czwartek, 19 grudnia 2013

Recenzja „Demoludów” w „sZAFie”

W internetowym Kwartalniku Literacko-Artystycznym „sZAFa”, Nr 49, grudzień 2013 ukazała się recenzja „Demoludów” autorstwa Rafała Derdy. Zainteresowanych zapraszam do lektury.

Pożar zakładów chemicznych to reklama ognia?, czyli na temat Demoludów Piotra Gajdy

Piotr Gajda jest autorem, który ma na swoim koncie już dwie książki poetyckie, a mianowicie wydany w roku 2008 Hostel, oraz opublikowany dwa lata później zbiór pod tytułem Zwłoka. Demoludy, trzecia pozycja w dorobku tego stosunkowo mało znanego autora wystawia mu jak najbardziej pozytywne świadectwo. Wiersze zawarte w tym tomiku prezentują bowiem twórcę dojrzałego, mającego znakomicie opanowany warsztat poetycki oraz zdolność do kreowania zajmujących światów poetyckich.

Na Demoludy, które ukazały się w tym roku nakładem Instytutu Mikołowskiego, składa się trzydzieści, dosyć obszernych utworów. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy podczas lektury tomiku, to rozlewająca się, często polegająca na przerzutni fraza. Zabieg ten służy za swoistą siłą napędową dla danego tekstu. Składające się na wersy rozbudowane metafory przechodzą z jednego obrazu w następny, budując przestrzeń poetycką stającą się rdzeniem wiersza. Podobnie jak w twórczości Macieja Meleckiego oraz Krzysztofa Siwczyka, wiersz staje się raczej językową wariacją na temat rzeczywistości, niż próbą opisania rzeczywistości jako takiej. Rzeczywistość ta bywa u Gajdy o wiele bardziej konkretna niż u wyżej wspomnianych poetów, zdarza się bowiem, że tematem wiersza jest tak niepoetycka kwestia jak komentarz do aktualnych wydarzeń politycznych (Mauerhase, str. 23, czy też Przebarwienie, str. 16), zawsze jednak jest to jedynie pretekstem do dalekiej podróży w głąb słowa, w głąb jego pułapek i nadziei wobec których, świadomie lub nie, zawsze postawiony jest użytkownik języka.

W utworach składających się na omawiany tomik można zauważyć prawie całkowity zanik podmiotu lirycznego, przez co sam ich odbiór jest z jednej strony utrudniony, natomiast zyskuje za to na pewnej perwersyjnej „czystości”. Czytelnik postawiony jest wobec samego obrazu, metafory, czy też myśli, identyfikując się przez to bardziej z samym potokiem słowa niż z jego mówcą. Kolejnym używanym przez Piotra Gajdę zabiegiem stylistycznym jest używanie zdań pytających. Wprowadzają one w teksty klimat umowności, wiersz przestaje być deklaratywny, a pytania są czynnikiem sprawiającym, że lektura staje się bardziej niedookreśloną wymianą energii ukrytej w wersach niż zwykłą próbą ogarnięcia rzeczywistości przez słowo. Strategie te znakomicie da się zauważyć w poniższym tekście:


                        Wykwity

                        Pożar zakładów chemicznych to reklama 
                        ognia? Odpuść sobie kolorowe fajerwerki, 
                        których epicentrum jest opryszczką na wardze. 
                        Co cię bardziej uwiera? Dom handlowy 

                        czy poczucie straty? Towary zdjęte z półek, 
                        żeby je zapładniać i rozmnażać? Wózek widłowy, 

                        paleta, skrzynia? Królestwo za chipsy? 
                        Zawróć do annałów dzieciństwa i starego 
                        budownictwa, porzuć wijącą się w niezliczonych 
                        splotach architekturę przyszłych wspaniałości. 

                        Król jest nagi i swędzi go ciało. Drapie się
                        w intymnych miejscach, podrażnioną skórę

                        rozdrapuje paznokciami, mocno, bez ulgi,
                        z odgłosem podobnym do trwożnego szelestu 
                        banknotów w skarbcu. Każdy nakład cię wyczerpie, 
                        rozmieni na drobne i wrzuci do aparatu. 

                        Czy właśnie tam chciałeś się dodzwonić? 
                        Usłyszeć przerażony wrzask operatora, 
                        który zapomniał się, że jest automatyczny?

                        (Wykwity, str. 29)

Zaczynamy tutaj od ognia, a kończymy na rozmowie telefonicznej. W międzyczasie zahaczamy o luźno potraktowane nawiązanie do bajki Andersena i metaforę rozmieniających się na drobne banknotów. Słowo, w mniej lub bardziej wyraźny sposób prowadzi od jednego obrazu do następnego, bardziej zapraszając do dopisania do tekstu własnej glosy, niż wskazując na jakąś jego interpretację. Dzięki przyjętej przez autora strategii tworzą się wiersze intrygujące, zaskakujące czytelnika, tworzące stan umysłu w którym słowo staje się żywiołem niebezpiecznym. To właśnie prowadzanie osoby czytającej Demoludy w stronę odkrywania niewygodnej prawdy dotyczącej niemożności całkowitego oparcia się w języku wydaje mi się najmocniejszą stroną omawianego tomiku.


Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie czy zamierza zapoznać się z najnowszym tomikiem Piotra Gajdy. Ja mogę jedynie do niego namawiać przytaczając, jako pewnego rodzaju zachętę, kolejny fragment Demoludów:

                       Wiosna demoludów

                        Hodowałem ból, obierałem cebulę z łupin.
                        Nade mną bladł księżyc z twarzą jak przepołowiony
                        seler. Kaleczyłem się z ostrza ogrodowych narzędzi.
                        Zamierzałem jeść warzywa; moich współbraci

                        rozgotowanych we wspólnej udręce, wypełnionych
                        gorącą parą jak własną eteryczną duszą. Stawałem się?
                        Szlochałem po cichu? Wchodziłem w krąg piekła,
                        Zanurzając się w gorącym wywarze jak w obłąkanym

                        języku. Wsuwałem na palce złote kółko tłuszczu,
                        żeby mięso śmiało odchodziło od kości, słowa
                        od zmysłów. Na opustoszałym placu zabaw skrzypiały
                        huśtawki. Nie można było zgubić pór roku, nie robiąc 

                        przy tym hałasu. Przeciąg na strychu poruszał mokrymi
                        prześcieradłami, trzaskały drzwi, za którymi mieszkała
                        pamięć. A jednak klucz nosił ślady zużycia. Wiele razy
                        przekręcał się w zamku bez zacięcia, choć stal miała
                        smak agrestu i rzeka spłynęła rdzą. Niebawem szczęk
                        średniowiecza. Szykujące się do nadejścia, nienaoliwione
                        dni. Godzina za godziną, wszystkie miną, wszystkie

                        będą głośne jak chrobot wytrycha z nieszlachetnego
                        kruszcu. A wcześniej wrzask wiosny, dziecko
                        przychodzące na świat po śmierci rodziców.

                        (Wiosna demoludów, str. 17)


RAFAŁ DERDA - ur. 1978 w Koninie. Autor kilkudziesięciu publikacji poetyckich, prozatorskich oraz krytyczno-literackich (m.in. Czas Kultury, Akcent, Topos, Odra, Impart, Biweekly). Tłumaczony na język angielski.


[Pierwodruk: Kwartalnik Literacko-Artystyczny „sZAFa”, Nr 49 – link]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz