poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Drapacz chmur na gruzach katedry

Informacja o zakończeniu działalności zespołu The Mars Volta sprawiła mi dużą przykrość, ponieważ była to jedna z nielicznych współcześnie działających formacji wnosząca świeży powiew do dusznego hostelu, w którym od dłuższego już czasu zamieszkiwał rock progresywny, zamknięty w ciasnym pokoju pełnym kurzu i zagraconym podróbkami starych mebli oraz bibelotów wypożyczonych z magazynów z tzw. „neoprogresją”. Dzisiaj już wiem, że Omar Rodriguez-Lopez oraz Cedric Blixer-Zaval, którzy wynajmowali nowoczesny apartamentowiec, potrzebowali kolejnej zmiany – prestiżowego lokum zlokalizowanego tym razem w budynku drapacza chmur. Przeprowadzając się z sutereny (At the Drive-In) na artystowsko-designerskie salony (The Mars Volta), a następnie na 148 piętro wieżowca (Antemasque), nowi wizjonerzy progresywnego grania zaplanowali równocześnie kolejną stylistyczną woltę, zmierzającą do całkowitej swobody artystycznej, nawet jeśli będzie ona odtąd kojarzona z twórczością o wiele bardziej przystępną (nie mniej ambitną, ale czy wciąż tak fascynującą?). Nowy projekt Antemasque, do którego muzycy dokooptowali samego Fleę z Red Hot Chili Peppers oraz Davida Elitcha znanego z udziału w nagraniu płyty Octahedron, to w największym możliwym skrócie bardziej piosenkowa wersja muzyki TMV.

O ile skład nieodżałowanej The Mars Volty liczył aż dziewięć osób, na Antemasque został zredukowany do klasycznego rockowego kwartetu – tylko gitara, bas, perkusja i wokal. I taką też muzykę ów skład obecnie proponuje; na wskroś melodyjną porcję dynamicznego rocka opartą na prostym schemacie zwrotka-refren. Niewiele w niej kompozycyjnych zawijasów, kiedyś wszechobecnych na takich albumach jak Frances the Mute, czy Noctourniquet. Na szczęście to wciąż nie jest muzyka dla gówniarzy. Fani 30 Seconds to Mars, niewiele na Antemasque dla siebie odnajdą. Otwierający płytę, nerwowy 4AM stanowi wyjątkowo dobrą wizytówkę całości: sekcja gra tu w punkowym stylu, a Cedric skanduje wpadające w ucho refreny na tle pulsującej gitary. I Got No Remorse to już wyłącznie surowizna. Powiedzmy, że estetycznie to taka Nirvana pozbawiona grunge’owego nalotu. Na Antemasque Zavala posługuje się zupełnie innym głosem, rezygnując z eksponowania charakterystycznego falsetu na rzecz rockowego, zaprawionego lekką chrypką wokalu (może własnie z tego powodu Ride Like The Devil’s Son, wyposażone w stadionowy refren, może niektórym kojarzyć się z Green Day?).

Rozpędzony In the Lurch brzmi jak utwór TMV skomponowany pod kątem list przebojów (ze względu na swoją nieoczywistą melodyjność, zająłby na nich miejsce dopiero w trzeciej dziesiątce). 50,000 Kilowatts to prawie pop rock (skoro wspomniany Green Day mógł okupować wszelkiego rodzaju listy popularności, to samo może przecież spotkać i Antemasque). Momento Mori niczego szczególnego nie wnosi do dotychczasowych rozpoznań związanych z płytą Antemasque, ale już takie Drown All Your Witches może zaskoczyć nieco spokojniejszymi, lekko folkowymi motywami, które spokojnie mogłyby znaleźć sobie miejsce na przykład na III Led Zeppelin. Z zastrzeżeniem, iż świetny, efekciarski refren przenosi nas zdecydowanie w XXI wiek. Co prawda, nad mocno klimatycznym (zwłaszcza wokalnie) Providence duch Led Zeppelin nadal się unosi, lecz tym razem wywodzi się on z późniejszego okresu; powiedzmy, że z czasów Presence. Najlepszy refren na płycie Omar i Cedric ukryli w People Forget, ale po za nim nie ma  w tym utworze nic z łatwej przebojowości. Wbrew przeciwnie - to nerwowa ścieżka dźwiękowa naszych wściekłych czasów. Antemasque kończy piosenka Rome Armed to the Teeth, która przypomina trochę The Clash, co uważam za o wiele lepszą muzyczną wróżbę na przyszłość niż wcześniejsze porównania z Green Day. Ale czy warto było w jej imię rozwiązywać TMV? Absolutnie, nie. Antemasque mógł stać się projektem pobocznym, działającym obok tamtego intrygującego zespołu. Znam o wiele ciekawsze płyty nagrane w podobnym stylu (ognistym, punkowym rytmie, bezczelnie melodyjnym, acz nie prostackim akompaniamencie z zadziornym, rockowym wokalem), których wydanie było dla mnie mnie o wiele bardziej uzasadnione (dobry przykład – Sparta Porcelain). Niemniej żadnej tragedii z Antemasque nie ma (I hope that nothing's going wrong – śpiewa w 4AM Cedric). Szkoda tylko, że Rodriguez-Lopez wraz z Blixer-Zavalą uparli się, aby koniecznie zbudować ten projekt na gruzach The Mars Volty.


Antemasque, „Antemasque”. Nadie, 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz