sobota, 3 grudnia 2016

Raz jeszcze o „dykcji łódzkiej”


W najnowszej odsłonie „Arterii” uważny czytelnik dostrzeże zapis rozmowy z Tomaszem Cieślakiem i Pawłem Kaczmarskim, którą przeprowadził Przemysław Owczarek w ramach IX Festiwalu Puls Literatury (spotkanie odbyło się w dniu 3 grudnia 2015 roku w Domu Literatury w Łodzi). Rzecz dotyczy rozważań o tak zwanej „dykcji łódzkiej”. Subiektywnie zagadnienie to rozstrzygnąłem już dawno (także na stronach niniejszego bloga). Zachęcam jednak do zapoznania się z innymi opiniami, niekoniecznie aż tak bardzo odmiennymi, ale też nie do końca równie kategorycznie sformułowanymi. Na zachętę pozwalam sobie zacytować głos Pawła Kaczmarskiego, otwierający anonsowaną dyskusję:

Biorąc pod uwagę łódzkich autorów, pytanie o to, czy stanowią oni pewną grupę czy też funkcjonują osobno, jest oczywiście zasadne w różnych kontekstach. Dlaczego widzi się łódzkich autorów osobno i dlaczego warto zobaczyć ich razem? Przede wszystkim sami autorzy wolą być widziani osobno, jak choćby Piotr Gajda, który odżegnywał się od pojęcia „dykcji łódzkiej”, które było bardzo często dość negatywnie wartościowane. Możemy więc postrzegać łódzkich autorów jako głosy osobne, bo więcej będzie ich różnić, niż łączyć. Mówiąc o „dykcji łódzkiej”, mówimy o autorach już mocno wykształconych, którzy funkcjonują z osobna jako poeci nagradzani, wyróżniani, uznani itd. Moglibyśmy ich nazwać autonomicznymi wyspami. Trudno byłoby dziś wskazać w gronie łódzkich poetów głosy bardziej i mniej centralne. Zresztą mówienie w Polsce o formacjach poetyckich jest trudne. Żeby można było to robić, musiałby wystąpić jeden z trzech konkretnych przypadków: jakaś bardzo silna figura inspiracji, dokumenty programowe czy w końcu wspólny dla kilku autorów eksperyment formalny. Tacy autorzy zaczynają pisać podobnie, bo łączy ich jakaś wierszowa forma, wymyślają nowe metrum albo posługują się konkretnymi gatunkami czy piszą rodzaj podobnych poematów. To określałoby, dlaczego łódzkich autorów należy rozpatrywać z osobna. Mam na myśli dość intuicyjne rozeznanie, jak dalece wykształcone są dzisiaj różnice między łódzkimi poetami i poetkami. A dlaczego można ich rozpatrywać jako jedną wyspę? Powiedziałbym tak: krytyka nie ma w tej chwili kłopotu z tym, żeby dowartościowywać indywidualność i mówić o poetach osobno, nie ma problemu z nadmiarem klasyfikacji, kategoryzacji, przesytem syntezami. Wręcz przeciwnie. Problemem w dyskusji o poezji jest to, że większość domaga się, by mówić o poetach indywidualnie i osobno. I to jest zwyczajnie paraliżujące dla dyskusji, która ma na celu tworzenie syntez, haseł, kategorii. Ukułem sobie nawet taką chwytliwą metaforę: skoro nie mamy silnego obiegu centralnego, to musimy szukać takich rozproszonych, luźnych formacji, gdzie się da. I jak tylko tę metaforę ukułem, zdałem sobie sprawę, że chyba będzie ona obraźliwa dla wielu autorów. Chciałem powiedzieć, że skoro nie mamy mocnej Warszawy, to musimy mieć mocną Łódź, ale to chyba zahacza o jakieś zależności regionalistyczne. Tymczasem chodzi w pewnym sensie o symboliczną, a nie rzeczywistą Warszawę. Innymi słowy, jeżeli nie mamy centrali, a nie mamy, to każda sugestia formacji jest czymś wartościowym (…)”.

[prwdr.: „Arterie”, nr 1/2016 (23), s. 68-75]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz