poniedziałek, 13 listopada 2023

Chichot (z) poezji


„Zawsze wyobrażałem sobie raj jako bibliotekę; nigdy jako ogród.” – twierdził Jorge Luis Borges. Niżej wyimki z autobiografii pisarza. Zanurzam się w ich lekturze dla wątpliwego fanu, że utknąłem w świecie, który jest borgesowską biblioteką.

Wytrzymałem tam dziewięć lat. Dziewięć lat nieustającej udręki. Bibliotekarzy interesowały wyłącznie wyścigi konne, piłka nożna i sprośne dowcipy. Pewnego razu w pobliżu damskiej toalety zgwałcono jedną z czytelniczek. Wszyscy twierdzili, że musiało się tak stać, ponieważ męska i damska toaleta przylegały do siebie.

W owych latach byłem już, co brzmi ironicznie, dość znanym pisarzem - wszędzie, tylko nie w bibliotece. Pewnego razu jeden z kolegów znalazł w encyklopedii nazwisko niejakiego Jorge Luisa Borgesa i zdziwiła go zbieżność nazwisk i dat urodzenia.

Od czasu do czasu, jako urzędnicy magistratu, dostawaliśmy kilogramową paczkę yerba mate. Niekiedy pod wieczór, gdy szedłem dziesięć przecznic do przystanku tramwajowego, miałem oczy pełne łez. Te drobne prezenty od zwierzchników nieustannie uświadamiały mi, jak upokarzające i żałosne  jest moje życie.

Moi koledzy uważali mnie za odszczepieńca, nie brałem bowiem udziału w ich niesmacznych żartach.

W roku 1946 doszedł do władzy prezydent, którego nazwiska nie mam ochoty sobie przypominać. Wkrótce potem zostałem zaszczycony wiadomością, że „awansowano” mnie na stanowisko inspektora do spraw drobiu i królików na jednym z miejskich targowisk. Udałem się do magistratu, żeby zapytać, co oznacza ta nominacja. „Proszę pana - zwróciłem się do urzędnika - wydaje mi się dość dziwne, że spośród wielu pracowników biblioteki akurat mnie powierzono tę funkcję”. „No cóż - odpowiedział urzędnik - podczas wojny popierał pan aliantów, czegóż zatem pan oczekiwał”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz