„Tak naprawdę, to jesteśmy grajkami bez przeszłości. Nikt z nas
wcześniej nie grał w żadnej poważniejszej kapeli”. Jak to możliwe, żeby zupełnie
nieznani instrumentaliści nagrali tak świetną, kipiącą bluesem płytę?
Odpowiedzi na to pytanie nasuwają się dwie: albo mają gdzieś sławę i blichtr – stąd
ich podejście do grania było dotąd wyłącznie hobbystyczne, związane przede
wszystkim z pasją i miłością do muzyki – albo ogólnie uznane tuzy bluesowego
grania w Polsce wobec niesłychanej „świeżości” ich fonograficznego debiutu, to w rzeczywistości kolosy na glinianych
nogach.
Johnny Coyote „Blues Bastard”!
Warto zapamiętać, bo oto na naszą rodzima bluesową scenę wkracza zupełnie znikąd
prawdziwy muzyczny „bękart”, który jednocześnie bywa genialnym dzieckiem. Głośno
rycząc (niczym krowa w intro kapitalnego „Where is my cow?”) wyśmienicie
prowadzi nas za pomocą bluesa i southern rocka śladem swoich mistrzów: Fletwood
Mac z Peterem Greenem, Lynyrd Skynyrd, The Allman Brothers Band i Janis Joplin.
Precyzyjnie jak w „I’m gonna shoot you”, z odrobiną progresji w „Toy story”.
Cały czas z odpowiednim „feelingiem” zarówno w partiach wokalnych, jak i
gitarowych solach. Choć to debiutanci, czuć w ich graniu „rękę mistrza”, ten
tajemniczy dar, który pozwala kolejnym pokoleniom „bluesmanów” (np. Gov’t Mule)
odnawiać szlachetną tradycję tego gatunku, a niekiedy wnosić do niego także i
coś własnego. Johnny’emu Coyote ku chwale jego i jego przyszłych fanów, także
się to udaje; wystarczy posłuchać klimatycznego „Diamond”, czy riffowego
„Train”, żeby jak za dawnych lat poczuć magię białego bluesa.
Czy utwór zatytułowany „Blind
alley” mógłby nie być bluesem? W dodatku świetnie wpisującym się w tradycję
słynnego „Hoochie Coochie Man” w interpretacji Steppenwolf. To tu wokalistka Ewa Pitura (uwaga talent!)
wokalnie frazuje niby świętej pamięci Janis Joplin. No i te gitarowe sola i
ornamenty! Sól ziemi czarnej – blues! „Enumeration” to iście buesowo-śląska
wyliczanka, a „I’m here”, czy „Fear” nie powstydziłaby się żadna z soulowych
wokalistek. Podobnie jak kompozycji „Bastard” żaden z bluesowych „gitarników”-wirtuozów.
„Ten pieces of me” pokazuje to, o co muzyków podejrzewałem już od pierwszego
utworu. Praktycznie mogą zagrać wszystko: bluesa w konwencji southern, czarnego
bluesa, bluesa psychodelicznego, soulowego i tak dalej. Akurat ten kojarzy się z pięknym brzmieniem grupy Free, a
zwłaszcza z jej szlachetną melodyjnością i muzyczną kulturą. Po prostu rozpływa
się w us(tach)zach.
Warto zapamiętać te nazwiska i
to, że polski blues to nie tylko Dżem. Ewa Pitura – śpiew (ale co za śpiew!),
Piotr Janużyk – gitara (ach, te solówki!), Dariusz Wilk – gitara, gitara slide
(kwintesencja!), Aleksander Szturo – gitara basowa (podwalina!) i Janusz
Orlikowski – perkusja (cement!). Na harmonijce zespół wspomagał Michał Kielak
(koloryt!). Warto wziąć sobie głęboko do serca również to, co zespół umieścił
na okładce płyty: „Wszelkie publiczne
odtwarzanie zamieszczonych na płycie nagrań bez zgody zespołu jak najbardziej
wskazane!”. Na drodze takiej muzyki nie zdoła stanąć nawet ACTA!
Johnny Coyote, „Blues
Bastard”. Soliton
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz