piątek, 8 września 2017

Nowy, podwójny numer „Migotań”


W numerze 2-3 (55-56) / 2017 gdańskiej Gazety Literackiej „Migotania”, której papierowa odsłona właśnie trafiła do druku czytelnicy natrafią na felieton zatytułowany  „Cytaty z Czarnych Dziur” oraz recenzję pt. „Na własną rękę” z tomu Rafała Różewicza „Państwo przodem” (Wyd. Fundacja Duży Format, Warszawa 2016). Zainteresowanych zapraszam do lektury (poniżej wyimki z anonsowanych tekstów):

„(…) Symboliczną figurą współczesnego środowiska poetyckiego niech będzie postać poety z kultowego filmu Marka Piwowskiego; kwintesencja „poetyckiego freaka”, niezrozumiałego dla nikogo i kompletnie pokręconego. W książce Rejs – czyli szczególnie nie chodzę na filmy polskie Macieja Łuczaka odnaleźć można potwierdzenie tej teorii: „Leszek Kowalewski (Poeta albo »Missisipi«). Rejsowego poetę przezywano »Missisipi«, bo o tej amerykańskiej rzece śpiewał podczas castingu do filmu: Missisipi, moja rzeko. W rzeczywistości również był poetą. Samodzielnie wydał własne Wiersze niewybrane w nakładzie jednego egzemplarza. Maszynopis liczył 196 stron (…). W słynnej scenie poeta deklamuje zebranym, stojąc obok Kaowca, że chciałby własnym pisaniem zapobiec moralnemu upadkowi. Gdy kończy swoją kwestię, rozlegają się oklaski, a kamera pokazuje go wśród zebranych. Leszek Kowalewski zasługuje więc na miano poety metafizycznego…”. Fura złota temu, kto odszuka w informacyjno-tabloidowych mediach choćby wzmiankę o metafizyce, o absolucie, który pojawiłby się tam w kontekście innym niż nielegalna rozlewnia alkoholu. Realne przekleństwo ciążące obecnie nad poezją to towarzyszące jej lekceważące zbywanie. Kogo dzisiaj obchodzi „rozkminianie” zagadnień bytu (na dodatek wierszem), sens i nicość, miraż materii i ducha, doraźność życia, polisemia świata, antynomie i paradoksy? (…)”


„(…) Ważnym motywem Państwa przodem jest poczucie zmarginalizowania. Na kartach książki pojawia się postać Księgarza, która być może jest zredukowanym poetą, przyglądającym się z bliska naszemu coraz bardziej strywializowanemu życiu (pozostaje mu już tylko „ciskanie ścierą o blat rutyny”, gdy księgarnia jest „zemstą egzystencjalistów”). Dzięki obsadzeniu tej figury w odpowiedniej roli, autor kapitalnie nam wyłuszcza to, co przecież od dawna już podejrzewaliśmy: nasza egzystencja trwa w oparciu o nieustanną degradację, pociągającą za sobą konieczne straty: „sprzedawca imigrant to obcy kapitał; dokonał wywózki samego siebie”, „Wittgenstein, / pisząc traktat, myślał o zębach? Czy ten, co wieszał neon, / myślał o powieszeniu się przy okazji / otwarcia kolejnego centrum […]”).

Spojrzenie świata skierowane jest gdzie indziej, zauważa Różewicz; miejsce to po chamsku i palcem (wsadzonym później w tyłek kolejnego straconego pokolenia) wskazuje nam armia nuworyszy, którym wmawia się trzy reguły postępowania, gwarantujące hipotetyczny sukces: bądź kreatywny, bądź przebojowy, bądź asertywny („a Duch stąpi i odnowi oblicze Ziemi”). Co pozostało z tamtych obietnic? „Każdy upadek jest tylko zmianą położenia” – oto ich obecny stan faktyczny. Dlatego też poeta docieka dalej, odwracając optykę, przez jaką patrzy, wypchnięty poza margines (stąd antysystemowy) Księgarz: „Czy świat potrafi czytać między wierszami, / odkąd dział z poezją przygląda się temu wszystkiemu / z rosnącym zainteresowaniem? (…)”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz