poniedziałek, 18 marca 2013

Battlefield Mikołów


Walka trwa!” – mawia Maciej Melecki – i ona rzeczywiście trwa wyłamując tryby dnia powszedniego; wszystkie te opresyjne i nieprzyjazne zgrzyty kiedy nie-liryczne (deliryczne?) Państwo obraca swoją monstrualną czaszkę, żeby skupić na tobie puste oczodoły. Być może nigdy nie jest to postać szaleńczej szarży pułku szwoleżerów spod Samosierry, raczej bliżej tu do klęski wrześniowej, po której bolesnym doznaniu wykształca się w spiskującym ze słowem poecie konspiracyjny opór ducha nad ciemną materią gdy tymczasem życie wydrąża w nim piwnice i kanały,  a szlak wyznaczony mu na tym ziemskim łez padole przebiega przez szare szeregi dni, które spopielają się w rękach. Popiół i diament, dust/candle in the wind, z prochu powstałem i w proch się obrócę, za to z biegiem lat (w wieku męskim/w wieku klęski) domykam kręgi, aby się nie mogło przez nie przedostać zło zaniechania. Wszystko musi się spełnić, nie inaczej! Czym jest dla mnie symboliczny Mikołów z jednym z najważniejszych poetów w nim urodzonym, pisałem już niejednokrotnie. Raz ostatni powtórzę: mitem założycielskim i ukonstytuowaniem się mojej idee fixe – nie wolno obserwować świata „przez szybę”, trzeba ją stłuc (w wierszu) – choćby wymagało to przejścia przez nią wprost na ulicę, jak czynił to wspomnianej idei niedościgniony praktyk-protoplasta. Dlatego nigdzie też, nie czuję się „u siebie” tak jak w Mikołowie właśnie, w którym to miejscu przebywa największa na metr kwadratowy liczba poetów w Polsce; to tam potykam się o tomiki pełne wierszy, a na ich autorów natykam się w „Dziurze” lub w „Rajskim Ptaku” – mikołowskich knajpach, z których ta pierwsza zadymiona jest do granicy wytrzymałości przez nałogowych palaczy wykpiwających śmiertelne choroby, a  tę drugą okupuje armia genialnego sybaryty Jurka Suchanka. To w obrysie starego mikołowskiego rynku egzystencja sprowadza się wyłącznie do poezji i szlachetnych alkoholi, do rozmów, które bywają przedłużeniem wieczoru autorskiego; stanowią jego clue i obraz po bitwie. Dopóki spotkania z literaturą w Mikołowie znajdują się w rękach Meleckiego i Siwczyka, literatura może być spokojna i Mikołów może spać spokojnie swoim mieszczańskim snem. Front toczy się gdzie indziej i nie pustoszy zwykłych domostw, za to wzbogaca mitologię o legendarnych bitwach i poległych herosach – nie można w inny sposób odnieść się do historii literatury (tam, gdzie Instytut Mikołowski już jest) – jej żelazny szpon wykuwa się w ogniu. Niczego więcej dodać tu się już nie da; wiersze z „Demoludów” oraz dialog z prowadzącymi spotkanie autorskie, jak i  łaskawe fluidy płynące ze strony publiczności przyniosły mi ocalenie (wyszedłem nie draśnięty z kolejnej potyczki o niewielki, własny przyczółek we współczesnej poezji).

A wcześnie rano, kiedy moi łódzcy współtowarzysze jeszcze tkwili w motelowych łóżkach pogrążeni w głębokim śnie sprawiedliwych, w mroźną, ale słoneczną niczym pozłacana rękojeść brzytwy pogodę, wróciłem do centrum Mikołowa mijając po drodze Dom Handlowy „Zgoda”, aż doszedłem do księgarni „Fraszka” a stamtąd pod drzwi Instytutu, i tak jak przed dwudziestu laty Krzysztof Siwczyk, tak i ja na kilka chwil usiadłem przed dawnym mieszkaniem Rafała Wojaczka, nasłuchując kroków na schodach.

Promocja nowych numerów „Arterii” oraz „Demoludów” w Instytucie Mikołowskim, Mikołów 15.03.2013 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz