Recenzent oprócz satysfakcji (albo
zdarza się, że rozpaczy), która często towarzyszy przesłuchaniu recenzowanej
płyty, natrafia niekiedy na dźwięki absolutnie rewelacyjne i godne uwagi. Na
MUZYKĘ, która od pierwszego do ostatniego riffu „zamiata” nawet starych „wyjadaczy”
z branży muzycznej pod przysłowiowy „dywan”. Co więcej, dokonuje tego w sposób
podobny do słynnej historii związanej z tournee Led Zeppelin w USA w końcu lat
sześćdziesiątych. Grupa Page’a i Planta była wówczas zaledwie „rozgrzewaczem”
dla amerykańskiej grupy Iron Butterfly, ale po jej rewelacyjnym występie muzycy
tej ostatniej grupy, w założeniu głównej gwiazdy wieczoru orientując się, że
nie mają już po co wychodzić na scenę, pozostali za jej kulisami…
Panta Koina to zespół, który nie
posiada kontraktu z żadną z wielkich wytwórni, ale o to mniejsza. „Majorsi” już
wiele lat temu utracili kontakt z rzeczywistością podobnie jak i nasi politycy. Wydają głównie
„legendy” i promują „chłam dla komercyjnego radia”. Prawda o polskiej muzyce
rockowej to paradoksalnie echo z niszy, a nie zespoły i artyści z telewizyjnego
programu rozrywkowego nadawanego w sylwestrowy wieczór. W lepszym świecie muzyka z „Martwych miast”
dobiegałaby ze wszystkich możliwych głośników zamiast Beaty, Urszuli i
Patrycji, i tego całego muzycznego „słodkiego, miłego życia”. Sześć kompozycji z tej E-pki, jeśli
porównać je dajmy na to do dzieła filmowego, stanowi artystyczną jakość obrazu
z lat siedemdziesiątych z Jackiem Nicholsonem i Karen Black w rolach głównych – mowa o „Pięciu
łatwych utworach”. Kto oglądał ten wie, że ten dramat w reżyserii Boba Rafelsona
to klasa sama w sobie. A tu w dodatku mamy o jeden „łatwy” utwór więcej.
„Martwe miasta” rozpoczynają
„Kłamcy”, kompozycja obdarzona zadziornym riffem i odpowiednią motoryką, którym
towarzyszy genialna interpretacja wokalna Huberta Bzomy „tuningująca”
melodycznie i tak już melodyjny refren. Buntowniczy tekst „Kłamców” jest
wyjątkowo na czasie: „Kłamcy na ulicach/
Kłamcy na ambonach/ Kłamcy mają władzę/ A społeczeństwo kona…”.
„Chmury nad Babilonem” ostatecznie przekonują, że mamy do czynienia z zaangażowanym punkiem
„przefiltrowanym” przez estetykę muzyki alternatywnej. Gitary Łukasza
Piłasiewicza i Roberta Zapały, bas Marcina Jerzyny i perkusja Kacpra Piłasiewicza
stanowią doskonałą bazę dla wyczynów wokalisty, niezwykle ciekawie
interpretującego wyjątkowo dobre teksty, który przy tej okazji układa
interesujące linie melodyczne dla swoich wokali. W krótkich i treściwych
„Pytaniach” brzmiących niemal metalowo, słychać to szczególnie.
„Plemiona” (do których słowa
powstały według jednego z wierszy Michaiła Lermontowa) od razu przywodzą na myśl grupę Lipali
Tomasza Lipnickiego. Zwłaszcza emocjonalnie wyśpiewany tekst, któremu
towarzyszą rwane riffy gitar: „Dzikie
mieszkają wśród tych gór plemiona/ Ich bogiem – wolność, a prawem ich wojna/
Żyją i rosną wśród rozbojów tajnych/ Wśród spraw okrutnych okrutnych spraw
niezwyczajnych/ Tam dobro dobrem, a zło złem spłacają/ I nienawidzą równie
mocno jak i kochają”. Ale jeszcze ciekawszy jest „Spór” rozpoczynający się
jak fragment melodii ze ścieżki dźwiękowej filmu „El Mariachi”, który w dalszej części okazuje się być rasowym
„motorycznym punkiem”. Lipali, Illusion, momentami Coma, ale przede wszystkim
„made in original” Panta Koina!
Lecz „Kłamcy”, „Chmury nad
Babilonem”, „Pytania”, „Plemiona” oraz „Spór” to dopiero „preludium” do tego,
co muzycy „wyprawiają” w ostatnich na płycie, tytułowych „Martwych miastach”.
To rockowa, hard rockowa lub punk rockowa (jak wolicie) ballada w stylu
niezapomnianej „Nowej Aleksandrii” Siekiery (może nie do końca brzmieniowo, ale
programowo na pewno). Rewelacja!
Jeśli klasyczny, melodyjny punk z
połowy lat osiemdziesiątych miał się kiedykolwiek gdzieś odrodzić, odrodził się
na pewno na tej właśnie płycie.
Panta Koina, „Martwe miasta”. Nakład własny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz