poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozmowy ze zmarłymi

Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. U2 wrzuca przedpremierowo zamiast pełnoprawnego albumu technologiczny syf na aplikację iTunes, jakby nigdy nie był zespołem „analogowym”; liryczną figurą Bono w fikuśnej fryzurze, skandującym słowa „Pride (In The Name Of Love)” na taśmie teledysku powstałego przed trzydziestoma laty. Zaś dzisiaj bierze udział w prezentacji nowych modeli iPhone’ów 6, 6 Plus i zegarka Appel Watch, świadcząc przysługi producentom całych stert bezużytecznego badziewia, które i tak nie naprawi (poprawi) tego świata. Tymczasem zespół James to według opinii wielu, grupa obracająca się w kręgu tzw. „drugiej linii brytyjskiego grania”, co nie tylko w kontekście ich najnowszej płyty, napawa mnie prawdziwym oburzeniem. Albowiem młyny reklamy i kurestwa mielą nieustannie: sztukę na papkę, kulturę na strzępy.

Mimo wszelkich zastrzeżeń, lubię „późne” U2, szczególnie za piosenkę Beautiful Day, pochodzącą z albumu All That You Can't Leave Behind, ale na Boga! Rock i komercja? To całkiem jak polityka i sprawiedliwość społeczna. Jak zbawienie i komunikaty episkopatu. Ostatni „naiwny”, zarzucam na nowo nabyty (ale na wtórnym rynku) odtwarzacz cd marki Sony najnowsze dzieło zespołu James. I dotykam PRAWDY. Walk Like You od razu brzmi lepiej niż wszystkie nieudane piosenki Coldplay, The National i Interpol. Prawdziwa sztuka może powstawać wyłącznie na nieurodzajnej glebie; w zapomnieniu i z dala od bystrych świateł. W czasie niezbyt łaskawym dla lidera grupy, Tima Bootha, który przeżył śmierć przyjaciela oraz własnej matki. Nawet, jeśli brzmi starym (ale czy na pewno dobrym?) Pet Shop Boys, jak w piosence Curse Curse. To w sumie tylko uroczy vintage, za którym kryje się tekst o melancholiku osamotnionym w hotelowym pokoju (gdzie zza ściany dobiegają głosy uprawiających miłość, którym dane było dostąpić orgazmu – przegiętego metaforycznie i znaczeniowo Le Petite Mort).

A dalej jest już tylko Moving On, równe najlepszym piosenkom o wiele bardziej utytułowanego Manic Street Preachers. Leave the little light on – śpiewa w tej kompozycji Booth, a ja mu bezkrytycznie wierzę, że nie warto gasić za sobą światła. I nie pozostaje mi nic innego niż absorbowanie do spodu melancholii rodem z Frozen Britain, przy okazji omijając jej kontekst, a właściwie narzucając nowy, osobisty; ja również całowałem się w roku 2006 z Great Britain na emigracji (Bournemouth, Dorset) i do dzisiaj czuję ten chłód na ustach, ale i kłucie tęsknoty w sercu (to samo powiem nawet na wykrywaczu kłamstw – vide przejmująca pieśń Interrogation). Wplecione we Frozen Britain krótkie zdanie w języku francuskim: Le petit mort pour toujours tłumaczy wiele – mała śmierć dla wszystkich, gdy wszyscy jesteśmy jej przeznaczeni (jak wcześniej często byliśmy skazani na nasze maleńkie śmierci). W tym kontekście Bitrter Virtue ma w sobie coś z estetyki obecnej na płytach niedawno zmarłego Jacka Bruce’a (choć zdaję sobie sprawę, iż jest to poważna recenzencka volta). Niemniej czuję tu Jego ducha. Całość brzmi jak dobra, nie przereklamowana poezja. Podobnie w utworze All In My Mind osnutym wokół przypowieści o Łazarzu. Klękajcie narody! Żaden Coldplay, żaden Snow Patrol, only James is truth!

Wszyscy jesteśmy już martwi, słychać w Quicken the Dead, ale co ze Zmartwychwstaniem? To upatruję w niszy, w poboczach, w podszeptach drugiego obiegu, z dala od prawd objawionych i fałszerstw związanych z aktualną potrzebą marketingu. All I’M Saying – skoro żywi nas nie słuchają, rozmawiajmy ze zmarłymi. Oni dowiedzieli się ostatecznie, co w życiu było dla nich najważniejsze…

James, La Petite Mort. BMG Chrystalis, 2014.

2 komentarze:

  1. Piękne słowa. Do tej pory nie mogę przesłuchać do końca i U2, i Coldplay. Za to James - pasjami. http://bialafabryka.blogspot.com/2014/08/zostaw-troche-swiata.html

    OdpowiedzUsuń