sobota, 25 lutego 2012

Miejsce przyjazne poezji


W Tomaszowie Mazowieckim oficjalne otwarto nową siedzibę Oddziału dla Dzieci i Młodzieży Miejskiej Biblioteki Publicznej oraz Centrum Dialogu Społecznego i Wolontariatu. Od wczoraj obie te instytucje znalazły swoje miejsce w dawnej kamienicy fabrykanckiej rodziny Knothe; zabytku, który w ramach rewitalizacji centrum miasta został całkowicie odnowiony i powrócił do dawnej świetności z czasów XIX wieku. W czasach PRL-u kamienica Knothe była siedzibą Sądu Rejonowego i podupadała przez dziesięciolecia. Dzisiaj dysponuje odnowionym pod okiem konserwatora wnętrzem, a co najważniejsze, salą wystawienniczą oraz kameralną salą koncertową. W ten oto sposób w mieście powstało kolejne miejsce przyjazne poezji, które w dniu wczorajszym udanie przeszło pierwszy „chrzest”; Emilia Kudra i Łukasz Handzel zaprezentowali w nim recital, na który złożyła się piosenka aktorska, kabaretowa i literacka. Była pełna sala, były bisy, a w kuluarach dobre rozmowy z tzw. „czynnikami decyzyjnymi”. Mam nadzieję, że tegoroczna edycja Festiwalu „Puls Literatury” odbędzie się właśnie tu, gdzie trzeba ją przenieść z gościnnego, ale położonego na peryferyjnym osiedlu Ośrodka Kultury „Tkacz”. Koniec też z ciasną czytelnią MBP, w której bywali m.in. Jacek Dehnel. Przemysław Owczarek, Piotr Grobliński i Maciej Robert. W przeszłości w MBP odbywały się spotkania także i z tomaszowskimi poetami, ale to najbliższe – z Tomkiem Bąkiem w kwietniu, odbędzie się już w odnowionej kamienicy. Wcześniej, bo już pod koniec marca, to tutaj staną w szranki poeci, którzy wezmą udział w TJW „Kobieta”. Mam nadzieję, że uda mi się sprawić, by ta wręcz idealna sala dla kameralnych spotkań i koncertów nie stała pusta.

czwartek, 23 lutego 2012

Pictures at an Exhibition

Dopiero dzisiaj przypadkowo natrafiłem w nr 7-9/2011 „Tygla Kultury” na jeden z felietonów Lucyny Skompskiej ze stałego cyklu zatytułowanego „Od róż do liter”; tym razem w całości poświęcony wystawie, na którą złożyło się 21 portretów łódzkich poetek i poetów sfotografowanych przez Dominika Figla, łódzkiego artystę-fotografika, muzyka zespołu Fonovel. Wystawa miała swoją premierę 9 czerwca ub. r. w ŁDK-u, potem gościła w Aleksandrowie Łódzkim i ponownie w Łodzi, w Śródmiejskim Forum Kultury (5.12.) w ramach V Festiwalu „Puls Literatury”. Poniżej obszerny fragment felietonu Lucyny Skompskiej odnoszący się do jej subiektywnych wrażeń na temat niektórych z 21 portretów. Całość tekstu można przeczytać tutaj.

„(…) Spośród pięciu portretów poetek najciekawiej przedstawia się zdjęcie Moniki Mosiewicz, zrobione w jakiejś pracowni rzeźbiarskiej. Fantazyjnie wycięty dekolt sukni odsłania białą szyję Moniki i koresponduje z gipsowym biustem stojącej obok rzeźby. Dłoń Moniki, ukryta w kieszeni czarnej sukni, wydaje się ucięta, tak jak dwa ramiona należące do kobiety z gipsu. A poeci? Robert Rutkowski patrzy wprost w obiektyw. Jego twarz pokazana jest frontalnie, całkowicie symetrycznie. Poza nią wszystko ginie w mroku – ciemne wnętrze, ciemna kurtka, ciemna koszulka z jasnym, wiszącym u szyi dinksem zamka błyskawicznego. Ma się wrażenie, że kiedy się za ten dinks pociągnie, mrok się rozstąpi i odsłoni białe ciało poety (poezji?). Maciej Robert wygląda trochę jak sportowiec, jak jakiś piłkarz w czasie treningu na łące (Retkinia). Patrzy w bok, zupełnie nie zainteresowany kamerą. Jest taki obraz Józefa Czapskiego Żółta chmura – żółte pole (rzepaku?) użycza swego koloru chmurze, która nad nim zawisła. Chciałoby się, by chmurność twarzy Macieja, jego włosów, a także tajemniczych tatuaży dodały wyrazu chmurze, wiszącej nad nim na niebie i uczyniły ją nieco chmurniejszą i wyrazistszą".

Podoba mi się portret Konrada Cioka (sam jest fotografem, zobaczcie jego zdjęcia w internecie!) w wagonie PKP. Poeta siedzi przy oknie „przecięty” stolikiem, którego lustrzany blat odbija niewyraźnie dół jego twarzy, ale przede wszystkim jasną cienką linię ściany, budując tym samym continuum przestrzenne, w którym ogolona głowa – u góry – i złączone dłonie – u dołu, tworzą dwie jasne formy tej samej masy i wagi. Portret Jurka Jarniewicza jest prawdziwie diaboliczny. Poeta stoi w wejściu do ceglanego domu na Księżym Młynie. Z mroku (sieni?, bramy?) wyłaniają się: jego patrząca na nas zaborczo twarz, anemiczna żarówka ledwie rozświetlająca kawałek sufitu za jego głową, dłonie zatknięte w kieszeniach tak, że wystają tylko trzy palce każdej ręki – jak szpony. I jeszcze tabliczka nad wejściem, z napisem OD 4 DO 6 (sic!). Rafał Gawin wygląda dokładnie jak Majakowski. Jest takie zdjęcie rosyjskiego poety z papierosem, zrobione w latach dwudziestych przez Aleksandra Rodczenkę. Tak samo lekko uniesiona i oświetlona bryła głowy en trois quarts, takie samo spojrzenie. No i niesłychane podobieństwo! Portret Roberta (sic!)* Gajdy (którego Hostel czytam z zaciekawieniem) skomponowany jest na zasadzie całkowitej symetrii: sylwetka, twarz i spojrzenie prosto w obiektyw, z tyłu plac Wolności, a za nim Piotrkowska, której perspektywa kończy się równiutko nad głową poety. Na tle zbiegających się linii tramwajowych sportretowany został Przemek Owczarek. Zresztą całe zdjęcie powtarza figurę trójkąta. Portret jest zabawny, androgyniczny: pulchny nagi tors, ręce zgięte w łokciach, palce tworzące trójkąt, włosy z czubka głowy spływające na ramiona i błyszczące szyny wokół głowy poety (…)”.

  * Piotra, poza tym jak u G. Ciechowskiego: „tak, tak – tam w lustrze to niestety ja, tak, tak - ten sam”…

wtorek, 21 lutego 2012

Spotkanie w ramach KP im. K.K. Baczyńskiego

Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego zaprasza na popołudnie z poezją łódzką w ramach XXI Konkursu Poetyckiego o Nagrodę im. K.K. Baczyńskiego. Podczas uroczystego rozstrzygnięcia konkursu odbędzie się spotkanie z poetami z Łodzi (i z regionu), laureatami poprzednich edycji – Justyną Fruzińską, Izabelą Kawczyńską, Maciejem Robertem, Przemysławem Owczarkiem i Piotrem Gajdą. Prowadzenie: Magdalena Rabzio-Birek, Andrzej Niewiadomski i Michał Larek. Po spotkaniu koncert jazzowy Małgorzaty Dudek i Witolda Janiaka. Śródmiejskie Forum Kultury – Dom Literatury w Łodzi, 3 marca 2012 r., godz. 16.00.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Turniej Jednego Wiersza w Tomaszowie Mazowieckim

Miejska Biblioteka Publiczna w Tomaszowie Mazowieckim serdecznie zaprasza do wzięcia udziału w XXIX Turnieju Jednego Wiersza pt. „Kobieta”. Turniej odbędzie się 30 marca 2012 r. o godz. 17.00 w Sali Koncertowej Miejskiej Biblioteki Publicznej, Pl. Kościuszki 18.

Przewodniczącą tegorocznego jury jest wielokrotnie nagradzana poetka i felietonistka, członkini polskiego i austriackiego PEN Clubu, członek założyciel Stowarzyszenia Pisarzy Polskich – Ewa Lipska. Przed turniejem odbędzie się spotkanie z poetką. Obok Ewy Lipskiej w tegorocznym jury zasiądzie także moja skromna osoba. Warto zauważyć, że po raz pierwszy TJW odbędzie się w ogólnie uznanej formule: poeci odczytają wiersze własnego autorstwa (a nie jak działo się to we wcześniejszych edycjach, kiedy nadsyłali wiersze droga pocztową na zasadach OKP). Regulamin turnieju oraz formularz zgłoszeniowy można znaleźć tutaj.

czwartek, 16 lutego 2012

Ciekawość

W dniu wczorajszym minął termin nadsyłania książek do Nagrody Poetyckiej im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego za najlepszą książkę poetycką roku – „Orfeusza”. Nagroda została utworzona w 2011 roku (pierwsza edycja odbędzie się w tym roku) przez Wojciecha Kassa, dyrektora Muzeum K.I. Gałczyńskiego w Praniu, w celu uhonorowania wybitnych osiągnięć współczesnej polskiej liryki. Przyznawana jest twórcom żyjącym, autorom najlepszych książek poetyckich napisanych i wydanych po polsku w roku poprzednim. Jak mówił o tym Wojtek Kass w rozmowie z Eugeniuszem Sobolem „Orfeusz ma wypełniać, o czym piszemy w idei nagrody, dotkliwą lukę w pejzażu krajowych instytucji literackich. Przyznawany będzie tylko za poezję, za wybitne osiągnięcia współczesnej liryki polskiej – oryginalne, autentyczne, bezkompromisowe pod względem artystycznym. Zresztą nazwa i patron nagrody zakreślają obszar zjawisk poetyckich, które "Orfeusz" chce promować i rozwijać. Proszę zwrócić uwagę, że mówię o liryce. Odnoszę bowiem wrażenie, że dykcja liryczna nie jest znów czymś tak częstym w poetyckiej współczesności…”. Zgodnie z informacją, na którą się natknąłem na blogu Jarka Jakubowskiego, do nagrody zgłoszono około 200 tomów. Jury w składzie; Urszula Kozioł, Ewa Lipska, Krzysztof Kuczkowski, Tomasz Burek, Jan Stolarczyk i Wojciech Kass (sekretarz) dokona stosownego wyboru w sposób trzyetapowy: spośród nadesłanych pozycji wyłoni 20 nominacji. Następnie wybierze pięć książek-półfinalistek, w tym książkę laureata (także laureata w kategorii lokalnej, tzw. „Orfeusza Mazurskiego”). Poeta oprócz statuetki otrzyma niebagatelną kwotę pieniężną w wysokości 20 tys. złotych. Ponieważ nagrodzie patronują ludzie, których znam i cenię, już dzisiaj kibicuję werdyktowi jury i temu, aby „Orfeusz” na trwale wpisał się w pejzaż środowiskowy współczesnej poezji polskiej.  Przy tej okazji dręczy mnie zrozumiała ciekawość (liczne grono znajomych poetów wydało swoje książki w ubiegłym roku) – kto zostanie pierwszym, historycznym laureatem Nagrody im. Gałczyńskiego?

wtorek, 14 lutego 2012

Nowe wiersze w „Odrze"

Ósmy arkusz „Odry" w numerze lutowym został poświęcony poezji Tomaszowa Mazowieckiego. Reprezentują ją teksty Krzysztofa Kleszcza, Tomasza Bąka oraz dwa moje wiersze: „Exodus?” i „Ciśnienie”. Oba pochodzą z projektu nowej książki. Zainteresowanych zapraszam do lektury „Odry”, a już teraz do przeczytania jednego z wierszy opublikowanych w miesięczniku.






Exodus?

W lipcu dwa tysiące dziesiątego ciało smażyło się
jak sznycel w słońcu. Kim wtedy byłeś na jego tarczy,
zwierzęciem czy bogiem? Język skwierczał, gubił się
jak ogon gada. Jak chciałeś wydostać się z tego piekła

na Wenus? Wysyłając esemesy, które przechwytywał
krążący nad Ziemią satelita? Zataczał jeszcze jedno
koło. Napalm zmieniał się w jarzębinę spadającą
z nieba. Nie mów, że liczyłeś na mannę, na płatki
śniegu bielsze od szat papieża? Zimne jak jego

pierścień? Miasto łuszczyło się od łabędziego śpiewu.
Elitarny, pieszy patrol gastarbeiterów ładu i porządku
strzelał do magistrackich urzędników jak do gołębi.
Trafił gryfa w pierś. Jak to rozpisać w notatnikach,
mułło powiatowej komendy? Któż teraz przejmie

klimatyzowany gabinet? Rtęć drążyła niedowiarków.
Czterdzieści kresek, zapłon, start! Opuściliśmy planetę.
Czy ktoś wtedy dowodził? Smarował ropą plecy całe
w bąblach? Mętnych jak kopuła miasta kolonistów.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Pod podłogą bije serce myszy

W numerze „Odry" (nr 2/2012) znalazła się recenzja „Zwłoki” autorstwa Przemysława Witkowskiego pt: „Pod podłogą bije serce myszy”. Zainteresowanych zapraszam do jej lektury.


1.
To będzie długa podróż z twardym irysem w ustach.
Ze słodkim barankiem, który rozpuści się w dłoni.

Druga książka Piotra Gajdy, Zwłoka, przynosi kolejną porcję wierszy, które przenika surrealistyczne obrazowanie, bajkowe rekwizytorium i imaginistyczna fraza. Poeta z Tomaszowa, późny debiutant związany ze środowiskiem łódzkim, coraz lepiej czuje się na scenie poetyckiej. Dostajemy do ręki tom spójny i równy, w którym Gajda snuje kolejna odsłonę swojej opowieści o przenikaniu światów – żywych i zmarłych, tkając ją ze snów, obrazów i wspomnień.
2.                                                                    
Przeprawiali się                                                                               
przez kałużę o barwie wątroby. Opuszczali kontynent
na foliowych reklamówkach, wzdętych pęcherzach ryb.

Skąd tytuł Zwłoka? Sądzę, ze to wynik powolnego dziania się, jakie wypełnia jej karty, smakowania w spokoju drobnych przyjemności i wolnego trawienia drobnych smutków. Świat w wierszach Gajdy jest światem w mniejszej skali, jakby stworzonym dla małych zwierzątek, ludzików z drewna, a opowieść w Zwłoce jest opowieścią dziecka, niewinną, bajkową, jak ilustracji Pinokia albo bajek Andersena, do których czasem tylko zagląda groza.
3.
Mówiłaś, wejdź we mnie i zostań
tam przez zimę stulecia.

Bohaterowie wierszy Gajdy są jak małe zwierzątka: tkwią w niszy, ukryci przed światem, zagłębieni w ciepłe miejsca, gdzie mogą schować się przed groźnym, nie dać się porwać; to istoty wtulone w siebie w ukryciu, marzące o tym, by znaleźć lustro tak ciemne i głębokie, że pochłaniało noc; to dzieci patrzące przez zaparowaną szybę na zamieć.
4.
Nie mogłem krzyczeć,
bo struny nie miały ani grama obcego stopu, zrobione
z tego samego srebra, co kamień, który spadł na dach
z księżyca.

Ta poezja flirtuje z wyobraźnią Leśmiana, nastrojem Meyerinka, detalem z Klimta i Muchy, i czasem nawet udaje się jej ten flirt zakończyć sukcesem. Dostajemy wersy, które błyszczą złotem, srebrem, pachną kadzidłem i szukają swojego miejsca na ścieżce, którą wytyczył w polskiej współczesnej poezji Roman Honet. Gajda bardzo chce nas zabrać do malinowego chruśniaka, a jego fraza wije się jak secesyjna linia roślin na sztukaterii, czasem tworząc piękne zakola, a czasem wyprowadzając nas na manowce.
5.
Na jednym drzewcu
wiła się larwa, potem ptak porwał ją do gniazda.

Słowem kluczowym jest śmierć, która krąży poza tym ciepłym miejscem, gdzie ukrył się podmiot, która czeka tylko na jego potknięcie, jak kot na mysz, spokojnie, bez emocji, żeby – gdy tylko pojawi się okazja – wystrzelić i zabrać, zniknąć, pożreć. Dopóki tkwimy w rodzinie, skupieni w norce, dopóki Pod podłogą bije serce myszy, jesteśmy bezpieczni, ale przecież Czerwone światełko / w tunelu zgaśnie w psim oku. Niezmienne pozostaną / inne znaki. Wiosną sukę w rui potrąci pośpieszny. Nie było, nie ma i nie będzie ucieczki. Jest tylko chwilowy letarg, sen.
6.
W końcu sam siebie zapytasz: po której stronie
jest niebo, po której piekło?

Czasem jednak obrazowanie w wierszach Gajdy wpada w kakofonię, chaos – plany się mieszają i z „potrawy” robi się breja. Obrazy tracą jasność, nie zyskując w zamian pogłębienia, jak gdyby autor chciał doprawić, a ostatecznie przesolił, i okazuje się, że ciało to prodiż, który kopie prądem, albo pojawia się nagle porowaty kamień przeciskający się przez moczowód i nie wiadomo dlaczego w smażalniach ryb rozłożono święte/ księgi. Metaforyka wymyka się spod kontroli i oddala się w niewiadomym kierunku, byle dalej od sensu, byle bliżej dziwności.
7.
samotność –
zając schwytany daleko w lesie we wnyki,
po którego nikt nie przyszedł.

Są jednak wśród tych wierszy naprawdę piękne obrazy, epatujące smutkiem, ciężkie jak atłasowe, duszne zasłony w starym domu, a ty masz siedem lat i zgubiłeś się na strychu, wśród wypchanych zwierząt, zakurzonych skrzynek, starych ubrań. Urocza, melancholijna poezja. Warto poszukać, warto znaleźć.

Piotr Gajda, „Zwłoka”. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Poleski Ośrodek Sztuki w Łodzi 2010.

niedziela, 12 lutego 2012

Welcome Home

W najnowszym numerze 2 (598) / 2012 „Odry”, „8. Arkusz” niemal w całości został poświęcony poetom z Tomaszowa Mazowieckiego: „Zdarzało się nam już wybierać (…) do Łodzi, Warszawy czy Lublina; teraz zbadamy, jak wygląda życie poetyckie w dużo mniejszym ośrodku twórczym. Tym bardziej ciekawym, że położonym dość blisko dwóch silnie oddziaływujących kulturowo miast: Warszawy i Łodzi, do tego na zawsze utrwalonym w literaturze przez Juliana Tuwima. Niech Tomaszów Mazowiecki posłuży za przykład, który pozwoli przedstawić zazwyczaj pozbawione opisu na ogólnopolskich łamach środowisko mniejszego ośrodka literackiego. I który pozwoli zobaczyć, jak wygląda tam życie poetyckie, w czym się przejawia, czy powstaje jakaś lokalna dykcja, ferment i czy może tam jeszcze zmierzchem złotym / ta sama cisza trwa wrześniowa. Nie znaczy to oczywiście, że od teraz będziemy poświęcać tu uwagę wszystkim polskim miastom od 50 do 75 tysięcy mieszkańców, co pozwoliłoby zapoznać się wnikliwie z życiem literackim Łomży, Suwałk, Białej Podlaskiej itd., itd., i na długie lata dostarczyłoby tematów do „8. Arkusza”. Traktujemy jednak Tomaszów jako przykład ośrodka niewielkiego, ale żywotnego; jest on dla nas probierzem tego, jak wygląda sytuacja poezji w podobnych ambitnych mniejszych miastach. Jak widać, pod „skórą” życia literackiego ujawniającego się na łamach ogólnopolskich pism istnieją także ważne lokalne enklawy literatury. Jak wygląda przechodzenie z ligi okręgowej do ekstraklasy, jak działają poeci z mniejszego miasta w kryzysie ekonomicznym i skąd związki Tomaszowa z Łodzią – o tym w rozmowie z Krzysztofem Kleszczem. Oprócz tego wiersze Tomasza Bąka, Piotra Gajdy i Krzysztofa Kleszcza (…)” –  piszą w tekście zatytułowanym „A może byśmy wpadli dziś do Tomaszowa?” Bartosz Sadulski i Przemysław Witkowski.

Wywiad z K. Kleszczem można znaleźć tutaj.

sobota, 11 lutego 2012

Poezja i kasety video

Naczelną jednostką chorobową współczesnej muzyki jest rak pospolitej komercji. Dlatego tak istotne dla uleczenia tej śmiertelnej choroby są tzw. inicjatywy oddolne, a więc te całkowicie niekomercyjne, „znachorskie”, oparte na bajdach i wierzeniach ludowych oraz na przesądach podwórkowych lub piwnicznych – undergroundowych. Jeśli dzisiejszy rynek muzyczny kształtują programy, gdzie występuje Doda and s-ka,  jedynym telewizorem, w którym mógłby się pojawić Karol Schwarz All Stars,  jest zepsuty odbiornik marki Neptun, i to pod warunkiem, że muzycy znaleźliby się na tyle blisko jego spalonego kineskopu, iż zdołaliby się w nim jakoś odbić.

Tymczasem, jeśli zgniły muzyczny Zachód miałby nam czegoś zazdrościć, to na pewno nie naszych występów na festiwalu typu Interwizja, czy też kolejnej „podróbki” tego, co jest tam grane z powodzeniem od lat, a u nas nieudolnie kopiowane przez muzyków i marketingowych „speców” od darmowego grania na wszelkiego rodzaju festynach, piknikach i miejskich chałturach. Przy czym „darmowego” oczywiście wyłącznie dla świetlanej komórki społecznej, którą jest każda rodzina uczestnicząca w tego typu pop-igrzyskach, bo „artyści” oczywiście kasę biorą i to całkiem niezłą.

Ponieważ hasło „muzyka niezależna” w świecie supermarketów i kredytów hipotecznych kompletnie się „przejadło”, szczególnie cenne są te płyty, które sytym przypominają, że czasem warto być głodnym. Karol Schwarz All Stars, co prawda „Ameryki nie odkrywają”. Nie wynika to z ich braku wrażliwości na melodyjność amerykańskiego hymnu, ale raczej z nastawienia się na granie post-rocka, opartego w dodatku na tekście poetyckim. Ich muzyka nie jest żadnym hamburgerem, ani humbukiem – to świadome dążenie w rejony eksplorowane dotąd przez takie zespoły, jak Świetliki i Ścianka, i te mniej znane: Lesers Bend, Miasto, Towary Zastępcze, Andrzej Sosnowski and Chain Smokers. W większości są to projekty, w których składach znaleźli się wybitni współcześni poeci (Sosnowski, Świetlicki) i/lub poeci są autorami wykonywanych tam tekstów.

Na „100 filmach” znajdziemy aż cztery kompozycje  do wierszy Rafała Wojaczka, polskiego „poety przeklętego”, który w wieku dwudziestu sześciu lat zginął śmiercią samobójczą. To jednak nie przesądza o tym, że Karol Schwarz All Stars to projekt stricte poetycki. Tworzonej przez trójmiejskie combo mocno improwizowanej muzyce przypisać można całą masę określeń, poczynając od psychodelii, wspomnianego już wcześniej post-rocka, space, noise, trip hopu, aż po shoegaze. Niekiedy dźwięki tworzone przez Schwarza, Albrzykowskiego, Tomczaka, Kossakowskiego i zaproszonych do udziału w nagraniu płyty gości bliższe są temu, co wyprawiają Świetliki, czasem przypominają szaleńcze improwizacje zespołu Ścianka, a jeszcze kiedy indziej ponad noisowymi plamami i zgrzytami oraz gitarowymi przepięciami, niczym gęsta mgła unosi się duch takich zespołów, jak Mogwai i Joy Division.

Jeśli więc natkniecie się na płytę „100 filmów”, nie szukajcie na niej przebojów, które można byłoby ewentualnie zagrać na Dniach (w tym miejscu wpiszcie dowolne miasto do pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców). Ale za to, choć projekt poniekąd związany jest ze współczesną poezją, będziecie mieli szansę na zetkniecie się z pulsującą, „niskoprądową” energią, której nie zdołałoby wygenerować nawet pięćdziesiąt koncertów z atakującą nasze uszy muzyką „bum cyk cyk” lub sto spotkań autorskich z nawiedzonym poetą/nawiedzoną poetką o wiecznie krwawiącym sercu. To inne klimaty – na szczęście, nie  te „swojskie”.

Karol Schwarz All Stars, „100 filmów”. Nasiono Records. 2010

 [prwdr.: „Arterie”, nr 2/2011, s.128.]

piątek, 10 lutego 2012

Chudy i chudy

Kochajmy chudzielców, tak szybko tyją (podpisują kontrakty z „majorsami”)! Prawdziwy tygiel, w którym od pewnego czasu gotuje się i kipi naprawdę interesująca muzyka, znajduje się gdzieś daleko poza mainstreamem (kuchnią z aluminium). I sporządzanemu w nim wywarowi nie są absolutnie potrzebne przyprawy oparte na emulgatorach – to zupa z prawdziwych muzycznych kości. Jeżeli myślicie, że polski rosół, przepraszam, rynek muzyczny niemal w całości mieści się w dwóch garach, tym opolskim i tym sopockim, to ja wam mówię: opróżnijcie ich zawartość na trawnik, a przez okno wyrzućcie cały zapas maggi, kostek rosołowych i mięsa z supermarketu!

Z racji niszowych upodobań kulinarnych, stołując się poza restauracją Marty Gessler, bez żalu obchodzimy się smakiem, bo mamy szansę zjeść śniadanie całkiem jak na obrazie Maneta á la Le déjeuner sur l'herbe. Z dala od „TV-smaku” i „TV-szyku”, możemy być naprawdę szczęśliwi, że naszą konsumpcję uświetnia muzyka z płyty „Anton Globba” zespołu Kiev Office, która ze względu na swoją „okoliczność” jest w stanie przyćmić nawet najelegantsze menu, serwis i dekoracyjne świece (nie wspominając już o „celebryckim” siorbaniu owsianki w kulinarnym talk show). I jeśli później przytrafi nam się „ściema” w rodzaju tej, że w przydrożnym zajeździe na trasie Warszawa - Katowice będą nam wmawiać, że dania w barowym menu to nic innego, jak dania autentycznej kuchni orientalnej, zniesiemy to ze spokojem doświadczonej pani z sanepidu, która nie jedno już w swojej pracy widziała.  

Wypracowanie rozpoznawalnego brzmienia i klimatu, przy jednoczesnym odcięciu się od muzyki nachalnie sączącej się  z radia lub windy jest w przypadku propozycji Kiev Office nie tylko podejściem „orientalnym”, ale wręcz oryginalnym. Oto stawia się nam przed nosem talerz zupy nie dość że egzotycznej, to w dodatku ugotowanej nie na palniku elektrycznym,   a eklektycznym. Czego w tym daniu nie ma! Są noisowe penetracje, jest post-punkowe podejście, bywa nieskrępowane sondowanie rozmaitych klimatów muzycznych – od tych najbardziej ekstremalnych (pieprz), do tych nieco bardziej klimatycznych, przestrzennych (wanilia). Wystarczy porównać ze sobą dwa kawałki – singlową „Karolinę Kodeinę” z „Life’s So Tigh/Woolen Touch” – i mamy mniej więcej cały spis produktów, których grupa z upodobaniem używa w swojej garkuchni.

 Stąd proponowana przez nich „zupa” nie jest gęsta, zawiesista, to bez wątpienia lekkie, łatwostrawne i nowoczesne granie/danie, gdzie liczy się nie tylko kalorie, ale także atomy. Gdy przyjrzymy się im przez mikroskop, będziemy umieli je nazwać i określić: eksperyment, psychodelia, przestery i bity – grane w czasem przebojowej, choć „przypalonej” i celowo zabrudzonej oprawie brzmieniowej („Dwupłatowce”, „Ultraviolent Light”), a czasem transowo („Anton Globba”, „Hexengrund”). Choćby nam przyszło spożywać posiłek na poszczerbionych talerzach, pochodzących z upadłego dwadzieścia pięć lat wcześniej baru mlecznego „Słoneczko”, to i tak powinno nam smakować.

Kiev Office eksperymentuje z organiczną materią bez ograniczeń i po mistrzowsku: za pomocą wody („Around The Globba”) i ognia („Przygoda Na Mariensztacie”). Że to artyści dań raczej undergroundowych, przekonacie się, smakując utwór „Mężczyźni w Strojach Kosmonautów”, który wydaje mi się być specjalnością zakładu gastronomicznego pod nazwą Kiev Office.

Nie jest przy tym ważne, czy wspomniane zestawy z karty dań podaje nam „śpiewający kelner” Michał Migoń (vocal, gitar, additional bass, synth) czy „śpiewająca kelnerka” (nomen omen!) Joanna Kucharska (vocal, bass) – i tak na długo zapamiętacie zimnofalowy, post-punkowy smak ich kuchni, w której nad rytmicznym i czasowym wydawaniem zamówień czuwa Krzysztof Wroński (drums and percussion). Ponadto, jeśli ponad wszystko nie lubicie wszędobylskich celebrytów i „lanserskich” restauracji, jej smak skojarzy się wam (na zasadzie niepokojącej projekcji podczas sjesty) z ponętnym widokiem Nigelli Lawson („topless”?!) serwującej waszym chorym od „chińskich zupek” żołądkom bajeczne w smaku, domowe specjały. Smacznego!

Kiev Office, „Anton Globba”. Nasiono Records 2011.

[prwdr.: „Arterie”, nr 2/2011, s.127.]

czwartek, 9 lutego 2012

„Arterie” dla paparazzich

Czerwony dywan

Celebra febra. Media acedia. Studia i stadiony, wiecznie młodzi na wizji rozplenieni jak priony. Parlament bez amen, krzyżyk na drodze i lament. Kondukty i marsze, bażanty z farszem. Złamane rytmy i pieśni kotleta, od rana do wieczora nieustanna feta. Celebryci, celebransi, z kitu, waty, lansik. Parada wszechpolaków, Nike dla ziemniaków. Festiwale obłudy i fajerwerki nudy. To, co święte, przeklęte, a przeklęte – przekrętem. Błogosławiony, kto swoim sterem, żaglem, okrętem.

Bez rymu, dla racji tokujemy w KONFIRMACJI i sprawdzamy, czy pomada nie zaciera prawd w wywiadach. Poezja, proza i dramat, ściema i wyznanie, są wystawione na CELEBRANIE. Eseje, reportaże i felietony, czytaj i pytaj, nawet bij POKŁONY. W galerii sacrum, a więc MONSTRANCJA, w potocznych obrazach wyświęcona stancja. Skocz do CEREMONIAŁU i oddaj się ciału, zdjętemu z innego języka. Afryka nie dzika, co więc się przekłada?! I sprawdź, jak w recenzjach słów falangi i sznury układają się w krytyczne SZRANKI I KONKURY.

Zapraszamy do stałych snów o sławie. Ktokolwiek tu zabawi i odda swe życie, niech najpierw sprawdzi, jak tkwi NÓŻ W PŁYCIE. Z innej beczki można przymierzyć MASECZKI. A nawet sprawdzić między życiem a wersem, że chwilami JESZCZE ZDARZAJĄ SIĘ WIERSZE. Dalej niczym wytrawni paparazzi ogniskują swoje noty dwaj panowie CO DO JOTY. Na koniec, a jakże, pozytywnie rozniesie, lecz najpierw zakleszczy (A) TAK NA MARGINESIE. I wreszcie, by zamknąć ten numer z wista, z przepaską na oczach, z warkoczami wierszy, debiutuje CIUCIUBABKĄ Macin Jurzysta.

                                                                                                      Redakcja

Ponadto w numerze: Magda Nowicka rozmawia z Joanną Tokarską-Bakir, Piotr Bielski stawia pytanie, co łączy celebrytów z niedźwiedziami?, Michał Murowaniecki opowiada o dniu, w którym Małgosia uratowała żabkę, Marcin Bielowicz pisze o przeklętych i kochanych, Karol Graczyk opisuje osobowość bohatera, Przemysław Owczarek pyta Andrzeja Różyckiego o jego fotograficzne celebracje. 

Grażyna Baranowska zdaje relację z Festiwalu „Złoty Środek Poezji” w Kutnie, opowieści prozą snują m.in. Omir Socha, Arkadiusz Frania, Ghadda Abel Aal, Piotr Mirski, Juliusz Łyskawa i Sławomir Majewski. Z poezją mierzą się Karol Maliszewski,Czesław Markiewicz, Mateusz Andała, Robin Robertson, Jurij Szewczuk, Justyna Fruzińska, Monika Mosiewicz, Artur Fryz, Magdalena Gałkowska, Ninette Nerval, Jacek Uglik, Andrzej Strąk. W numerze recenzje tomików poezji, m.in.: Patrycjusza Dziczka „Polowania na malinowy śnieg” (Grzegorz Kociuba) oraz Roberta Rybickiego „Masakry, Kalaczakry” (Roman Bromboszcz).

W rubryce „Jeszcze zdarzają się wiersze” Robert Rutkowski rozmawia z Przemysławem Dakowiczem o pochodzącym z tomiku „Place zabaw ostatecznych” wierszu „Elegia przy huśtawkach”.    

W „Nożu w Płycie”, tym razem gości „nisza” z Wybrzeża; na łamach rubryki recenzuję płyty Kiev Office „Anton Globba” oraz Karol Schwarz All Stars „100 filmów”. 

Jedenasty, „celebrycki” numer Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” (jeszcze z roku 2011, w którym to ukazały się dwa numery), z dużym prawdopodobieństwem (i tradycyjnym już „poślizgiem”) pojawi się wkrótce w sieci sklepów „EMPIK”. Do tego czasu można go nabyć (wraz z książką M. Jurzysty) mailując na adres redakcji: arterie.sppp@gmail.com.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Powitać!

…i tak oto zakończyłem okres sublokatorstwa. Przeniosłem się na własne „śmieci”, a klucze od poprzedniego lokum oddałem jego odtąd jedynemu lokatorowi. Tak wyszło, że się przeprowadziłem. Teraz tu mnie zastaniecie. Pukajcie, a będzie Wam otworzone (lub nie).