poniedziałek, 16 stycznia 2017

W numerze „Migotań”


W ostatnim numerze z roku 2016 gdańskiej Gazety Literackiej „Migotania” zainteresowany czytelnik natrafi na mój felieton pt. „Grafomania – odmiana przez przypadek” oraz recenzję książki Tytusa Żalgirdasa „Mityfikacje” (Dom Literatury w Łodzi, 2016), zatytułowaną „Życie gęstsze, żarliwsze” Poniżej dwa fragmenty ze wspomnianych materiałów:

„(…) Nie wiadomo, co byłoby dalej z moją grafomanią, gdybym w swoim czasie nie zetknął się z poezją Rafała Wojaczka, nie spotkał na warsztatach literackich Marka Garbali i kumpla z wojska, bardzo zdolnego i ciekawego prozaika i poetę z Wrocławia Jacka Rzepkę (który ostatecznie zamilkł i zniknął mi z oczu), we właściwym miejscu i czasie Krzyśka Kleszcza, łódzkich „praszczurów” w osobach Andrzeja Strąka i Zdzisława Jaskuły oraz tak ważnych dla mnie po dziś dzień redaktorsko-towarzyskich orędowników – Rafała Gawina i Macieja Meleckiego? Najprawdopodobniej porzuciłbym ostatecznie pisanie, paradnie potykając się z opresjami życia codziennego. Zapuściłbym wąsy? O mały włos (cieniutki jak zbieżność kilku przypadków) po dziś dzień czytałbym grafomańskie wiersze na zlotach samozwańczych poetów województwa (tu wpisać dowolną z dostępnych nazw) przy zapalonych kadzidełkach i świecach (alternatywnie przy ognisku z kiełbaskami), obowiązkowo przebrany za starożytne bóstwo z widoczną nadwagą i w dodatku z lirą (byłbym jak ten bohater Satyrykonu Petroniusza, niejaki Eumolpus, cierpiący na kompulsywną potrzebę deklamowania własnych poematów)”…

„(…) Po przeczytaniu najnowszej książki poetyckiej autora Autoświata i w ramach dokonywanego resume nasuwa się myśl, że Tytus Żalgirdas, w odróżnieniu od Bursy, najwidoczniej nigdy nie „miał w dupie małych miasteczek” (lub przynajmniej nie w ten sposób), skoro w niemal w reporterski sposób ukazuje ich egzystencjalną brzydotę. Nikt w nich nie próbuje odmienić swojego losu, ani kwestionować brutalnych praw, którym człowiek został podporządkowany w świecie, do którego cywilizacja dotarła tylko pozornie. Mimo to Żalgirdas nie usiłuje moralizować, nie stawia siebie w pozycji arbitra. Natomiast wyraźnie stara się deMITYtyfikować zło wydzierające z obu światów; w To tu poniekąd już obeznane, w To tam niemal organiczne. Tym samym wygrywa gem, set i mecz gdy boleśnie świadomy jego odwiecznej obecności, wydaje się powtarzać za Milanem Kunderą: Jaki to sędzia postanowił, że konformizm jest złem, a nonkonformizm dobrem? Czy przystosować się nie znaczy zbliżyć się do innych ludzi? Czy konformizm nie jest wielkim miejscem spotkania, do którego spływają zewsząd wszyscy, w którym życie jest bardziej gęste, żarliwsze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz