Z
Wydawnictwa poetki Anny Matysiak dotarła do „Hostelu” najnowsza książka
Grzegorza Wróblewskiego Niebo i jointy. Grzegorz jest autorem, którego
wiersze czytam regularnie, zawsze z zainteresowaniem i należnym im podziwem.
Wychodzą bowiem spod ręki poety, który żyje w zgodzie z własnymi przekonaniami
i upodobaniami, nie oglądając się na obowiązujące wśród poetów powinności
związane z nieustannym uaktualnianiem własnej pozycji. Grzegorz to autor
bezkompromisowy, niepodległy, stąd zazwyczaj pomijany przez środowisko, którego
główną metodą funkcjonowania w obiegu poetyckim jest stawianie tezy, do której potem dopasowuje się
dyżurne i dostępne nazwiska. Tak, Grzegorz Wróblewski przebywa w
krytycznoliterackim czyśćcu, a to za sprawą tej części krytyki, która przeszła na pozycje
rynkowe; publicystyczne, popularyzatorskie, felietonowe; jak i
z punktu widzenia tzw. młodej krytyki stosującej bez żadnego zażenowania
ejdżystowskie filtry. Wszystko to paradoksalnie robi wierszom Wróblewskiego jak
najlepiej. Poeta zawsze świetnie sobie radził z odrębnością, i tak też jest w
jego najnowszej książce Niebo i jointy, która w sprawiedliwym świecie
byłaby omawiana i doceniana przez szerokie grono czytelników i krytyków.
Tymczasem najprawdopodobniej będzie tak, jak długo przede mną sygnalizował
Rafał Wawrzyńczyk, twierdząc, że „[…] ten jeden z najaktywniejszych poetów
pokolenia <<brulionu>> – około 20 książek na koncie, jeśli liczyć
tylko te wydane po polsku – z rozmaitych względów był i jest pomijany
w corocznej zabawie pt. <<Krajowe nagrody poetyckie>> oraz na
oficjalnych mapach sił. Na tych mniej oficjalnych sprawa wygląda nieco inaczej,
środowiskowy wpływ Wróblewskiego jest jednocześnie trudny do wyłapania
i trudny do przecenienia; nie chodzi tu tylko o dyskretny wpływ jego
poetyki pojawiający się w różnych, często dość zaskakujących, miejscach,
ale i o wpływ jego samego, oddalonego (od 1985 mieszka w Kopenhadze),
ale aktywnego agensa pola literackiego w Polsce […]. Darujmy sobie gremia decydujące o „krajowych nagrodach poetyckich”,
ponieważ większość ich wskazań charakteryzuje przydomek „krajowe” (jak polski
Elvis). O wiele większą satysfakcję przyniesie nam lektura najnowszych wierszy
Grzegorza Wróblewskiego, ponieważ jego poezja to kulturowy tygiel znaczeń, perspektyw, kontekstów,
alegorii i erudycyjnych wskazań. Punkowy, niekiedy psychodeliczny nerw tych
wierszy tylko podbija koloryt tomu, czytelnik może w nim lekturowo meandrować w
rytmie narzuconym przez autora. Raz będzie to adagio, z kolejnym wierszem
presto, w następnym – trzy akordy... Plus ta dołująca ironia, za którą trudno
nadążyć, do końca ją rozpoznać, przejrzeć się w niej choćby tylko po to, by próbować
z naciskiem podkreślać, iż nas ona nie dotyczy. A jednak! Śmiej się
pajacu! Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie! Tyle na
koniec zostaje z naszych lekturowych założeń i kalkulacji! Tak pisze wyłącznie
poeta charakterny, osobny, komplementarny, fascynujący. Prawdziwy. Zjadający na
śniadanie wyroby większości aktualnie modnych autorów, o których niebawem
zapomnimy. O Wróblewskim zapomnieć się nie da, choć się go z premedytacją
odsuwa na dalszy plan. Łatwo zgadnąć, czyja to jest strata.
piątek, 2 czerwca 2023
Korespondencja (49)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz