Pięć moich wierszy nawet bardzo rozleniwiony czytelnik z dziecinną łatwością odnajdzie na stronie PoeciPolscy.pl.
Wystarczy kliknąć. O, tu.
środa, 25 stycznia 2017
poniedziałek, 23 stycznia 2017
Podsumowanie roku 2016 w poezji polskiej. Rafał Gawin na Liberté!
Rafał Gawin dołącza z własnym
podsumowaniem do opublikowanych wcześniej omówień książek poetyckich wydanych w
2016 roku, których autorami byli Rafał Różewicz, Dawid Kujawa, Tomasz
Dalasiński (Inter-) oraz Jakub Skurtys (artpapier). O tym, które tomy poetyckie spotkały się
z uznaniem łódzkiego poety, recenzenta, redaktora i sekretarza „Arterii”,
a jakie go rozczarowały zainteresowany czytelnik przeczyta na gawin.liberte.pl
piątek, 20 stycznia 2017
Promocja książki R. Wojaczka „Nie te czasy. Utwory nieznane”
Instytut Mikołowski zaprasza na promocję książki Rafał Wojaczek Nie
te czasy. Utwory nieznane (wyd. Instytut Mikołowski,
2016). W spotkaniu udział wezmą: prof. Romuald Cudak, Maciej Melecki i Konrad Wojtyła (redaktorzy
tomu). Prowadzenie: Krzysztof Siwczyk.
27. 01. 2017 r., godz. 18.00
O książce:
Mimo istniejących od 2003 roku szczegółowych opracowań całej
spuścizny literackiej Wojaczka – zawartych w katalogu wydawniczym Biblioteki
Ossolineum we Wrocławiu – z których dość jasno wynika, że pozostało wiele
utworów nieznanych, nie pojawiły się żadne próby uzupełnienia dostępnego
dorobku, uznawanego – jak się okazuje fałszywie – za całościowy. (…)
Pozostawienie w archiwach poety tak wielkiej liczby tekstów literackich w
stanie nienaruszonym przez krytyków czy badaczy, pokazuje zarazem ogrom samego
dorobku literackiego Wojaczka, który – biorąc pod uwagę wiek poety – zdaje się
imponujący i przyprawia o zadumę. Głos i język poety – od samego debiutu w
grudniu 1965 – został ustawiony tak wysoko, że momentalnie wdarł się do
świadomości odbiorców i odcisnął w niej swoje piętno. Niepowtarzalność i
jedyność tej poezji, semantyczny zestrój, kunsztowność fraz i form,
prowokacyjny i transgresyjny charakter wierszy, a także ich literacka
realizacja, to rzeczy doskonale znane, wynoszące tę twórczość niezwykle silnie
– podług jej odrębności – w wymiar najważniejszych osiągnięć współczesnej
poezji polskiej. Siła tej poezji i prozy – coraz bardziej odkrywana oraz
interpretacyjnie po śmierci poety dopełniana – zdaje się być nieprzemijająca,
nabierająca wręcz coraz to nowych smaków w świetle współczesnych odczytań i
krytycznych ustanowień.
(…) Wszystkie powyższe dystynkcje z pewnością znajdziemy
również w niniejszym tomie utworów nieznanych. Być może – po latach – zostaną
one jeszcze bardziej jaskrawie dostrzeżone ze względu na swój niewygasły impet,
wynikający z napromieniowanych hipnotyzującymi wizjami treści, osadzonych
nierzadko w dramatycznych ściegach poetyckiej ewokacji. Niektóre wiersze
z niniejszej publikacji, pochodzące z ostatniej fazy twórczości, pisane już po
zamknięciu ostatniego tomu Któregonie było, niewątpliwie świadczą o
potrzebie kontynuowania poetyckich peregrynacji i znajdywania nowych formuł,
wywiedzionych bezpośrednio – podług poetyckiego kompasu – zarówno z lekturowych
oraz artystycznych fascynacji, jak i z gwałtownych przeżyć, a także relacji z
bliskimi ludźmi. Takich, dramatycznych w swym napięciu, sytuacji znajdziemy
tutaj więcej – wystarczy wniknąć w pojedyncze wiersze nieco głębiej, doszukując
się w nich nie tylko nawiązań lub analogii do motywów z wierszy znanych, aby
przekonać się o wyjątkowej nośności tego, co skryte – potwierdzającej tylko ich
nieomylność.
Maciej Melecki
(fragment posłowia)
(…) Wszystkie utwory prozatorskie pomieszczone w tej książce,
począwszy od Martwego sezonu na Paranojach kończąc,
powstawały w latach 1966–1970, czyli przed, w trakcie pracy nad Sanatorium, jak
i później. (Przyjmowano dotąd, że ostateczna wersja poematu powstawała między
26 stycznia a 2 lutego 1969 roku; w archiwaliach znaleźć można jednak redakcję brulionową
tekstu datowanego na sierpień 1970 roku). Ta szczególna konstelacja tekstów
wzajemnie się oświetla i stanowi nadzwyczajny ciąg przyczynowo - skutkowy. Uwydatnia
to zbieżność czasowa, okoliczności powstawania czy wreszcie – tożsame i spójne
– schematy fabularne i rozwiązania narracyjne (pierwsza wersja Sanatorium
datowana jest na 1967 rok, czyli dwa lata po poetyckim debiucie, a pierwsze
wzmiankowane próby powieściowe - według świadectwa Kronholda - to rok 1963).
Widoczny jest w tych zapiskach pośpiech, symbolizowany kolejnymi skreśleniami i
niekończącymi się wariantami poszczególnych akapitów. Wojaczek pisał bardzo
szybko i bardzo dużo, skreślał zaś równie wiele. Ów trans, w jaki bezsprzecznie
się wprowadzał zapełniając kolejne strony, lektury w oryginale nie ułatwia.
Przygotowanie do druku tych miniatur wymagało niemalże kompetencji
grafologicznych. Jeśli wierzyć zapewnieniom Kierca, Wojaczek miał zwyczaj
przepisywania wszystkich swoich utworów na maszynie i odkładania ich w
„czystej” wersji do teczek. Dlaczego w takiej formie odnajdujemy tylko jeden
utwór prozatorski? Odpowiedź zdaje się być banalna – z braku czasu. W latach
1966-1970 kiedy owe teksty powstają, Wojaczek pracuje nad wierszami i do Nie
skończonej krucjaty (w jej skład wchodzą wiersze z lat 1965-1968/70),
i do Innej bajki (1967-1970), i do Którego nie było (1965-1971),
pisze też kolejne wersje Sanatorium (1967-1970).
Konrad Wojtyła
(Fragment posłowia)
Instytut Mikołowski
Ul. Jana Pawła II 8/ 5
Mikołów
poniedziałek, 16 stycznia 2017
W numerze „Migotań”
W ostatnim numerze z roku
2016 gdańskiej Gazety Literackiej „Migotania” zainteresowany czytelnik natrafi
na mój felieton pt. „Grafomania – odmiana przez przypadek” oraz recenzję książki
Tytusa Żalgirdasa „Mityfikacje” (Dom Literatury w Łodzi, 2016), zatytułowaną „Życie
gęstsze, żarliwsze” Poniżej dwa fragmenty ze wspomnianych materiałów:
„(…) Nie wiadomo, co byłoby dalej z moją
grafomanią, gdybym w swoim czasie nie zetknął się z poezją Rafała Wojaczka, nie
spotkał na warsztatach literackich Marka Garbali i kumpla z wojska, bardzo
zdolnego i ciekawego prozaika i poetę z Wrocławia Jacka Rzepkę (który ostatecznie
zamilkł i zniknął mi z oczu), we właściwym miejscu i czasie Krzyśka Kleszcza,
łódzkich „praszczurów” w osobach Andrzeja Strąka i Zdzisława Jaskuły oraz tak
ważnych dla mnie po dziś dzień redaktorsko-towarzyskich orędowników – Rafała Gawina
i Macieja Meleckiego? Najprawdopodobniej porzuciłbym ostatecznie pisanie,
paradnie potykając się z opresjami życia codziennego. Zapuściłbym wąsy? O mały
włos (cieniutki jak zbieżność kilku przypadków) po dziś dzień czytałbym
grafomańskie wiersze na zlotach samozwańczych poetów województwa (tu wpisać
dowolną z dostępnych nazw) przy zapalonych kadzidełkach i świecach
(alternatywnie przy ognisku z kiełbaskami), obowiązkowo przebrany za starożytne
bóstwo z widoczną nadwagą i w dodatku z lirą (byłbym jak ten bohater Satyrykonu Petroniusza, niejaki
Eumolpus, cierpiący na kompulsywną potrzebę deklamowania własnych poematów)”…
„(…) Po przeczytaniu
najnowszej książki poetyckiej autora Autoświata
i w ramach dokonywanego resume nasuwa
się myśl, że Tytus Żalgirdas, w odróżnieniu od Bursy, najwidoczniej nigdy nie „miał
w dupie małych miasteczek” (lub przynajmniej nie w ten sposób), skoro w niemal
w reporterski sposób ukazuje ich egzystencjalną brzydotę. Nikt w nich nie próbuje
odmienić swojego losu, ani kwestionować
brutalnych praw, którym człowiek został podporządkowany w świecie, do którego
cywilizacja dotarła tylko pozornie. Mimo to Żalgirdas nie usiłuje moralizować,
nie stawia siebie w pozycji arbitra. Natomiast wyraźnie stara się
deMITYtyfikować zło wydzierające z obu światów; w To tu poniekąd już obeznane, w To
tam niemal organiczne. Tym samym wygrywa gem, set i mecz gdy boleśnie świadomy
jego odwiecznej obecności, wydaje się powtarzać za Milanem Kunderą: Jaki to sędzia postanowił, że konformizm
jest złem, a nonkonformizm dobrem? Czy przystosować się nie znaczy zbliżyć się
do innych ludzi? Czy konformizm nie jest wielkim miejscem spotkania, do którego
spływają zewsząd wszyscy, w którym życie jest bardziej gęste, żarliwsze?”
piątek, 13 stycznia 2017
Siódmy obrót „Śruby”. Recenzja w „eleWatorze”
W
kwartalniku literacko-kulturalnym „eleWator”
nr 18 (14/2016) ukazała się recenzja „Śruby Archimedesa” zatytułowana „W
poszukiwaniu utraconego sensu”, której autorką jest Alicja
Łukasik. Zainteresowanych czytelników zapraszam do lektury:
„Śruba Archimedesa Piotra Gajdy jest
siódmą propozycją z serii „Białe kruki, czarne owce” – jak wiemy z lewego
skrzydełka książki i, jak dowiadujemy się dalej, seria ta „ma na celu
prezentację wartościowej literatury – utworów odważnych, nowatorskich,
kontestujących zastany porządek rzeczy oparty na wartościach merkantylnych”.
Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy po przeczytaniu tego opisu i
lekturze całości, jest taka, że muszą istnieć dwie możliwości: albo
charakterystyka serii została stworzona pod Śrubę
Archimedesa, albo Piotr Gajda z precyzją godną chirurgicznego skalpela
powołał do życia coś, co idealnie miałoby się wpisać w istniejący już cykl. Ale
jedno i drugie jest równie niemożliwe – opis serii nie powstałby tak późno
(przy okazji publikacji siódmej książki), a Piotr Gajda już we wcześniejszych
książkach przejawiał tendencję do diagnozowania otoczenia i demaskowania jego
ułomności.
Sama
nazwa serii mogłaby posłużyć za najpełniejszą charakterystykę twórczości Piotra
Gajdy. Jest jak czarna owca poezji, oddalająca się od stada, pozostająca trochę
niezauważona czy zbagatelizowana przez główny nurt, przy czym na jego tle jest
jednocześnie czymś wyjątkowym – biały kruk. Podchodzę do jej opisu z lekkim
uciskiem w klatce piersiowej, ze strachem, że okażę się jednym z tych ślepców,
którzy alfabetem Braille’a próbują opisać to, co widzą (tak, widzą). O nich
właśnie wspomina bohater Kacetu, dla
którego „życie jest ekspozycją; jak cię widzą, tak cię piszą, ślepcy”.
Nietrudno
wpaść w pułapkę interpretacyjną, która zrodziłaby w autorze poczucie takiego
samego niezrozumienia, z jakim zmaga się bohater wspomnianego wiersza. Śruba Archimedesa przypomina przestrzeń
labiryntu, w którym od jednego korytarza odchodzi kilka innych, skrywających
szereg intertekstualnych nawiązań (część z nich została rozszyfrowana przez
samego autora). Nie jestem pewna, Czu udało mi się przejść skutecznie przez
wszystkie korytarze, a bez tego lektura byłaby niepełna, choć, przyznać trzeba,
wciąż zadziwiająca (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Bohater wykreowany
przez Gajdę nie przystaje do świata, w którym przyszło mu funkcjonować. Jego
skłonna do filozofowania, by nie rzec – górnolotna, natura stale ulega jakiemuś
nadszarpnięciu przyziemności – a to urzędy, które nie doceniają twórców, a to
ustrój polityczny, w którym głos jednostek zanika na rzecz niesprecyzowanego
szumu masy. Poezja jest tu synonimem rozbudowanego życia wewnętrznego. Ci,
którzy go nie mają, stają się „bliżsi śmierci niż życiu”, jeszcze nie martwi,
ale już nie całkiem żywi – nie sposób uniknąć skojarzenia z figurą zombie. Tak
właśnie bohater Śruby Archimedesa
postrzega innych ludzi, którzy dawno przestali zadawać czy to sobie, czy na
głos podstawowe, filozoficzne pytania, którzy myślenie zamienili na wygodne
bytowanie i przestali ufać własnym umiejętnościom, polegając wyłącznie na
nowoczesnej technologii. Ich życie ogranicza się do automatycznego,
mechanicznego funkcjonowania.
Z
innej jeszcze strony otaczają bohatera ludzie, którzy ślepo ufają Biblii – może
dlatego, że ta bardziej zrozumiale tłumaczy powstanie i sens świata niż zawiły
język nauki, a może dlatego, że tysiącletnia tradycja przemawia głośniej i
skuteczniej niż zdobycze nauki. Nie jest rzeczą łatwą rozstrzygnąć, kto ponosi
większą winę i komu autor chciałby wytoczyć zarzuty – tłumowi, dla którego
metafory tworzone w obrębie nauki są niejasne, naukowcom, którzy posługują się
językiem nieodpowiednim dla odbiorcy, czy religii, która ogłupia i oszukuje
ludzi. Rozwikłanie tego dylematu nie jest istotne, ponieważ bohater sam do
końca nie wie, w którą stronę wytoczyć działo i jest to zabieg całkowicie przez
Gajdę przemyślany. Nie wynika z chaosu, braku konceptu artystycznego, ale z
konstrukcji psychicznej człowieka – zagubionego, próbującego kompulsywnie
znaleźć jakiś punkt oparcia przy jednoczesnym braku wiary w jego odkrycie.
Kwestia
religijności jest zresztą odrębnym tematem Śruby
Archimedesa. Gajda, podążając za tradycją starożytnych, podkreśla
nietrwałość i ulotność istnienia. Człowiek jest u niego śmiertelny, duchowe
oświecenie niemożliwe, a nową formą bóstwa staje się władza i ci, którzy
dzierżą ją w rękach. Istnienie Boga nie jest zakwestionowane, ale relacja
człowieka z Nim nie należy do najłatwiejszych – oscyluje między zaufaniem a
zwątpieniem i przepełniona jest obrazoburczymi zwrotami: „Wstałem z łóżka. To,
jak powiadają, jedyne udane powstania. / A zmartwychwstania, czy te są w pakiecie?”,
„Niech dalej wyjadają / gówno spod nawożonego drzewa poznania / dobra i zła!”.
Bohater
jest rozdarty między potrzebą szukania sensu życia, a niemożnością jego
określenia: „Jakże niezbędne są wszystkie kontrole / celności lub rozrzutu!
(...) Jeśli kiedykolwiek mieliśmy jakiś cel, / dawno temu umknął z muszki i
szczerbinki jak projekcja / fatamorgany, zwierciadlane odbicie nas samych z
„dziesiątką” / zaznaczoną pośrodku czoła”. W tym kontekście doskonale
wybrzmiewa motto – bohater, podobnie jak Archimedes, żąda choćby niewielkiego,
ale stałego i pewnego punktu. Dla Archimedesa byłby on motorem napędowym do
tworzenia wielkich rzeczy, u Piotra Gajdy byłby on raczej gwarantem spokoju.
Wiara mogłaby być jedną z tych spraw, które zapewnią człowiekowi równowagę
ducha, ale i to nie może się spełnić, ponieważ religijność jest równie niepewna
jak wszystko wokół. Dlatego bohater szarpie się ze wszystkim, ze wszystkimi i
sam ze sobą. Nie znajduje z nikim porozumienia, ponieważ w dzisiejszym świecie
spłyceniu ulega także komunikacja.
„Niedawny
monologista zredukowany wobec opresji świata do roli administratora trwogi” –
tak mógłby określić Gajda swojego bohatera, ponieważ niemożność znalezienia
stałego punktu, o którym mówił także Archimedes, napawa go z jednej strony
strachem, a z drugiej także buntem – przeciwko obecnej formie demokracji,
religii, ludziom, konsumpcjonizmowi. „Walka z tym światem już teraz /
przypomina prolog humanitarnego uboju” – wyznaje. Walka wciąż trwa, a jest to
walka osamotnionego człowieka (powrót tradycji romantycznej), trochę
kompulsywna, bo nie wiadomo już, przeciwko komu skierowana, kto tu jest
wrogiem, kto sprzymierzeńcem, a kompulsywność wynika, oczywiście, z
bezsilności. To, co z pewnością wyróżnia Śrubę
Archimedesa od innych współczesnych książek traktujących o podobnej
tematyce – zagubieniu we współczesnym, konsumpcyjnym świecie pozbawionym
wyższych wartości, jest przede wszystkim język. Piotr Gajda odwołuje się do
klasycznej budowy wiersza – tetrastychów, dystychów, gdzieniegdzie tercetów.
Odrzuca charakterystyczną dla współczesnego języka poezji prozaizację – kontynuuje
poetykę znajdującą się na wymarciu – zawiłą, pełną metafor, ciągów
skojarzeniowych i nawiązań kulturowych. Uskuteczniana przez niego krytyka
kapitalizmu nie jest parodią języka reklamy jak u Kiry Pietrek, Gajda nie
zapożycza korporacyjnej nowomowy, aby ją ośmieszyć, ale przyjmuje taktykę
Eliota z Ziemi jałowej. Powołuje się
na wątki archaiczne, mitologiczne, kulturowe, aby przenieść je na współczesny
grunt – stąd porównania łona Abrahamowego do czujnego Sanepidu.
Będąc
zapatrzoną w prozaizującą poezję, we wspomniany mainstream, łatwo jest wpaść w pułapkę
i oskarżyć Piotra Gajdę o zacofanie (jak to, powrót do klasycznej formy
wiersza, do piętrzących się metafor, do wątków mitologicznych). W pierwszym
zetknięciu trudno było ukryć zdziwienie, ale szybko przerodziło się ono w
zachwyt i byłoby prawdziwym barbarzyństwem obwiniać autora Śruby Archimedesowej o zamknięcie się na rozwój języka poetyckiego,
ponieważ przebiega on, ale w odmiennym od spodziewanych kierunków. Nie chodzi
tu wcale o zbliżenie do mowy swobodnej, potocznej, ale o oddanie się sile
języka – ciągom skojarzeń (od kondoma do gumy do życia), metafor,
przetransponowaniu znanych związków frazeologicznych i cytatów („kto jest bez
winy, niech pierwszy rzuci posadę”).
Piotr
Gajda za pomocą śruby Archimedesa opisuje rozpad wartości, ich stale
postępującą degradację: „niegdyś śrubą Archimedesa nawadniano kanały / i
osuszano depresje. Dziś ze względu na nieczułość / na zanieczyszczenia, coraz
częściej wykorzystuje się ją / do podnoszenia ścieków w naturalnym środowisku
człowieka”. Jak tonący chwyta się brzytwy, tak bohater tomu chwyta się
twórczości – jedynej broni przeciwko miałkości i przyziemności. Jednak okazuje
się, że pisanie, czytanie, tworzenie mają charakter masochistyczny – można czerpać
z nich przyjemność, ale jest ona okraszona bólem, zwłaszcza wtedy, gdy dochodzi
do konfrontacji z szorstkim i nieczułym otoczeniem.
W
dalszym ciągu odnoszę wrażenie, że nie wyczerpałam wszystkich możliwości
interpretacyjnych, jakie stwarza Śruby
Archimedesa. Czyta się ją z łatwością – język sam prowadzi czytelnika, każe
mu jak najszybciej dobrnąć do ostatniego wersu, ale też stawia opór wymuszając
ciągłe powroty do początku. I po każdym powrocie wyłaniają się nowe sensy, o
które w świecie realnym trzeba by stoczyć bój”.
poniedziałek, 9 stycznia 2017
Pół obrotu „Śruby”. O roku 2016 w poezji: Jakub Skurtys w „artpapierze”
W styczniowym wydaniu „artpapieru”
[1(313)/2017] przeczytać można tekst Jakuba Skurtysa zatytułowany „Szybko,
przez wszystko”, w którym zainteresowany czytelnik znajdzie m.in. wzmiankę o „Śrubie
Archimedesa”. „Zapanowała w ostatnich latach moda na literackie, zwłaszcza
poetyckie podsumowania i rankingi, czynione ponadto równo z końcem roku, choć
to właśnie grudzień przynosi nam zalew nowych książek, domykających roczną
księgowość w skazanych na publiczne finansowanie wydawnictwach. W dobie
Internetu i notek recenzyjnych nie ma ponadto czasu ani miejsca na podsumowania
w stylu Ryszarda Matuszewskiego, chociaż jakieś resztki humanistycznej
rzetelności domagają się obrazu bardziej wyczerpującego niż tylko ulubione czy
najważniejsze poetyckie książki roku. Spróbujmy zatem pogodzić przyjemne z
pożytecznym i przynajmniej odnotować podstawowe fakty. O niektórych już
pisałem, więc w ramach prywaty, skrótów i poluźniania stylu na rzecz
internetowych dyskusji, kilkukrotnie odsyłam się” – oto wiele objaśniający wstęp autora wspomnianego podsumowania, którego pełną treść przeczytać można tutaj.
piątek, 6 stycznia 2017
Pięć wierszy w „Helikopterze”
W „Helikopterze” – Organie Kulturalnym OPT (wydanie
1/2017) znaleźć można pięć moich nowych wierszy. Zainteresowanych czytelników
zapraszam do lektury (tutaj).
środa, 4 stycznia 2017
Nowe wiersze w „Cegle”
W 35 numerze wrocławskiego Magazynu
Materiałów Literackich „Cegła” – Hotelowej Cegle Skarg i Wniosków opublikowano trzy moje nowe wiersze. Więcej o
aktualnym numerze pisma można dowiedzieć się tutaj. Zainteresowanych zapraszam
do lektury. Poniżej jeden z anonsowanych wierszy:
Soma
W trzeciej osobie
przyglądam się pozostałym
dwóm. Ja i ja to nie jedno. Jakby odbito mnie
w lustrach
gwiazd, jakbym tańczył do beatu
głuchoniemego
DJ-a. Rodził się i pił z tej samej
kałuży.
Zjednoczony w mrowiu, w robactwie.
Każda instytucja to prostytucja, każde państwo
to draństwo. Jak
dziecko w rękach kosmicznych
pedofilów, jak
ludzka larwa z inkubatora,
która nie potrafi
mówić, stąd nie wypowie
imienia jedynego
Stwórcy. Ja i ja to jedno.
Jedna gruda błota
zaschnięta na bryłce
złota w imię
koncepcji doboru naturalnego,
opisywanego jako
walka o byt. Spoiwo z bliźnim,
plugawe
dziedzictwo cząstek gleby, mułu, gliny
i krwi. Ecce homo w skorupce, eksplicytna
odpowiedź na
opatrznie pojęte „bierzcie i jedzcie”,
skoro w takim
wydaniu przypomina spécialité
de la maison. Tak
więc ciało dzielące się ciałem
z innym ciałem to
jeszcze jest boskość,
czy już tylko
zwykły seks?
poniedziałek, 2 stycznia 2017
Piąty i szósty obrót „Śruby”. Podsumowania roku 2016 w „2Miesięczniku”
Kilka kolejnych zdań na temat „Śruby Archimedesa” znaleźć można w podsumowaniach autorstwa Rafała Różewicza pt. „Co tam słychać Panie w poezji? Subiektywny przegląd roku 2016” oraz Tomasza Dalasińskiego pt. „10 strzałów w 10, czyli za co mozna lubić niektóre książki z wierszami AD 2016", które ukazały się na łamach „2Miesięcznika" - Pisma Ludzi Przełomowych.
„Tymczasem Piotr Gajda zdaje się Śrubą Archimedesa zamykać kolejny rozdział w swojej
twórczości. Autor już dawno odbił w stronę Mikołowa, tak więc ech Hostelu czy Zwłoki próżno szukać w jego najnowszych
tomach. Fraza jest długa, ciężka i skomplikowana. Jakby właśnie podkręcał śrubę odniesień i przemyśleń do
granic wytrzymałości, zarówno swoich, jak i czytelnika. Czy i w tym wypadku
mamy do czynienia z testem? Zgodzę się z Jakubem Skurtysem, że te wiersze są
poważne i mówią o trudnym okresie postransformacyjnym, dlatego dziwi mnie blurb
Edwarda Pasewicza, który, jak czytam na skrzydełku, miał frajdę z ich lektury.
Ja np. nie miałem frajdy; w tym sensie, że tych wierszy nie da się, ot tak
przeczytać. Trzeba je przemyśleć. Autor zmusił mnie do refleksji i chyba
osiągnął cel, który zamierzał?” - Rafał Różewicz.
„Za błyskotliwość intelektu, która wcale nie zaprzecza
krystalicznej czystości uczuć. Śruba Archimedesa to artystycznie udana
próba połączenia kulturowej konstrukcji z jednostkowym, intymnym sposobem
odbierania świata; to również próba usytuowania się w strukturze tropów, które,
z jednej strony, można podejmować, a z drugiej strony – pozostawiać innym.
Niech szukają sami”. - Tomasz Dalasiński, uzasadniając wybór do tytułowej „10”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)