poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wyciąg z ruinowiska (5)


Według francuskiego filozofa Jeana Baudrillarda,  cywilizacja konsumpcyjna to  w całości świat tworzyw sztucznych, cały z plastykowej masy, zaprojektowany i skonstruowany przez polityków, producentów i speców od marketingu, a funkcjonujący  w nim ludzie to marionetki, które ciągnięte za odpowiednie sznurki kupują, konsumują  i realizują równie sztuczne, jak oni sami potrzeby. Baudrillard uważa, że wegetujemy w świecie, który całkowicie wykreowały media. Jedyne, czego doświadczamy i do czego mamy pełny i otwarty dostęp to zniekształcana przez nie informacja. W niej to zawierają się (bywają podstępnie ukryte) pewne określone i zunifikowane treści, które powodują, że te same produkty są tak samo pożądane w różnych, niejednokrotnie bardzo odległych od siebie strefach kulturowych. Stąd nad kulturą zawisła swoista nieuchronność digitalizacji, organizowanie jej w określonych takich samych formatach, w celu przestrzegania wspólnych kodów kulturowych na całym świecie. Takie podejście reorganizuje porządek społeczny; o wartości  i znaczeniu człowieka w społeczeństwie stanowi wyłącznie ilość i jakość kupowanych przez niego produktów. Na pierwszy plan wysuwa się kategoria „łatwości” i „dostępności” kultury wtłaczając jednostkę w uzależnienie oparte na zasadzie „stanu posiadania”, powodując duchową (i bardzo często materialną) degradację człowieka, który pogrążając się w materialistycznym aspekcie  życia, zapomina o rozwoju intelektualnym i kulturowym. A gdyby tak w ten przedświąteczny czas porażającej konsumpcji dokonującej się w rozmaitych galeriach, supermarketach, giełdach i halach; miejscach zmieniających ludzkie włókna nerwowe we włókna sztuczne, wznieść przeciw tezom  Baudrillarda choćby na chwilę (dokładnie na tyle, ile zwyczajowo trwa każda refleksja) prowizoryczną zaporę z tego, co kryje się za pytaniami postawionymi przez przywołanego przez Katarzynę Ziętal w artykule pt: „Formy analogowe w świecie cyfrowym: o sentymencie do płyty winylowej” opublikowanego na stronach projektu Historiaimedia.org, medioznawcę Raya Alexandra Diducka? Oto dwa wspomniane pytania: co o społecznym znaczeniu digitalizacji mogą powiedzieć nam powracające właśnie do łask melomanów płyty winylowe? Dlaczego, chociaż standardem jest już cyfrowa dystrybucja, stare analogowe sposoby słuchania muzyki wciąż znajdują swoich fanów? 

Rozpatrujące powyższe w kontekście socjologicznym, Diduck doszedł do wniosku,  że format ma nie tylko znaczenie techniczne, ale również i społeczne. Według niego, rytuały i przyzwyczajenia dotyczące korzystania z płyty analogowej powodują, że doświadczenie jest zapamiętywane lepiej i mocniej niż wybór kolejnej piosenki zapisanej na dysku odtwarzacza mp3. Odsłuchiwanie muzyki w formacie analogowym, w sposób oczywisty poprzez konieczność posiadania niezbędnego do tego sprzętu audio, ma też ograniczony zasięg czasoprzestrzenny, co ułatwia skupienie uwagi i w istotny sposób zmienia głębię recepcji. Bywa doświadczeniem występującym na wielu poziomach zmysłowych (wzrok, dotyk, słuch). Istotna jest faktura, zapach płyty, jej niedoskonała, bądź doskonała forma. Odtwarzanie za jej pomocą muzyki angażuje fizycznie, odtworzenie pliku cyfrowego to czynność łatwa i niemal zupełnie automatyczna. Do cyfrowego zapisu muzyki trudno żywić uczucie. Z „czarną płytą” można nawiązać nieomal więź emocjonalną. Jest jakby żywym artefaktem: pochodzi z odległej epoki i posiada nieprzewidywalną jakość dźwięku. Słuchaniu winyla towarzyszy misterium: płyta na naszych oczach się obraca, igła rysuje rowki, muzyce towarzyszą zazwyczaj archaiczne, ale przy tym niezwykle klimatyczne trzaski. Z plikami mp3 raczej się nie sfotografujemy, nie możemy ich eksponować w mieszkaniu, stąd nie mogą być manifestem naszego zainteresowania muzyką. Ukryte na twardym dysku nic nam o nas nie mówią, nie są w stanie w żaden sposób reprezentować naszej osobowości. 

U Diducka pojawia się także, zaczerpnięte od kulturoznawcy Gérarda Genette pojęcie paratekstów, tu odnoszące się do muzyki. Parateksty takie jak okładka płyty czy dołączone do niej teksty i inne graficzne gadżety (niejednokrotnie powodujące „kultowość” danego wydawnictwa płytowego), nadają znaczenie i pozwalają zrozumieć przekaz autora nie tylko poprzez wymowę utworów zarejestrowanych na płycie. Poza tym program każdego analoga to dwie strony, strona A i strona B, a co za tym idzie określony i zamknięty zbiór utworów. Pliki mp3 są często w ogóle pozbawione paratekstów: nie mają etykiet, bywają niewłaściwie opisane lub nieopisane wcale, mogą być dystrybuowane niezależnie poza zamkniętą listą utworów na albumie, których program w kolejno publikowanych wersjach nieustannie się rozszerza poprzez dołączanie bonusów w postaci alternatywnych utworów, kolejnych mixów czy też odrzutów z sesji. Diduck zwraca uwagę, że odsłuchiwanie muzyki poprzez linki muzyczne publikowane w serwisach społecznościowych lub za pomocą wymiany „peer to peer”, przez własną hipertekstowość rozprasza uwagę, wymusza korzystanie z niekończącej się sieci odnośników, spłyca doświadczenie. Zastanawia się także, dlaczego dialog oparty o  ściągane z Internetu pliki mp3 sprowadza się do lapidarnego stwierdzenia: „powinienem to ściągnąć” oraz do dywagacji prawnych na temat legalności bądź nielegalności tego procederu, natomiast temat winyli powoduje zawsze żywszy, bardziej wieloznaczny tok rozmowy, w którym często ujawniają się intymne emocje. Pomimo tego, że w naszym kraju funkcjonuje minister do spraw cyfryzacji, należy pamiętać, iż według Diducka to doświadczenie zmysłowe czy osobiste mechaniczne zaangażowanie odróżnia korzystanie z zasobów kultury funkcjonujących w postaci analogowej od postaci cyfrowej. Być może (a nawet na pewno biorąc pod uwagę przypadek ACTA) nasza wolność powinna raczej przejawiać się wyłącznie w analogowym podejściu do konsumpcji, za którym stoi wyłącznie to, co jest nam naprawdę niezbędne do w miarę komfortowego życia, zamiast „zdigitalizowanej” informacji, że powinniśmy posiadać wszystko to, co pokazują nam w rozmaitych programach przerywanych natarczywymi reklamami.

Co do osobistych „doświadczeń zmysłowych”; te zwłaszcza zimą bywają niezapomniane. Kiedy wsiadam  do auta, żeby dotrzeć na pchli targ, za oknem jeszcze jest ciemno. Odpalając silnik, nie mam żadnej gwarancji, że moja wyprawa w ten naprawdę mroźny poranek, będzie miała jakikolwiek sens. Niewyspany, zmarznięty na kość, jestem zły na siebie, że znowu tu przyjechałem, kompletnie bez sensu i bez żadnego planu. Mogłem przecież wstąpić do pierwszej lepszej galerii i kupić jedną horrendalnie drogą, ale za to porządną reedycję jakiegoś winyla, a teraz w cieple klimatyzowanych korytarzy snobować się na dumnego yuppies. Ale wkrótce, po pierwszych niepowodzeniach następuje upragniony „złoty strzał” gdy po przejrzeniu sterty porysowanych, niekiedy zalanych i pozlepianych ze sobą czarnych płyt, trzymam w ręku krążek Zappy w idealnym stanie. A potem natrafiam na następne, a co najważniejsze, nie rujnuję się kompletnie, ponieważ wszystkie są w cenach „surowca wtórnego”, za którymi nie stoją korporacyjne narzuty, potencjał komercyjny, logo, mandaty z fotoradarów, albo podatek od deszczu ministra Rostowskiego, chociaż na pchlim targu silny mróz akurat nie wróży odwilży… 

PS (lub cywilizacyjne Post Mortem): Frank Zappa, „Sleep Dirt”, Warner 1976, Pete Townshend, „White City – The Novel”, Atco 1985, Randy Newman, „Land Of Dreams”, Warner 1986, Roger Chapman, „Hyenas Only Laugh For…”, RCA 1989, Joan Baez, „Greatest Hits”, Electrola 1972, Lou Reed, „Walk On The Wild Side – The Best Of”, RCA 1972, Al Steward, „The Passages", RCA 1978, Bruce Hornsby, „And The Range”, RCA 1986, Koral, „Koral”, Pepita 1981.

czwartek, 20 grudnia 2012

Trzy gracje w składzie porcelany


Nadciąga kolejna fala kryzysu gospodarczego, a Unia Europejska sypie się na całego. Na szczęście pogłoski o tym, że współpraca pomiędzy państwami ustanie, są mocno przesadzone, przynajmniej jeżeli chodzi o współpracę artystyczną. Oto przykład: pochodząca z Nadrenii Północnej-Westfalli alternatywna grupa rockowa Sister Dew. Trzy panie (Britta Plaβmann – bas, Annett Cachay – gitara, Olga Polasik – wokal) plus pan za perkusją (Andreas Bargel) stanowią udane połączenie „opcji niemieckiej” z „polskim rodowodem”.


Ciekawe, czy nazwa grupy została zainspirowana piosenką zespołu dEUS „Sister Dew”, a zwłaszcza tym fragmentem: Oh my sweet Sister Dew what have I done?. Jeśli tak, to idąc tym tropem i słuchając płyty Porcelain & Concrete, podpisuję się zwłaszcza pod trzema  linijkami tej piosenki: So let your tender wisdom be mine/  and let me come to you like a child/ I'd like to stick around here for a while. (Więc udziel mi swej czułej mądrości/ pozwól mi przyjść do ciebie jak dziecku/ Chciałbym przez chwilę tu pozostać). Z pewnością warto na dłużej pozostać przy tych słodkich, melodyjnych dźwiękach, tak udanie harmonizującymi z ostrzejszymi riffami.


Od razu utwierdza mnie w tym War is on, kawałek świeżego, smakowicie podanego „rockowego mięcha”, przyprawionego odpowiednim „powerem”, który odsyła moje poczucie rockowej estetyki do genialnie „skowerowanego” przez mało znaną grupę Lussi in the Sky, klasyka Led Zeppelin Whole Lotta Love. War is on to ta sama jakość gatunkowa, a w przypadku Sister Dew w dodatku absolutnie autorska. Z tego też utworu czerpię swoją wiedzę o „polskim rodowodzie” w „utajonej opcji niemieckiej” (personalnej, tu określanej przeze mnie żartobliwie li tylko żartobliwie) – angielski tekst War is on ma wstawkę „polskojęzyczną”, zaśpiewaną przez Olgę Polasik najczystszą z możliwych polszczyzną. Ten akurat fragment przypomniał mi o Małgorzacie Szczęsnej, wokalistce zapomnianego polskiego zespołu z połowy lat osiemdziesiątych, Jan Kowalski, który pozostał znany wąskiej grupie słuchaczy za przyczyną umiarkowanego radiowego przeboju pt. Miasto mężczyzn.


Rację miał anonimowy autor materiału promocyjnego poświęconego Sister Dew, pisząc, że Porcelain & Concrete zawiera skrajności, począwszy od porządnego kopniaka w „War is on” do atmosferycznego „Lost Between the Days” i charakteryzuje się wrażliwością porcelany i fundamentem mocnym jak beton. Weźmy „skoczne” The Train Track z ładnie wkomponowana kaskadą rwących gitar z melodyjną, riffową wstawką. Oto mamy przed sobą brzmienia rozciągnięte gdzieś pomiędzy Garbage (bez tej ich łatwej przebojowości) a gitarową „onirycznością” Blonde Redhead. Przy czym wspomniane wcześniej Lost Between the Days to idealne rozwiązanie, jeśli mielibyśmy mówić o „radiowym potencjale” tej kompozycji wobec jej wartości obiektywnej (i równowagi pomiędzy nimi). To po prostu świetna, urozmaicona i klimatyczna piosenka. Wybór jest prosty – gdybym miał wybierać pomiędzy Anią Wyszkoni a Olgą Polasik, ostatnie pieniądze wydałbym na „porcelanę”.


Tym bardziej, że zaraz po Lost Between the Days czeka mroczny All About, utkany z „apokaliptycznych” gitar i ciekawych rozwiązań wokalnych. Emocjonalność PJ Harvey czy Patti Smith użyta jako porównanie dla nich wydaje mi się jak najbardziej na miejscu. Ciekawie zaaranżowana sekcja rytmiczna i „zdublowana” solówka gitary tworzą niezwykle nośne tło dla wokalnej ekspresji. Z kolei Wreck Me jest w klimacie takiego trochę bardziej „lirycznego” Hole (choć znacznie lepiej brzmi i ma elektroniczną końcówkę – nie do pomyślenia w przypadku Courtney Love). Porcelan Snow to z kolei przepiękna ballada. Szlachetna linia melodyczna, odrobina elektroniki, spokojne tempo przeplatane szybszymi fragmentami (na zasadzie kontrapunktu) i gęste wokalne akcenty, przesądzają razem o prawdziwej klasie tej kompozycji. Wliczając w to dwa bonusowe kawałki umieszczone na płycie, zremiksowane przez znanego niemieckiego producenta Dirka Riegnera (m.in. Guano Apes i HIM), nie ma tu słabych momentów.   O dziwo, Great choice trochę brzmi jak Guano Apes, co może nieco zaskakiwać, ale absolutnie niczego nie psuje. Spowity wyrazistą elektroniką i na swój przebojowy Out of Reach udanie zamyka tę wyjątkowo dobrą płytę. 


Great Choince i Out of Reach to dwa nieco mocniejsze kawałki na tle pozostałych kompozycji. I nic nie szkodzi, bo i w nich Sister Dew nie porusza się w rockowej estetyce z niezgrabnością słonia w składzie porcelany. Na Porcelain & Concrete wykonuje pewne ruchy, w dodatku z taką gracją, która pozwala dotykać i oglądać nawet te najdroższe serwisy. Nie wspominając już o filiżankach, na których kupno stać byłoby wyłącznie śp. Michaela Jacksona.


 Sister Dew, „Porcelain & Concrete”. Wydanie własne.

                                               [prwdr.: „Arterie”, nr 13 (2) 2012, s.135-136.]

środa, 19 grudnia 2012

Środek poezji, poezja bez środków zastępczych


W najnowszym 13 (2/2012) numerze Kwartalnika Artystyczno-Literackiego ukazała się moja relacja z VIII Festiwalu „Złoty Środek Poezji”, który odbył się latem tego roku w Kutnie, zatytułowana „Środek poezji, poezja bez środków zastępczych”: Tegoroczna, VIII edycja kutnowskiego festiwalu (…) miała chyba najbardziej zwarty i atrakcyjny program na tle trzech poprzednich, w których dane mi było uczestniczyć. A wszystko za sprawą Artura Fryza, niezwykle kompetentnego i pracowitego organizatora tego dziś już niewątpliwie ważnego wydarzenia na mapie polskiej poezji współczesnej. Nie da się przecenić  pracy, jaką corocznie wykonuje Fryz, aby zapewnić swoim gościom i laureatom odbywającego się w ramach festiwalu konkursu na najlepszy debiut poetycki roku uczestnictwo w imprezie o odpowiedniej randze i oprawie”.

Uzupełnieniem relacji jest wywiad, który przeprowadziłem z Arturem Fryzem w ramach cyklu „Siedem grzechów głównych”*. Oba materiały ukazały się w redakcyjnej rubryce „Prowincja oświecona”. Poniżej fragment wspomnianego wywiadu:

PG: jaki jest twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Pełnia obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać „środowiskowymi”?

AF: Myślę, że w wielu przypadkach dostrzec można pewną „środowiskowość” tych nagród. Jednak, jak już wspomniałem, nie płaczę wcale po stracie ogólnopolskiego, uniwersalnego obiegu literatury i nie cierpię z powodu braku niepodważalnego obiektywizmu werdyktów różnych konkursowych gremiów. Chcę wierzyć, że sporo jest jurorów dobrej woli. A że dziś nie sposób objąć całości zjawisk, to jest przekleństwo, ale i nieodparty urok wielości. Nie boli mnie to, bo wszak nie w nagrodach leży siła literatury. Ostatnio wielkim odkryciem była dla mnie lektura tomiku Olgi Kubińskiej „Zaduszki”. Nie znalazł się wśród dwudziestki nominowanych do Orfeusza, choć z kuluarowych opowieści wiem, że niektórzy z jurorów zwrócili na niego uwagę. Ale ja, jej anonimowy czytelnik, byłem wyjątkowo obdarowany. Przez kilka dni życie smakowało mi inaczej. To jest sens wydawania poetyckich książek. Jeśli taka lektura poetycka mi się zdarza, a zdarza mi się co jakiś czas, mogę mieć werdykty wszystkich szacownych gremiów głębokim poważaniu. Zarazem jednak nawołuję: fundujcie poetom nagrody! Niech i oni, choć przez parę dni pławią się w luksusie i atmosferze sukcesu. Nie żałujmy im tego doświadczenia. Jak są mistrzami pióra, to i z tego jakoś się wywiną, jak nie są – to może zainwestują w naszą gospodarkę”…

Zainteresowanych zapraszam do lektury; nowy numer „Arterii” wkrótce w sieci sklepów „empik”.



*Cykl „Siedem grzechów głównych” ukazywał się od lipca do września 2012 roku na łamach prowadzonego przeze mnie bloga. Te same pytania zadałem dwudziestu jeden poetom; odpowiedziało jedenastu: Artur Nowaczewski, Monika Mosiewicz, Artur Fryz, Maciej Robert, Rafał Gawin, Robert Rutkowski, Izabela Kawczyńska, Maciej Woźniak, Radosław Wiśniewski, Wojciech Kass i Maciej Melecki.

wtorek, 18 grudnia 2012

Wiersze z sZAFy


W 45 numerze kwartalnika literacko-artystycznego „sZAFa” (grudzień 2012) opublikowano kilka moich wierszy, spośród których dwa;  „Gniazdo” i „Wykwity” to utwory premierowe. Zainteresowanych zapraszam do lektury pod tym linkiem.



 

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Regularny puls

Jury XVIII OKP im. J. Bierezina pod przewodnictwem Jacka Dehnela przyznało Nagrodę Główną Pawłowi Tomankowi z Warszawy. Pozostali nominowani w konkursie to Katarzyn Kaczmarek z Lubicza Górnego, Agnieszka Smołucha-Sładkowska z Tarczynka (nominowana również w 2010 r.), Szymon Domagała-Jakuć z Łodzi, Damian Kowal z Legnicy (nominowany w 2010 i w 201 r.), Piotr Nita z Częstochowy (był nominowany w roku  2009 ), Rafał Krause z Gdyni i Szymon Żuchowski z Warszawy. Tegoroczny werdykt jury opatrzyło następującym komentarzem: „Jury pragnie zauważyć, że żaden z nominowanych projektów książki poetyckiej nie tworzył wystarczająco spójnej całości - formalnej i kompozycyjnej - by od razu, bez redakcji skierować go do druku. Poziom finału był wyrównany, a w większości zestawów dało się zaobserwować daleko idące podobieństwa dykcji poetyckiej i stosowanych środków, co każe zastanowić się nad problemem odrębności   i oryginalności głosu młodych poetów”. Z jednej strony powyższe słowa najłatwiej jest potraktować jak „pocałunek śmierci”, z drugiej warto zastanowić się czy czasem nie chodzi w nich o to, że jury dostrzegło pewien regres uwidoczniony w tegorocznym projektach książek poetyckich nadesłanych na konkurs? Niepokojąco brzmi zdanie mówiące o „podobieństwach dykcji poetyckiej i stosowanych środków” zgłoszonych zestawów, z którego ja osobiście wywodzę przekonanie, iż w najbliższym czasie powinno nastąpić jakościowe „przełamanie” odnoszące się nie tylko do łódzkiego konkursu, ale w ogóle do istoty problemu związanego z „odrębnością”; z wytwarzaniem wierszy w oparciu o pewne wspólne wzorce i portalowe „matryce”. Z tego, co mogłem usłyszeć przedwczoraj w Łodzi, do wspomnianego przeze mnie zjawiska najbliżej chyba jest Szymonowi Domagale-Jakuciowi, który nota bene otrzymał Nagrodę Publiczności. Jury przyznało również Nagrodę Specjalną Rafałowi Krause, a Zdzisław Jaskuła przy okazji ogłaszania nazwiska jej laureata złożył deklarację, że związana z nią książka również ma szansę ukazać się w przyszłości. Abstrahując od tego o czym piszę powyżej, ostateczny werdykt konkursu firmuje debiutancka książka (lub zgodnie z deklaracją Zdzisława – książki), która jak wiem to z własnego doświadczenia, zwykle znacząco odbiega w ostatecznej wersji od nominowanego projektu (którego w sposób oczywisty nie poznałem – stąd odnoszę się wyłącznie do intencji samego komentarza, a nie do twórczości osób nagrodzonych). Dopiero ona definitywnie wyjaśni genezę komentarza sprokurowanego przez tegoroczne jury.

Wielka szkoda, że z trzech spotkań pod hasłem „Krytyk i jego pisarz”, najciekawsze z nich z Marcinem Orlińskim i Dariuszem Suską (w pozostałych uczestniczyli Jacek Dehnel i Kārlis Vērdiņš oraz Paweł Kozioł i Agnieszka Mirahina), odbyło się zaraz na początku kiedy jeszcze na widowni znajdowali się w zasadzie wyłącznie sami poeci.  Ta część programu, obok absolutnie wyuzdanego biorąc pod uwagę wykonawczą ekspresję koncertu duetu Babu Król, była według mnie najmocniejszym punktem minionej soboty. 

Atmosfera towarzysząca samej imprezie pozostaje od lat niezmienna – to szlachetne połączenie niezobowiązującej konferansjerki Andrzeja Strąka z duchem improwizacji oraz z kawiarnianą atmosferą, za której „gęstość” odpowiada bufet zlokalizowany w tej samej sali gdzie zapadają werdykty i dzieją się różnego rodzaju około-poetyckie przedstawienia. Z lokalnego kolorytu warto wspomnieć o niezmordowanym Henryku Z., notorycznie pojedynkującym się słownie zarówno z organizatorami, laureatami konkursu jak i ze zgromadzoną w ŚFK publicznością (bon mottem ostatniego pojedynku stał się nieistniejący póki co łódzki Dworzec Fabryczny). Jednym słowem nic nie zastąpi tradycyjnych już poślizgów czasowych towarzyszących namaszczeniu laureata Nagrody Głównej (ten ostatni to jakieś 1,5 godziny – rekordowy towarzyszył Przemkowi Witkowskiemu, który dowiedział się, iż został laureatem „Bierezina” około 1.30 w nocy), kuluarowych rozmów w większych i mniejszych grupach i podgrupach, ogarniającego poczucia czasowego funkcjonowania w odrealnionej rzeczywistości w absolutnie błędnym przekonaniu, że to wszystko ma jeszcze dla kogoś oprócz nas samych jakiekolwiek znaczenie.

Ogłoszenie werdyktu XVIII OKP im. Jacka Bierezina – VI Festiwal „Puls Literatury”, Śródmiejskie Forum Kultury, Łódź 15.12.2012 r.

niedziela, 16 grudnia 2012

Werdykt XVIII OKP im. J. Bierezina


W dni wczorajszym  około północy swój werdykt ogłosiło jury XVIII OKP im. Jacka Bierezina w składzie: Julka Szychowiak, Jacek Dehnel – przewodniczący, Zdzisław Jaskuła i Dariusz Suska. 

Nagroda Główna – Paweł Tomanek z Warszawy,
Nagroda Specjalna – Rafał Krause z Gdyni,
Nagroda Publiczności – Szymon Domagała – Jakuć z Łodzi.

W Turnieju Jednego Wiersza O Czekan Jacka Bierezina jury w składzie osób wyróżnionych w konkursie krytyczno-literackim (Monika Brągiel – przewodnicząca, Sławomir Płatek i Mateusz Bobowski) przyznało następujące nagrody i wyróżnienie:

Trzy równorzędnie Pierwsze Nagrody: Krzysztof Kleszcz z Tomaszowa Mazowieckiego, Krzysztof Szeremeta z Prudnika, Jarosław Zaremba z Łodzi.
Wyróżnienie – Damian Kowal z Legnicy.
Ponieważ zdecydowałem, że w tym roku nie wezmę udziału w Turnieju, nie mam pojęcia ilu poetów stanęło w jego szranki. 
* na zdjęciach: (1) Jacek Dehnel, Paweł Tomanek i Zdzisław Jaskuła,
(2) Rafał Krause, Szymon Domagała-Jakuć.