Richard Wiseman,
profesor uniwersytetu w Hertfordshire, podczas swoich badań odkrył, że
szczęście nie zależy od wyjątkowych umiejętności, zdolności parapsychicznych,
inteligencji czy darów losu, ale jest stanem umysłu, z którego wynika
stosunek do świata i sposób zachowania. Nikt nie rodzi się pechowcem ani
szczęściarzem. Sami decydujemy, czy życie będzie przysparzało nam sukcesów, lub
porażek. Wspominam o tym w kontekście rozmaitych podsumowań roku w poezji, do
których nigdy nie miałem szczęścia. Bo mi na tym nie zależy? Zależy, ale to
uczucie do niczego mnie determinuje, nie ma nade mną żadnej władzy. Wszelkie
subiektywne, a więc koniunkturalne (poprzez podleganie wpływom, trendom,
centrom i wypracowanym akademickim modelom literackim) stanowiska osób
zaproszonych do podsumowania roku w poezji mówią tak naprawdę o osądzie
wsobnym, praktycznie nie uogólnionym. Dlatego przeważnie nie ma tu dyskusji,
polemiki, mamy za to serię monologów, z której nie wyłania się żaden spójny
obraz. To po co w ogóle podnoszę ten temat? Ponieważ wydaje mi się zabawny, przede
wszystkim dlatego, że zależnie od zaproszonej do wypowiedzi persony, z dużą
dozą prawdopodobieństwa (orientując się przy tym w ofercie wydawniczej) można
przewidzieć o jakich tomach, i o których autorach będzie mówiła/napisze.
Zabawny (z odrobiną goryczy) jest także powód, o którym nigdy podczas tego
rodzaju przedsięwzięć się nie mówi. Książek z poezją wydawanych jest za dużo, i
dlatego ogarnia się jedynie w miarę głośne nazwiska, za którymi stoją uznane w
środowisku wydawnictwa. Kto miałby czas zajmować się niszą w niszy, lepiej
wypowiedzieć się szybko i zgrabnie o propozycjach bezpiecznych,
rozpoznawalnych, a tym samym jakoś tam wcześniej spozycjonowanych. Reszta to
poetycki plankton, którym karmione są akwariowe rybki w szklanych bańkach; małych,
zamkniętych środowiskach poetyckich, które nie przyciągają do siebie większej
uwagi. Poetyckie oceanaria (bo przecież nie morza, ba!, nawet nie jeziora)
charakteryzują się tym, że w ich wodach pływają autorzy płetwa w płetwę ze
zaznajomionymi krytykami i wydawcami. Cuchnące mułem, pełne ości leszcze, jeśli
nawet przypadkiem złapią się na haczyk „łowiącego spod lodu”, i tak są zaraz
wypuszczane z powrotem do wody. Bo są za stare, zbyt ościste, pływały w mętnej
wodzie, urodziły się w innych czasach, nie mają głosu jak dzieci i (właśnie)
ryby.
Podobne
zjawisko występuje także w domenie instytucjonalnej (patrz: system nagród
poetyckich w Polsce, który do swoich licznych grzechów śmiało mógłby dopisać
przeoczenie najlepszego debiutu dekady, Hotelu Jahwe Domagały-Jakucia).
Dobry przykład to dwuetapowe sito preselekcyjne stosowane w przypadku jednej z
nich, które jak postaram się to udowodnić, nie jest najlepszym pomysłem
(ułatwiającym pracę jury?). Jaki jest sens podobnego dzielenia włosa na czworo, skoro po dokonaniu
zmiany polegającej na usunięciu z listy książek zakwalifikowanych do kolejnego
etapu co najmniej kilkunastu pozycji i zastąpienia ich pozycjami odrzuconymi nie
dzieje się nic (przynajmniej jakościowo), co uzasadniałoby zasadność
wspomnianej preselekcji. Jak mam sobie wytłumaczyć, że do II etapu nie trafiła
książka, która według opinii dobiegających z różnych stron ma prawo ubiegać się
o tytuł jednej z najlepszych tomów z wierszami wydanymi w 2022 roku? Mowa
o Mountain View Marcina Czerkasowa. Jak pojąć, że bardzo
dobrze przyjęty, głośny debiut Jakuba Sęczyka Święta pracy,
również nie znalazł się w tym zacnym gronie? To tylko dwa przykłady, które
wyraźnie wskazują na pewną „loteryjność” wskazań (być może zawodzi tutaj metoda
stosowana przy zapoznawaniu jury z książkami, tego nie wiem).
Warto więc zadać kolejne pytanie; czemu ma służyć de
facto zdyskwalifikowanie
2/3 spośród zgłoszonych tomów, przy założeniu, że dopiero wybór kilku, najwyżej
kilkunastu pozycji spośród kompletu zgłoszeń można uznać za „nominacyjny”?
Inaczej, tego rodzaju regulaminowo-organizacyjna „wtopa” oprócz zbyt
pospiesznego „wyautowania” autorów, którzy zupełnie na to nie zasługiwali,
niesie za sobą pewną dwuznaczność; mianowicie taką, że zarówno w I,
jak i w II etapie nagrody znalazły się książki wybitne, bardzo dobre, dobre,
słabe i złe.
Dopóki moje książki przechodziły do II etapu wspomnianej nagrody
nie podnosiłem tego tematu. Ano właśnie. Tu kłania się oparta o własne ego
niekonsekwencja. Lecz jak można być konsekwentnym, gdy w rzeczywistości wina nie
leży po stronie jury, krytyków, wydawców i autorów. To system, który wspólnie
tworzymy jest zły, ponieważ nagrody poetyckie w Polsce oparte na indywidualnych,
subiektywnych wyborach tego, czy innego (niekiedy zdublowanego) gremium zastąpiły
debatę krytycznoliteracką. Ograniczyły jej narzędzia, skoro ledwie jedno
merytoryczne, rozbudowane i uzasadnione podsumowanie, aczkolwiek
niezweryfikowane w kontekście podobnych mu analiz pochodzących z innych źródeł,
w powszechnej środowiskowej opinii staje się tym obowiązującym. No nie,
ponieważ dokładnie na tym polega formatowanie.
Poezja tylko niewielkiemu promilowi populacji jest potrzebna
do życia, z pewnością zupełnie nie istnieje dla państwa, gospodarki rynkowej i
masowych mediów. Dlatego zamknęła się w nieprzeniknionych gettach, a te rządzą
się własnymi prawami (i wyborami/quizami). Bo paradoksalnie tylko tam jest w
stanie przetrwać godząc się na dopuszczalne straty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz