niedziela, 12 marca 2023

Chichot (z) poezji. Albo (nie) chichot

 

Richard Wiseman, profesor uniwersytetu w Hertfordshire, podczas swoich badań odkrył, że szczęście nie zależy od wyjątkowych umiejętności, zdolności parapsychicznych, inteligencji czy darów losu, ale jest stanem umysłu, z którego wynika stosunek do świata i sposób zachowania. Nikt nie rodzi się pechowcem ani szczęściarzem. Sami decydujemy, czy życie będzie przysparzało nam sukcesów, lub porażek. Wspominam o tym w kontekście rozmaitych podsumowań roku w poezji, do których nigdy nie miałem szczęścia. Bo mi na tym nie zależy? Zależy, ale to uczucie do niczego mnie determinuje, nie ma nade mną żadnej władzy. Wszelkie subiektywne, a więc koniunkturalne (poprzez podleganie wpływom, trendom, centrom i wypracowanym akademickim modelom literackim) stanowiska osób zaproszonych do podsumowania roku w poezji mówią tak naprawdę o osądzie wsobnym, praktycznie nie uogólnionym. Dlatego przeważnie nie ma tu dyskusji, polemiki, mamy za to serię monologów, z której nie wyłania się żaden spójny obraz. To po co w ogóle podnoszę ten temat? Ponieważ wydaje mi się zabawny, przede wszystkim dlatego, że zależnie od zaproszonej do wypowiedzi persony, z dużą dozą prawdopodobieństwa (orientując się przy tym w ofercie wydawniczej) można przewidzieć o jakich tomach, i o których autorach będzie mówiła/napisze. Zabawny (z odrobiną goryczy) jest także powód, o którym nigdy podczas tego rodzaju przedsięwzięć się nie mówi. Książek z poezją wydawanych jest za dużo, i dlatego ogarnia się jedynie w miarę głośne nazwiska, za którymi stoją uznane w środowisku wydawnictwa. Kto miałby czas zajmować się niszą w niszy, lepiej wypowiedzieć się szybko i zgrabnie o propozycjach bezpiecznych, rozpoznawalnych, a tym samym jakoś tam wcześniej spozycjonowanych. Reszta to poetycki plankton, którym karmione są akwariowe rybki w szklanych bańkach; małych, zamkniętych środowiskach poetyckich, które nie przyciągają do siebie większej uwagi. Poetyckie oceanaria (bo przecież nie morza, ba!, nawet nie jeziora) charakteryzują się tym, że w ich wodach pływają autorzy płetwa w płetwę ze zaznajomionymi krytykami i wydawcami. Cuchnące mułem, pełne ości leszcze, jeśli nawet przypadkiem złapią się na haczyk „łowiącego spod lodu”, i tak są zaraz wypuszczane z powrotem do wody. Bo są za stare, zbyt ościste, pływały w mętnej wodzie, urodziły się w innych czasach, nie mają głosu jak dzieci i (właśnie) ryby.

Podobne zjawisko występuje także w domenie instytucjonalnej (patrz: system nagród poetyckich w Polsce, który do swoich licznych grzechów śmiało mógłby dopisać przeoczenie najlepszego debiutu dekady, Hotelu Jahwe Domagały-Jakucia). Dobry przykład to dwuetapowe sito preselekcyjne stosowane w przypadku jednej z nich, które jak postaram się to udowodnić, nie jest najlepszym pomysłem (ułatwiającym pracę jury?). Jaki jest sens podobnego dzielenia włosa na czworo, skoro po dokonaniu zmiany polegającej na usunięciu z listy książek zakwalifikowanych do kolejnego etapu co najmniej kilkunastu pozycji i zastąpienia ich pozycjami odrzuconymi nie dzieje się nic (przynajmniej jakościowo), co uzasadniałoby zasadność wspomnianej preselekcji. Jak mam sobie wytłumaczyć, że do II etapu nie trafiła książka, która według opinii dobiegających z różnych stron ma prawo ubiegać się o tytuł jednej z najlepszych tomów z wierszami wydanymi w 2022 roku? Mowa o Mountain View Marcina Czerkasowa. Jak pojąć, że bardzo dobrze przyjęty, głośny debiut Jakuba Sęczyka Święta pracy, również nie znalazł się w tym zacnym gronie? To tylko dwa przykłady, które wyraźnie wskazują na pewną „loteryjność” wskazań (być może zawodzi tutaj metoda stosowana przy zapoznawaniu jury z książkami, tego nie wiem).

Warto więc zadać kolejne pytanie; czemu ma służyć de facto zdyskwalifikowanie 2/3 spośród zgłoszonych tomów, przy założeniu, że dopiero wybór kilku, najwyżej kilkunastu pozycji spośród kompletu zgłoszeń można uznać za „nominacyjny”? Inaczej, tego rodzaju regulaminowo-organizacyjna „wtopa” oprócz zbyt pospiesznego „wyautowania” autorów, którzy zupełnie na to nie zasługiwali, niesie za sobą pewną dwuznaczność;  mianowicie  taką, że zarówno w I, jak i w II etapie nagrody znalazły się książki wybitne, bardzo dobre, dobre, słabe i złe.

Dopóki moje książki przechodziły do II etapu wspomnianej nagrody nie podnosiłem tego tematu. Ano właśnie. Tu kłania się oparta o własne ego niekonsekwencja. Lecz jak można być konsekwentnym, gdy w rzeczywistości wina nie leży po stronie jury, krytyków, wydawców i autorów. To system, który wspólnie tworzymy jest zły, ponieważ nagrody poetyckie w Polsce oparte na indywidualnych, subiektywnych wyborach tego, czy innego (niekiedy zdublowanego) gremium zastąpiły debatę krytycznoliteracką. Ograniczyły jej narzędzia, skoro ledwie jedno merytoryczne, rozbudowane i uzasadnione podsumowanie, aczkolwiek niezweryfikowane w kontekście podobnych mu analiz pochodzących z innych źródeł, w powszechnej środowiskowej opinii staje się tym obowiązującym. No nie, ponieważ dokładnie na tym polega formatowanie.

Poezja tylko niewielkiemu promilowi populacji jest potrzebna do życia, z pewnością zupełnie nie istnieje dla państwa, gospodarki rynkowej i masowych mediów. Dlatego zamknęła się w nieprzeniknionych gettach, a te rządzą się własnymi prawami (i wyborami/quizami). Bo paradoksalnie tylko tam jest w stanie przetrwać godząc się na dopuszczalne straty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz