sobota, 10 sierpnia 2013

Rock nadstawia policzek



W kontekście niedawnego incydentu związanego z fizycznym zaatakowaniem znanego dziennikarza komercyjnej stacji telewizyjnej przez rzekomego przeciwnika politycznego (przez innych nazywanego po prostu chuliganem) nasuwa się podstawowe pytanie: czy na festiwalu rockowym powinni pojawiać się reprezentanci określonych poglądów politycznych? Przecież rock to muzyka z gruntu antysystemowa, zbuntowana i barbarzyńska, to głos nieograniczonej wolności, która nie może być definiowana przez taką lub inną opcję polityczną. To, co robią niektórzy muzycy w naszym kraju opowiadając się za określonymi partiami politycznymi przeciwko innym, jest nie tylko zdradą niezależności ale też zrzeczeniem się swoistej funkcji kontrolnej nad demokracją i pełnieniem demokratycznej władzy. To po skrajnie upolitycznionych dziennikarzach pełniących rolę politycznych marchandów, kolejna  grupa społeczna, której elity coraz bardziej przypominają bezrefleksyjnych konformistów. Oczywiście, także i pamiętne festiwale w Jarocinie, w pewnym okresie z gruntu antykonformistyczne i subkulturowe, również do pewnego stopnia znajdowały się pod kontrolą oficjalnego obiegu – ich organizatorami była Telewizja Polska, współorganizatorem Studio 2 – a one same znajdowały się pod czujną opieką Służby Bezpieczeństwa, co zaowocowało tym, że w roku 1983 w trakcie III Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie, teksty wszystkich występujących w jego trakcie zespołów po raz pierwszy trafiły do cenzury. Z tego, co się orientuję, dziś wszystkie duże festiwale organizowane są pod egidą rozmaitych koncernów, ale też ich prezesi lub wyznaczeni przez nich przedstawiciele nie żądają przecież tekstów do cenzurowania. Niemniej, to tylko mniejsze zło: muzyka rockowa pod korporacyjnymi skrzydłami zamiast w służbie polityki. W rzeczy samej nie pamiętam, aby kiedykolwiek na wspomnianym przeze mnie jarocińskim festiwalu pojawiali się na głównej scenie przedstawiciele KC PZPR lub którejś z jej przybudówek. Tymczasem od pewnego czasu na Przystanku Woodstock występują osoby związane z szeroko rozumianym mainstreamem – politycznym, światopoglądowym oraz gospodarczym; w Kostrzynie nad Odrą pojawiali się politycy, publicyści, artyści i literaci reprezentujący liberalno-lewicową stronę dyskursu w Polsce. Pomijam już, że rock w swojej podstawowej definicji powinien być położony z daleka od wszelkiego establishmentu, co jak uczy nas życie nie jest do końca możliwe do spełnienia, niemniej powinien przynajmniej do pewnego stopnia trwać na pozycjach niezależnych wobec aktualnie rządzących, albowiem zawsze bliżej mu było do postaw anarchizujących i poglądów mieszczących się w obszarze kontestującej opozycji. Tym samym Przystanek Woodstock wpisuje się w określoną opcję polityczną, której medialne elity prezentują młodym ludziom na umowach śmieciowych lub na bezrobociu poglądy o tym, że Polska to kraj mlekiem i miodem płynący. Ponadto kwestie kierowane do obecnych na festiwalu wciąż starają się umocnić obecny stan zapaści w imię zachowania status quo grupy uprzywilejowanych. Najgorsze jest to, że tego rodzaju retoryka w dużym stopniu dociera do ludzi dotąd nieuformowanych, niejako podatnych na indoktrynację – przyjmują ją jako własną lub pozycjonują niby oczywistą alternatywę dla innego głosu, tym razem rozbrzmiewającego ze strony prawicowej, która również posiada miejsca i instrumenty służące propagowaniu swoich idei. Aż strach pomyśleć, dokąd doszliby ci, którym udałoby się wymazać ze zbiorowej pamięci Jarocin oraz przekonać naród za pomocą festiwali w Kołobrzegu i Zielonej Górze, że taka właśnie jest lukrowana rzeczywistość – co stałoby się gdyby George W. Bush przekonał większość amerykańskich muzyków rockowych, że jego polityka zagraniczna jest jak najbardziej słuszna? Podobno w USA, najgorszymi korporacyjnymi rekinami i zarazem pracodawcami są dawni uczestnicy pierwszego festiwalu w Woodstock, niegdysiejsi przedstawiciele kontrkulturowej rewolucji, którzy uwierzyli, że nie warto się buntować, myśleć samodzielnie próbując przy tym zachować przynajmniej nikłą część własnych ideałów. To prawda, że całą resztę wykończyły używki i Państwo, które przeważnie bywa mocniejsze niż ci, którzy próbują je zmienić bądź zreorganizować, dlatego pozostali aby przetrwać idealnie wtopili się w tak kontestowany przez nich w przeszłości system klasowy. Ciekawe, co na powyższe dictum odpowiedzieliby muzycy zespołów, przed którymi lub obok których na scenie występowali politycy, populiści i medialni celebryci? Że polityka ich nie obchodzi, że brzydzą się zasadami panującymi w mainstreamie? Wolałbym, żeby z ich strony padała wyłącznie zachęta do generowania samodzielnych poglądów, których model nie powstaje przy pomocy zawodowych pijarowców lub specjalistów od kampanii wyborczych. Chciałbym, żeby powrócili do tego, w czym bywają najlepsi – do śpiewania o tym, co najważniejsze – o trudnej prawdzie. Wówczas nie będzie dochodziło do takich wynaturzeń, w których jedyny jej opis oparty o zasadę wyłączności, będzie pochodził ze złotoustych ust różnego asortymentu systemowych beneficjentów lub aktualnych pretendentów do przejęcia władzy, a dla muzyki rockowej, która od zawsze kojarzy się z pokojowym nastawieniem do świata, odgłos wymierzonego policzka stanie się ostatecznym podzwonnym.

6 komentarzy:

  1. Piotrze, trza spojrzeć na rzeczywistość: rock jako język buntu i jako interesująca propozycja artystyczna się skończył, przynajmniej w kształcie, do jakiego przywykliśmy. Rockmeni już nie będą sumieniem ludzkości, takie życie, no.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janusz, to prawda. Nie chce mi się dalej tego rozwijać. Moje uczucia w tej sprawie zobrazuję jednak cytatem, który pochodzi z rozmowy telefonicznej Jana Himilsbacha z matką Zdzisława Maklakiewicza w kilka dni po śmierci tego ostatniego. Himilsbach (po kilku głębszych): Jest Zdzisiek? Matka Maklakiewicza: Panie Janku, przecież Pan wie, że Zdzisiek nie żyje. Himilsbach: No wiem, ale jakoś kurwa, nie mogę w to uwierzyć! No więc mam to samo: wiem, ale jakoś kurwa, nie mogę w to uwierzyć!

      Usuń
    2. Piotrze, mnie też jest smutno, a jak słyszę, co się dzieje z Woodstockiem, to smutno mi podwójnie, wstydziłbym się chodzić w koszulkach z Woodstocków, gdyby nie to, że są na nich dosyć dobrze widoczne daty. Wszystko to wywoływać winno żal, ale myślę o ważnych słowach mojej znajomej :,,żal to dupy darmo dać'' i stwierdzam, że się żyje dalej, bo jest tyle dobrej muzyki bez gitary elektrycznej na świecie, że idzie żyć aż do śmierci, mając czego słuchać.

      Usuń
  2. bunt nigdy nie służył jakiejś wyższej idei, bunt jest środkiem do tego, żeby buntujący zrobił sobie lepiej niż ma, zwykle kosztem tych, którzy obecnie mają lepiej. potem inni buntują się przeciwko niemu. ideały są tylko po to, żeby inni ten bunt poparli.
    wiem, że to drastyczna interpretacja, ale zobacz - wszystko co piszesz zgadza się z tym.
    nie jestem pewien, czy rock coś "powinien". jeśli damy grajkom to, czego chcą buntując się - ale zanim się zbuntują - to etap buntu jest pomijany, grają za to, czego chcą od początku - pieniądze, sława, wpływy. jeśli im tego nie dać od razu - buntują się :) a potem osiągają i mają. tyle.
    dobrze, jeśli od czasu do czasu zostaje z tego dobra muzyka. niczego więcej chyba nie można oczekiwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ten orwellowski folwark zwierzęcy wpisany jest w „gen ludzki” od dawien dawna. Myślę jednak, że warto czasem mieć złudzenia, że istnieją rzeczy warte idealizowania. A już na pewno nie można zgadzać się, żeby polityka i propaganda zawłaszczały dla swoich merkantylnych potrzeb także i sztukę.

      Usuń
    2. warto, warto. chociaż realizm jest straszny wy tym przypadku.
      S.

      Usuń