partii, z jednej strony kojarzących się
z niezapomnianym Led Zeppelin, z drugiej z nieco zapomnianą grupą Test wywodzącą się z naszego „podwórka”, na czele z gitarzystą Dariuszem Kozakiewiczem (swoją drogą to,
co stało się później z muzykami Testu wydaje się być niezwykle
symptomatyczne dla naszych spetryfikowanych czasów). Bluesujący Świat jest
głupi przypomina nieco dokonania Tadeusza Nalepy (podobne wrażenie robi Mamo, mamo); ma przebojowy potencjał, ale też swój
indywidualny rys w postaci atonalnych fragmentów towarzyszących poszczególnym
zwrotkom, słyszalnych także w finalnej psychodelicznej partii, która go zamyka. Koniecznie należy zwrócić uwagę na niemal grunge’owy wokal Marka Ałaszewskiego w Moim
piekle, by ponownie stwierdzić, iż obcujemy ze świetnym, ekspresyjnym
wokalistą, któremu niekoniecznie jest po drodze z dzisiejszymi „muzakami”
udającymi rock, pop, albo jazz.
Czy historia z Mrowiskiem, płytą niewątpliwie należącą
do światowej czołówki rocka progresywnego, ponownie się powtórzy? Wtedy, w 1971
roku zespół Klan nie
znalazł poparcia ówczesnej agencji artystycznej i musiał zawiesić działalności.
Czy Laufer otrzyma przynajmniej wsparcie
ze strony koneserów dobrego rocka? Zwłaszcza, że jego przesłanie dla świata opisywanego za
pomocą talk show, definiowanego zakupami w galerii (obuwie, nie sztuka) stanowi
pomost pomiędzy wymową Mrowiska (a przecież to
było cztery dekady temu), w którym mieliśmy do czynienia z poczuciem
zagubienia, ale i z imperatywem pozostania do końca sobą bez względu na koszty, przeciw
wszystkiemu i wszystkim. Po czterdziestu latach, z otaczającą nas
rzeczywistością jest jakby gorzej; wg. Ałaszewskiego to niebezpieczna przestrzeń, w której aby
przetrwać trzeba dostosować do jej ram własną osobowość. Na płycie Laufer, Wędrowiec oraz
Strażnik jego mrocznej duszy podróżują razem przez głupi, skrzywiony obrzydliwym grymasem
wszech-konsumpcji świat, w którym aby przetrwać, trzeba być bestią w ludzkiej skórze.
Zatem mamy do czynienia z prawdziwie naiwnym (a więc szczerym), żeby nie powiedzieć
hippisowskim przekazem – wyjściem z matni człowieczych spraw i występków jest
ucieczka w sen i marzenia. Alternatywą, odpięcie skrzydeł i pozostanie w piekle
(a na pewno w piekle komercyjnego radia).
Marek Ałaszewski i Klan, „Laufer”
(nakład własny, dystrybucja Polskie Nagrania)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz