W podwójnym numerze (1-2 (10-11) 2020 Kwartalnika
literacko-artystycznego „Afront” uważny czytelnik przeczyta mój felieton
zatytułowany „Mienia zawut Sztumfa”, w którym obficie mi się ulało z rozmaitych
przyczyn i powodów środowiskowych oraz okoliczności ogólnych. Poniżej niewielki
wyimek wspomnianego tekstu na (nie)*zachętę (niepotrzebne skreślić).
„(…) Czy należy wyrażać zdziwienie, że poetów
nagminnie dotyka syndrom „wypalenia zawodowego”? Także i tych, którzy dopiero
stoją w przedbiegach, a już nie mają gdzie wydać debiutanckiej książki,
natomiast pierwszą znaczącą nagrodę wręcza im podpite jury? Wszystko wciąż
jeszcze przed nimi, w tym męczące i opresyjne wizje pooranych, zmęczonych
twarzy „starych poetów”: Romana Śliwonika, Andrzeja Babińskiego, Jacka
Bierezina, Zbigniewa Jerzyny, Macieja Niemca,
– onegdaj książąt poetyckiego życia – i wielu, wielu innych z góry
przegranych ze względu na wykonywaną profesję. „Walka trwa!” – wyda okrzyk
podobny do mnie Papkin. Tutaj wszakże liczy się upór, rodzaj powołania, które
stanowią ubezpieczenie „od wypadku” na wypadek całożyciowego przemieszczania
się w próżni, co w dziewięciu przypadkach na dziesięć kończy się bolesnym
upadkiem w nicość – najpierw czytelnika, potem autora (szczególnie gdy w rolę
czytelnika wciela się inny autor). Tak czy inaczej upadają razem i nie trzeba
im tego fiaska dokumentować, spisywać do niego protokołu. Są przecież
świadkowie porozsiewani po rozmaitych instytutach, domach kultury i literatury,
pubach i bibliotekach. Nikt inny nigdy ich nie zatrudni (…)”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz