W numerze 2-3 (55-56) / 2017 gdańskiej Gazety
Literackiej „Migotania”, której papierowa odsłona właśnie trafiła do druku czytelnicy
natrafią na felieton zatytułowany „Cytaty
z Czarnych Dziur” oraz recenzję pt. „Na własną rękę” z tomu Rafała Różewicza „Państwo
przodem” (Wyd. Fundacja Duży Format, Warszawa 2016). Zainteresowanych zapraszam
do lektury (poniżej wyimki z anonsowanych tekstów):
„(…) Symboliczną
figurą współczesnego środowiska poetyckiego niech będzie postać poety z
kultowego filmu Marka Piwowskiego; kwintesencja „poetyckiego freaka”,
niezrozumiałego dla nikogo i kompletnie pokręconego. W książce Rejs – czyli szczególnie nie chodzę na filmy
polskie Macieja Łuczaka odnaleźć można potwierdzenie tej teorii: „Leszek Kowalewski (Poeta albo »Missisipi«).
Rejsowego poetę przezywano »Missisipi«, bo o tej amerykańskiej rzece śpiewał
podczas castingu do filmu: Missisipi, moja rzeko. W rzeczywistości
również był poetą. Samodzielnie wydał własne Wiersze niewybrane w
nakładzie jednego egzemplarza. Maszynopis liczył 196 stron (…). W słynnej
scenie poeta deklamuje zebranym, stojąc obok Kaowca, że chciałby własnym
pisaniem zapobiec moralnemu upadkowi. Gdy kończy swoją kwestię, rozlegają się
oklaski, a kamera pokazuje go wśród zebranych. Leszek Kowalewski zasługuje więc
na miano poety metafizycznego…”. Fura złota temu, kto odszuka w
informacyjno-tabloidowych mediach choćby wzmiankę o metafizyce, o absolucie,
który pojawiłby się tam w kontekście innym niż nielegalna rozlewnia alkoholu.
Realne przekleństwo ciążące obecnie nad poezją to towarzyszące jej lekceważące
zbywanie. Kogo dzisiaj obchodzi „rozkminianie” zagadnień bytu (na dodatek
wierszem), sens i nicość, miraż materii i ducha, doraźność życia, polisemia
świata, antynomie i paradoksy? (…)”
„(…) Ważnym motywem Państwa przodem jest poczucie zmarginalizowania. Na kartach książki
pojawia się postać Księgarza, która być może jest zredukowanym poetą,
przyglądającym się z bliska naszemu coraz bardziej strywializowanemu życiu
(pozostaje mu już tylko „ciskanie ścierą o blat rutyny”, gdy księgarnia jest
„zemstą egzystencjalistów”). Dzięki obsadzeniu tej figury w odpowiedniej roli,
autor kapitalnie nam wyłuszcza to, co przecież od dawna już podejrzewaliśmy: nasza
egzystencja trwa w oparciu o nieustanną degradację, pociągającą za sobą
konieczne straty: „sprzedawca imigrant to obcy kapitał; dokonał wywózki samego
siebie”, „Wittgenstein, / pisząc traktat, myślał o zębach? Czy ten, co wieszał
neon, / myślał o powieszeniu się przy okazji / otwarcia kolejnego centrum […]”).
Spojrzenie świata skierowane jest gdzie indziej, zauważa
Różewicz; miejsce to po chamsku i palcem (wsadzonym później w tyłek kolejnego straconego
pokolenia) wskazuje nam armia nuworyszy, którym wmawia się trzy reguły
postępowania, gwarantujące hipotetyczny sukces: bądź kreatywny, bądź
przebojowy, bądź asertywny („a Duch stąpi i odnowi oblicze Ziemi”). Co
pozostało z tamtych obietnic? „Każdy upadek jest tylko zmianą położenia” – oto
ich obecny stan faktyczny. Dlatego też poeta docieka dalej, odwracając optykę,
przez jaką patrzy, wypchnięty poza margines (stąd antysystemowy) Księgarz: „Czy
świat potrafi czytać między wierszami, / odkąd dział z poezją przygląda się
temu wszystkiemu / z rosnącym zainteresowaniem? (…)”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz