piątek, 7 grudnia 2012

Biały proszek łaskocze w nosek

Warszawski zespół Pornstars to przykład odrzucenia zmurszałej już dzisiaj reguły mówiącej o tym, że w Polsce wszystkie piosenki powinno się śpiewać wyłącznie po polsku. Aby się przekonać jak daleko muzycy odrzucili powyższą ideę precz od siebie, wystarczy porównać dwa utwory z ich debiutanckiego krążka; wykonany w języku angielskim „Dirty thoughts” oraz swojsko brzmiący „No co?”. Ten pierwszy od pierwszych dźwięków brzmi jak rasowe, solidne i nowoczesne gitarowe granie, drugi zaś przypomina jego złagodzoną odmianę z nalepką „made in Radom”, w które to okolice ciągnie grupę brzmienie polskiego tekstu. Należy jednak na usprawiedliwienie dodać, że „No co?” jest w naprawdę trudnej sytuacji, gdyż rozpoczyna się tuż po „Exhale”, który subtelnie kojarzy się z „soundem a lá kalifornikejszyn” (i jest w tym ziarno prawdy, albowiem jak wieść gminna niesie końcowa produkcja płyty odbywała się w dalekiej i słonecznej Kalifornii). 
„No surrender” to nie tylko najlepszy utwór na „Foreplay”, ale jednocześnie to sztandarowy przykład sporych umiejętności muzyków Pornstars, którzy gładko przechodzą od pop gitarowego stylu do  „lajtowych”, lecz kąśliwych zagrywek z cechami nu metalu. Zgrabny, melodyjny refren zwieńczony kompetentnym gitarowym solem to główne atuty tego utworu, obdarzonego ładnie przyciętym rockowym pazurem. W zaśpiewanej po polsku „Chemii”, kontrowersyjny temat uzależnienia od narkotyków przybrał przebojową formę, chociaż cały czas obracamy się wokół tzw. re-akcji bezpośredniej; występujący w utworze podmiot liryczny „skarży się” za pomocą rymów umieszczonych w tekście piosenki, iż „boski, biały proszek łaskocze go w nosek”. 
W utworze „Partyzant” Pornstars się rehabilituje (chociaż wspomniana przeze mnie rehabilitacja jest w tym przypadku li tylko figurą retoryczną) – jednym słowem,  jestem już niemal skłonny odwołać swoje narzekania i zerwać z pudełka z napisem „Foreplay” nalepkę z lekko stygmatyzującą tradycją muzyczną – ale cóż z tego, skoro kolejny ich utwór, „Salon niezależnych” znowu lekko przypomina Irę i Carrion (nie chodzi mi tu bynajmniej o artystyczne kompetencje,  ani o geografię – raczej o udawanie, że gra się rocka bez przedrostka „pop”). Pamiętajmy jednak, że w przypadku warszawskiej kapeli (jak i w przypadku „radomskich”) nie mamy do czynienia z amatorami grającymi w świetlicy Zakładów Metalowych „Łucznik”, a z profesjonalnymi popowo-rockowymi składami. Tym bardziej, że na track-liście „Foreplay”, tuż po piosence „Salon niezależnych” natrafiamy na utwór „Rage age”, udane połączenie przebojowości Bon Jovi z melodyjnością Marilyn Mansona. Zresztą moje powyższe rozterki i tak skutecznie łagodzi „Let me be yor dog”, który ma w sobie coś z łagodniejszej odmiany słynnej piosenki Iggy’ego Popa o podobnie „pieskim” tytule… 
„Black Steep” nie wnosi niczego nowego do wizerunku grupy, poza już niemal oficjalnym świadectwem, iż Pornstars poruszają się nadzwyczaj swobodnie po rozmaitych stylistykach – w tym konkretnym przypadku napotykamy na przykład przebojowego, gitarowego wymiatania zdolnego zrujnować notowania niejednej listy przebojów . W pewien sposób może zaskoczyć kompozycja zatytułowana „100 stopni”, potwierdzając tym samym eklektyczny charakter materiału –  mamy w niej do czynienia z wyrazistymi, niemal metalowymi partiami gitar (umiejscowionymi w konturach melodyjnego grania). W tym kontekście „Warsaw at night” to niemal „szyld” tej muzyki, gotowa wręcz recepta na radiowy przebój upalnych, letnich nocy. 
Ostatnie pięć utworów z płyty to angielskie warianty zaśpiewanych wcześniej w polsko-języcznych wersjach „Chemii”, „Partyzanta”, „Salonu niezależnych”, „Let me be your dog”, „100 stopni”, a ponadto polska tym razem wersja „Dirty thoughts”. Jest więc okazja sprawdzić jak zabrzmią w słownikowo innym podejściu. „Chemia” i „Partyzant” sprawdzają się w obu (dla nie znających języka Byrona „Chemia” zabrzmi prawdopodobnie odrobinę mocniej bez rymów i zdrobnień). „Salon niezależnych”  w wersji angielskiej jest do przyjęcia, choć nie powala na kolana. „Let me be your dog” jak był udany tak i jest, podobnie sprawa  ma się ze „100 stopniami”. Polska wersja „Dirty thoughts” udowadnia bezspornie, że do tej niezwykle sprawnie zagranej muzyki lepiej pasuje wymiar anglosaski. Lecz Pornstars na „Foreplay” pozostawia słuchaczowi wybór – i bardzo dobrze – ponieważ mój z oczywistych względów jest stricte subiektywny.
Aha… z Radomiem odrobinę sobie oczywiście dworowałem, bo jeśli mam już słuchać muzyki z radia, mimo wszystko zdecydowanie wolę set-listę z Irą, Carrionem i z Pornstars niż z na siłę promowanym plastykiem wyprodukowanym w ramach takiej czy innej telewizyjnej ramówki. 


Pornstars, „Foreplay”. Wydanie własne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz