poniedziałek, 8 września 2014

Golenie brzytwą

Z perspektywy ponad czterdziestu lat historii rocka można dziś z całą pewnością powiedzieć, że pewnych rzeczy nie da się lepiej zagrać niż uczynili to wcześniej m.in. Jimi Hendrix, The Doors,  Led Zeppelin, Black Sabbath, Deep Purple, Genesis i King Crimson. Dominująca większość współczesnej muzyki rockowej to zaledwie powtórka z rozrywki; dodawanie nowych elementów do sprawdzonego kanonu. Niewiele rzeczy jest w stanie przebić brzmienia minionej epoki rocka. U2, Metallica, Radiohead, Placebo, kto jeszcze? Cała zaś reszta czerpie pełnymi garściami z tego co już było, starając się równocześnie twórczo „fastrygować” tradycję na swój własny, indywidualny sznyt. To właśnie stamtąd (od strony szlachetnych wzorców z przeszłości) przyszła ostatnio nowa/stara moda (rock kołem się toczy) na tzw. „retro granie”.

Wpisuje się w nią blues rockowy kwartet z Long Beach równie głęboko zanurzony w starym dobrym rocku, jak niegdyś beatlesowska łódź podwodna w nurcie kształtującym historię muzyki niemal od nowa. Pierwsze nagrania z albumu Great Western Valkyrie nie pozostawiają w tej kwestii żadnych wątpliwości. Singlowe Electric Man (Take You to the Sugar Shack) to dawka potężnych, rytmicznych riffów, których nie powstydziłby się sam Lenny Kravitz, gdyby tylko tak bardzo mu nie zależało na popowej popularności, a Good Luck (It’s Going to Hurt Right Now) brzmi tak, jakby „naspidowani” do granic możliwości kolesie z The Blues Brothers, przestali w swoim czasie robić sobie jaja. Nikomu nie jest wcale do śmiechu, kiedy w Secret (Just Bring Me a Jar Fulls of Shine) oraz Play the Fool (The Way That Girls Talk) Rival Sons czerpie pełnymi wiadrami ze źródełka Led Zeppelin, a te wiaderka są ze szczerego złota (gdyby Rival Sons robili to nieudolnie, do dyspozycji mieliby wyłącznie tykwy). Wokalista Jay Buchanan ryczy jak Plant, a Plant jeśli tylko kiedykolwiek słuchał jego głosu, teraz płacze rzewnymi łzami nad utraconą młodością, wyrównując przy okazji poziom wody występującej w źródełku (gdy dokładnie w tej samej chwili Page szlocha nad zgubionymi riffami).

W Good Things (Boy With a Bomb In His Jacket) moc siły nośnej przenosi Rival Sons w rejony jeszcze bardziej odległe, niż gorące powietrze i żar bijący od płonącego Hindenburga. The Animals, a nawet Proccol Harum (ach, te klawisze z końca lat 60. XX w.) to protoplaści tej kompozycji. Oczywiście, słychać tu także wpływy dnia dzisiejszego, zwłaszcza echa The Dead Weather. A także wielką kulturę muzyczną, która implikuje tego rodzaju porównania, a przy tym tworzy ciągłość i żywotność tradycji. Wystarczy poznać Open My Eyes (Folding Like a Jack Knife), żeby przekonać się, ile jest w nim nawiązań do przeszłości: Grand Funk Railroad, Creedence Clearwater Revival, Guess Who, Jack White – wszystko tam jest! Także psychodeliczna estetyka przeniesiona w czasy współczesne za pomocą kongenialnego Rich and The Poor (Her Teeth Bound by Braces). W dobrym, sprawiedliwym i przyjaznym świecie to właśnie on powinien stać się muzycznym motywem przewodnim Bonda przyszłości! Jay Buchanan (śpiew), Scott Holiday (gitary), Michael Miley (perkusja) oraz muzycy towarzyszący Rival Sons w studio: Ikey Owens (instrumenty klawiszowe), Mike Webb (klawisze w Where I’ve Been) i Kristen Roders (śpiew w chórkach) – szukajcie tych nazwisk w czołówce kolejnego filmu o przygodach agenta 007 (nakręconego już w nowym, wspaniałym świecie).

Belle Starr (The Gem Inside Sparkles Yet) to cudna blues rockowa ballada, która na szczęście nie ma w sobie nic z pretensjonalnej prostoty, będącej tak często udziałem kapel w rodzaju Nazareth, czy Uriah Heep. Ma za to pazur, przez który można wciągnąć na palec masywny pierścień z wygrawerowanym napisem: Wolfmother. Można też tym samym palcem wskazać na południe, i tam odnaleźć przedostatni na płycie Where I’ve Been (The Habit Wasn’t Cheap), który ma w sobie coś z wyluzowanego The Black Crowes. Uwielbiam tego rodzaju sentymentalne podróże w przeszłość, jeśli tylko na ostatnim postoju czeka na mnie coś tak genialnego (czytaj: klasycznego) jak Destinatiom on Course (Slipped from the Rail), które brzmi mi w uszach niczym coda dla mojego własnego życia z muzyką u boku; z jej niespokojnym pulsem, który tyle razy pozytywnie mnie nakręcał rockiem, bluesem, jazzem i psychodelią, abym przypadkiem nie zatrzymał się w miejscu zapuszczając wąsy.

Rival Sons, „Great Western Valkyrie”. Earache, 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz