czwartek, 19 maja 2016

„Śruba Archimedesa” – nowa książka


Nakładem Domu Literatury w Łodzi/Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi ukazała się moja piąta książka poetycka. „Śruba Archimedesa” to następczyni wydanego w roku 2014 w Instytucie Mikołowskim „Golema”. Nowy tom ukazuje się jako siódmy w serii „Białe kruki, czarne owce”, o której wydawca napisał: „Seria (…) ma na celu prezentację wartościowej literatury – utworów odważnych, nowatorskich, kontestujących zastany porządek rzeczy oparty na wartościach merkantylnych. W serii (…) publikujemy utwory pisarzy stroniących od literackiego mainstreamu – czy to z wyboru, czy z powodu, że ogólnodostępne media preferują krótkie komunikaty na temat literatury łatwej, lekkiej i przyjemnej”. Jedno jest pewne, mój ewentualny, drogi Czytelniku – lektura nie będzie łatwa (ale w końcu przyjazna, bo stworzona w naszym rodzimym języku), lekka (z u-wagi na poruszane tematy), za to w ostatecznym rozrachunku być może będzie miała szansę okazać się przyjemną w znaczeniu i odbiorze. Część spośród trzydziestu sześciu wierszy zawartych w trzech częściach książki, była wcześniej publikowana w swoich pierwotnych wersjach m.in. w „Helikopterze”, „Fabulariach”, „Pressjach”, „Arteriach”, „Migotaniach” i „Odrze”.

Wielkie podziękowania należą sie przede wszystkim Rafałowi Gawinowi, który w ramach redakcyjnej samopomocy zrewanżował mi się „opieką redakcyjną” za mój skromny wkład włożony w wydanie „Zachodu słońca w Kurwidołach”. To Rafał kompleksowo i profesjonalnie pilotował „Śrubę Archimedesa” od maszynopisu, aż do druku. Głęboki ukłon należy się także pomysłodawcy i redaktorowi całej serii – Andrzejowi Strąkowi, który wydaniu książki dał zielone światło. Kłaniam się nisko dwóm świetnym poetom: Markowi K.E. Baczewskiemu i Edwardowi Pasewiczowi, do których zwróciłem się z prośbą o wyrażenie opinii o książce (wtedy jeszcze w maszynopisie), co ku mojej radości uczynili ekspresowo, nierozwlekle i prosto w punkt. Moja wdzięczność emanuje ponadto na dwie instytucje (z całym ich dobrem materialnym i niematerialnym), które swoim potencjałem wspomagają mnie od lat, a są to Dom Literatury w Łodzi i Instytut Mikołowski w Mikołowie.

Zapobiegliwie pragnę podziękować także wszystkim tym, którzy zechcą kupić i przeczytać moją książkę oraz być może polecą ją innym.

Wiersze z książki:

Git-świat

Abderyta jest jak śrubka w hałaśliwej maszynerii na pełnej
parze. Wokół szumią centrale, jakby mówiły w niezrozumiałej

gwarze. Gdzie jest rym, a gdzie Krym w tej karczmie,
co się „Rzym” nazywa? Jakim imbusem należy śrubować ten raj

głupców, którzy cali zatracili się w tańczeniu polki, żeby podnieść
wskaźniki wytrzymałości zmęczeniowej na skutki wibracji?

Tego rodzaju pytania brzmią niczym grubiański asonans,
przypominając kciuk podsunięty do ssania, rzekomy cycek

bogów, przekłuty jak balon lub kondom naciągnięty na wszystkie
członki, skoro dawny hucpiarz i tak niczego już nie czuje przez gumę,

którą kiedyś żuł sam, a dziś to ona go przeżuwa. Wiele razy
międlił Wszechświat, odrywając dziąsła od Ziemi, wysyłał absmak

w kosmos wzorem Voyagera z fabryczną usterką. Ha! Chociaż Rzym,
gdzie teraz zrywa się bezzębny z wysłanego suchym chlebem

siennika, gdy trąby prowadzących nagonkę obwieszczają larum,
jest metropolią o znaczeniu globalnym, to widziany źrenicami

arcypustki nie jest większy od kropki.

Antypody

Jeśli Afrodyta wyłoniła się z piany morskiej, co na ten świat
wydostanie się z kipieli słów? Pytania o ostateczne rozwiązanie

języków, które dotąd multiplikują toksyczne związki,
aż powstaje z nich coś namacalnego, na przykład knut.

Proste rzemiosło i jeszcze odrobina ciesielki, żeby opętaną
frazę móc w razie czego przebić osinowym kołkiem,

skoro twardo stąpający po ziemi rachmistrzowie sumują słupki,
prostsze do objęcia od jej niepojętych anonsów. Na legarach,

zamiast na słomce, przez którą poparzony słońcem poeta niby
tęczowy koliber spija upiorny dla całej reszty bon mot,

stanie Molo-ch, solarne bóstwo powleczonych szarzyzną
spacerniaków, gdzie osadzeni marzą o dostępie do morza.

Chłodna w dotyku jest jego poręcz, chropawa rękojmia przeczuwanych
sensów, do jakich odnalezienia doprowadza kolejna faza obróbki,

przyjmująca postać pytań hartowanych w fabryce brzeszczotów.
Po co kobiecie orgazm? Dlaczego nie nosimy futra?

Oto weekendowe wydanie świata techniki, formuła, która lada
moment wyczerpie się na moich oczach jak światowe złoża antracytu.

Sam, z ciśnieniem panującym w pustym folderze, zupełnie nagi
i odległy od kobiecego szczytowania jak miasto na wzgórzu od jądra

planety. Głową nie przebiję tej skorupy, mogę ją tylko obejść.
(„Jakieś problemy z grawitacją, może przeszliśmy już na Antypody”).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz