wtorek, 24 grudnia 2013

Po co mi ten raj?


Każdy rodzaj sztuki nie może istnieć bez Artysty, który ją tworzy. To od skali jego geniuszu popartego siłą witalną zależy jakość dzieła. A także trwałość, obecność w życiu. Reszta jest tylko statystyką lub tak jak w przypadku Marka Ałaszewskiego – odstępstwem od reguły, kiedy nagrywa się kolejne płyty w przedziałach czasowych mniej więcej dwudziestoletnich. W dodatku w różnych składach, ale w tym konkretnym przypadku rzecz zasadniczo opiera się od lidera – kompozytora, autora tekstów, muzyka i artystę malarza, legendarnego założyciela równie legendarnego Klanu, twórcę tak samo legendarnej płyty – Mrowiska z 1971 roku. Oczywiście, inny był odbiór mitycznego dla fanów rocka Mrowiska, inny będzie dzisiaj Laufra (płyty wydanej w tym roku, po w pełni premierowej Po co mi ten raj z 1992) w środowisku opanowanym przez gimbazę. I chociaż kompozycji z najnowszej płyty Marka Ałaszewskiego i Klanu nie usłyszymy w radio, warto do nich dotrzeć samemu i zadumać się nad przekazem muzyka z odchodzącego już pokolenia, tak jak każde w tym kraju – straconego – lecz przecież ocalonego przez pamięć o jego wybitnych dokonaniach, o których śnić mogą „pseudo-artyści” zmieleni przez współczesny showbiz.

Początek Laufra to swego rodzaju intro, zaledwie muzyczny wstęp „zapożyczony” z rejonów muzyki filmowej, przez które przebijają się orientalne zaśpiewy i przetworzony komputerowo głos odliczający czas. Do wybuchu? Wokal Ałaszewskiego zaprezentowany w pełnej krasie dopiero w  Wędrowcu, zdumiewa siłą i ekspresją. Bez wypominania wieku wokaliście, gitarzyście i liderowi Klanu (osobiście trzymam się zasady, że nie liczy się przebieg, ale stan) – to w końcu rocznik 1942! Tymczasem wokalnie „zagina” 10 Marków Piekarczyków, a Marków Piekarczyków we wcieleniu znanym z TV Show – 300! Wspomniany Wędrowiec to czysty rock tak bardzo kojarzący się z latami 70, z SBB na przykład. Mamy w nim dramatyczny mocny śpiew, rasową gitarową solówkę-patent gitarzysty Piotra Gąssowskiego, którego kolejne długie solo słyszymy w tytułowej piosence albumu, brzmieniowo przypominającej utwór obciążony dziedzicznie psychodelią, przyozdobioną „drapieżnym” wokalem Ałaszewskiego (trzeba przyznać, że równie kompetentnego gitarzystę solowego). Salamandra, podobnie jak Z aniołami to jakby nostalgiczny powrót do dawnego Klanu, zwłaszcza w przypadku lirycznej części, która znalazła się na tej drugiej kompozycji – najpierw mamy do czynienia z instrumentalną stylizacją na muzykę indyjską, po której na zasadzie kontrapunktu następuje niemal hard rockowy cios. Wydaje się, że przez te wszystkie lata Ałaszewskiemu nie minęła fascynacja koncepcją kontrastowych, dynamiczno-aranżacyjnych partii, z jednej strony kojarzących się z niezapomnianym Led Zeppelin, z drugiej z nieco zapomnianą  grupą Test wywodzącą się z naszego podwórka, na czele z gitarzystą Dariuszem Kozakiewiczem (swoją drogą to, co stało się później z muzykami Testu wydaje się być niezwykle symptomatyczne dla naszych spetryfikowanych czasów). Bluesujący Świat jest głupi przypomina nieco dokonania Tadeusza Nalepy (podobne wrażenie robi Mamo, mamo); ma przebojowy potencjał, ale też swój indywidualny rys w postaci atonalnych fragmentów towarzyszących poszczególnym zwrotkom, słyszalnych także w finalnej psychodelicznej partii, która go zamyka. Koniecznie należy zwrócić uwagę na niemal grunge’owy wokal Marka Ałaszewskiego w Moim piekle, by ponownie stwierdzić, iż obcujemy ze świetnym, ekspresyjnym wokalistą, któremu niekoniecznie jest po drodze z dzisiejszymi „muzakami” udającymi rock, pop, albo jazz. 

Czy historia z Mrowiskiem, płytą niewątpliwie należącą do światowej czołówki rocka progresywnego, ponownie się powtórzy? Wtedy, w 1971 roku zespół Klan nie znalazł poparcia ówczesnej agencji artystycznej i musiał zawiesić działalności. Czy Laufer otrzyma przynajmniej wsparcie ze strony koneserów dobrego rocka? Zwłaszcza, że jego przesłanie dla świata opisywanego za pomocą talk show, definiowanego zakupami w galerii (obuwie, nie sztuka) stanowi pomost pomiędzy wymową Mrowiska (a przecież to było cztery dekady temu), w którym mieliśmy do czynienia z poczuciem zagubienia, ale i z imperatywem pozostania do końca sobą bez względu na koszty, przeciw wszystkiemu i wszystkim. Po czterdziestu latach, z otaczającą nas rzeczywistością jest jakby gorzej; wg. Ałaszewskiego to niebezpieczna przestrzeń, w której aby przetrwać trzeba dostosować do jej ram własną osobowość. Na płycie Laufer, Wędrowiec oraz Strażnik jego mrocznej duszy podróżują razem przez głupi, skrzywiony obrzydliwym grymasem wszech-konsumpcji świat, w którym aby przetrwać, trzeba być bestią w ludzkiej skórze. Zatem mamy do czynienia z prawdziwie naiwnym (a więc szczerym), żeby nie powiedzieć hippisowskim przekazem – wyjściem z matni człowieczych spraw i występków jest ucieczka w sen i marzenia. Alternatywą, odpięcie skrzydeł i pozostanie w piekle (a na pewno w piekle komercyjnego radia).

Marek Ałaszewski i Klan, „Laufer” (nakład własny, dystrybucja Polskie Nagrania)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz