„(…) Poza
salą zrobił się rumor. Babiński bowiem wyszedł na korytarz i bełkotliwym głosem
głośno się z kimś kłócił, nie bacząc na powagę imprezy. Od tych głosów awantura
była coraz głośniejsza. Wtedy zza kolumny, podpierającej przejście do salki
barowej, wpadł między widzów Bruno. Tam waliły się jakieś mury sporu, a ten
spokojnie przeszedł do stolika, przy którym brylował i monosylabami zabawiał
publiczność Jerzy Leszin-Koperski, jednocześnie niejasno dyskutując z
Jarosławem Markiewiczem o czymś, o czym wiedzieli tylko oni. Tadeusz
Mocarski z kamienną twarzą i zmrużonymi oczami ruchem głowy wskazał
przejście na podest. Andrzej Szmidt, poeta już znany jako autor wiersza Taki
pejzaż, z którego w piosence Zygmunta Koniecznego skorzystała
Ewa Demarczyk, najpierw kulił się w kącie sali, a teraz elastycznie
wyprostował swą wysoką postać i przeglądając luzem zebrane kartki, gotował się
do wygłoszenia referatu, znacznie wyprzedzając ustalony w zaproszeniach
porządek dnia.
Oczy zebranych skupiły się na Szmidcie, ale sytuację momentalnie
przebudował Bruno.
Jednym szerokim gestem wyciszył dyskusję prowadzących spotkanie
i zagadał po swojemu, grasejując, troszkę sepleniąc, połykając sylaby, ale
świetnie akcentując słowa we frazach. Wskoczył na stopień scenki i wyjął pustą
kartkę. Rozprostował, pokazał, że jest czysta. A był to wiersz. Wiersz mówiony
z pamięci tak, że czuliśmy gotującą się wyobraźnię, wrzącą intencję. Czysty
sens, zrozumiałe emocje i gry językowe, skomplikowany, melodyjny wywód,
przełamywany w tak niespodziewanych momentach, że sala zamierała, a krzyków z
bocznej salki jakby już nie było słychać. Bruno skończył i się zsunął między
krzesła, niemal padając twarzą na parkiet, oparł się na łokciach, Babiński zaś
na chwiejnych nogach wrócił z sąsiedniego pomieszczenia i coś krzyknął. Sala
była oburzona. W jego ruchach i chrząkaniu było coś, co magnetycznie przykuwało
uwagę i zarazem budziło niechęć. Jako laureat jednej z nagród właśnie
celebrowanego konkursu wszedł teraz przed zgromadzonych na miejsce po Brunie i
odczytał przez zęby tekst swojego utworu, chwiejąc się w kolanach. Tłum był
coraz bardziej zdenerwowany, bo nikt niczego nie zrozumiał, ale wtedy Edek
Stachura wyrwał się z widowni i wystąpił w obronie. Powiedział w kilku mocnych
słowach o tragedii poety. Każdego poety, gdyż każdy, kto poetą jest, sam siebie
swoją własną poezją zabija. Stachura zrobił to w tak prosty sposób, że ludzie z
krańca wściekłości wpadli w kraniec zachwytu. Tylko jedna drobna, ubrana na
biało mieszczanka nie pojęła i zabrała się do wychodzenia, klnąc śmiesznie pod
nosem. Zanim całkiem znikła, zdążyła powiedzieć: „A ja bym temu Babulskiemu
nakopała w portki”. „Babińskiemu” – ktoś ją poprawił, więc się odcięła: „Tym
gorzej dla niego”.
Bruno odzyskał pozycję pionową i w czasie buntu przeciw
Babińskiemu stał z boku estradki, wymachując ręką na znak, że się zgadza,
szczególnie ze Stachurą. „Mój druh” – oznajmił (…).
Piotr Müldner-Nieckowski, „Bruno, Sted i okoliczności” [w:] „Twórczość”, nr 7-8/2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz