W najnowszych
„Arteriach” trochę więcej o „wyciągu z ruinowiska”. Cały tekst zatytułowany Bieda winyle, czyli konsumpcja
idealistycznie reglamentowana znaleźć można na stronach 108-115 numeru 1(23)/2016.
Zainteresowanych zapraszam do lektury.
„Nie, nie chodzi tu o środki pieniężne,
wystarczające na złożenie kompleksowej wizyty w galerii handlowej, gdzie
zazwyczaj czuję się niczym szczur w terrarium pozbawionym tlenu, a raczej o
mniej komercyjny pejzaż i niezwykły folklor miejsc, w których wartość
poszczególnych rzeczy bywa kompletnie oderwana od „oferty sieciowej”.
Właśnie
to cenię w zakupach na zakurzonym lub zabłoconym bazarku (w rozmaitych jego
lokalizacjach i odsłonach) – chwilę, kiedy w stercie pozornie bezużytecznych
przedmiotów odnajduję coś ciekawego: poszukiwaną płytę, książkę czy ociekający
kiczem gadżet, upchnięty później w jednym z czterech kątów mojej domowej
biblioteki. Wśród rumowisk spotykam podobnych sobie entuzjastów artefaktów,
których wygląd znacznie przerasta ich praktyczne zastosowanie. Widuję tu
pokątnych nabywców płyt gramofonowych z muzyką, prawdopodobnie wciąż
rozbrzmiewającą gdzieś we Freistaat Bayern, łowców „śmieciowych okazji”, na które składają się
artykuły na pierwszy rzut oka zupełnie nieprzydatne. W tym modelu zakupów liczy
się przede wszystkim niewiadome. Nigdy nie wiem, na co się akurat natknę. Ta
kompletnie surrealna rozmaitość oferty sprawia, że obok holenderskich rowerów
można zaopatrzyć się we włoskie narty, perski dywan, półkę ze szwedzkiej Ikei
albo niemiecką pralkę. Moje najbardziej kuriozalne nabytki? Para czerwonych
pałeczek perkusyjnych Espirit i gipsowa, nadtłuczona figurka saksofonisty z
murzyńskiego big-bandu (..)”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz