poniedziałek, 1 października 2012

Siedem grzechów głównych (11)

Siedem grzechów głównych to upowszechniony w kulturze spis podstawowych grzechów człowieka i wykroczeń przeciwko Bogu, samemu sobie i religii. W katolicyzmie był on znany już w okresie średniowiecza. Aktualna forma interpretacji spisu dokonana przez katechizm, nie nazywa uwzględnionych w nim pozycji „grzechami” ale „wadami”, które powstają wskutek powtarzania tych samych czynów, będących wynikiem skłonności do grzechu po popełnieniu innych grzechów. Pytania, które zrodziły się w mojej głowie pierwotnie tylko po to, aby pozostać w tym ustronnym miejscu w charakterze pytań retorycznych, ostatecznie postanowiłem zadać także i innym – skoro wydźwięk moich własnych odpowiedzi przybrał w międzyczasie pejoratywne zabarwienie. Zatem, czy tylko ja utwierdziłem się w przekonaniu, że tzw. „obieg” polskiej poezji współczesnej skażony jest kilkoma wadami („grzechami”) wyzierającymi zza poniższych znaków zapytania? Czy poezji towarzyszy (rzecz jasna umownie), któryś z siedmiu grzechów głównych? A może wszystkie? A może żaden z nich? Przekonajmy się…

Piotr Gajda: Jaki masz stosunek do własnego debiutu? Jakbyś scharakteryzował(a) instytucję debiutu w ogóle?

Maciej Melecki: Stosunek do swojego debiutu mam nader pozytywny, wciąż pamiętam emocje, jakie towarzyszyły pojawieniu się obu książek, albowiem wydałem praktycznie dwie naraz. Pierwsza – Te sprawy – ukazała się w grudniu 1995 r., a druga – Niebezpiecznie blisko – w lutym 1996 r. Pikanterii temu wydarzeniu dodawał fakt, że pierwsza była nominalnie drugą i odwrotnie. Zadebiutowałem więc niejako podwójnie, stąd, być może, tyle z tego okresu pozostało mi w pamięci, a czasy, jak być może pamiętasz, były niezwykle burzliwe. Działo się tyle w młodej literaturze, że prawie co miesiąc ujawniały się co rusz coraz to nowe wydarzenia: tomy wierszy, nowe numery pism literackich, imprezy w Katowicach czy Mikołowie, spotkania większe lub mniejsze w Polsce. Innymi słowy, był to okres burzy i naporu. Żyło się recenzjami, wywiadami i esejami, jakie co dwa tygodnie fundował niezapomniany Nowy Nurt. Funkcjonował wtedy jeszcze bruLion. I wciąż docierało do nas jakieś nowe. Organizowaliśmy w Katowicach co miesiąc Zbiegi Poetyckie Na Dziko, a w listopadzie organizowaliśmy potężną imprezę poetycką z poetami polskimi i zagranicznymi, w sumie jakieś 15 osób występujących. Na jednej z nich, bodaj w 1997 r., było totalny nadkomplet widzów, jakieś 250 osób, i spora kolejka czekająca na wejście na zewnątrz. Nie do pomyślenia dzisiaj. W takiej więc aurze literackiego fermentu przyszło mi debiutować.

PG: Czy Twoim zdaniem możemy jeszcze w Polsce mówić o ogólnopolskim obiegu krytyczno-literackim? Czy uważasz, że ostatnia dekada w polskiej poezji współczesnej doczekała się choćby śladowego omówienia?

MM: Obecnie ten obieg jest w totalnym zaniku. A jeśli już rzekomo występuje, to za bardzo nie wiem, gdzie on przebiega, w jakim wymiarze należałoby się go dopatrywać. Pism literackich, takich z prawdziwego zdarzenia, praktycznie już nie ma. Są jeno efemerydy lub pisma, które mają działy literackie. Jeśli więc pojawiają się recenzje lub eseje, to na pewno nie tworzą one jakiegoś dopełniającego się głosu, ponieważ w chwili obecnej tom wierszy, w tych pismach, ma jedną góra dwie lub trzy recenzje. Nie przekładają się one – recenzje, eseje – na cośkolwiek więcej. I w, konsekwencji, pozostają samotnymi głosami na medialnej puszczy. Sytuacja ta wynika też i z tego, że domniemamy obieg został przejęty przez masowe publikatory, w których nie ma mowy o zamieszczaniu tekstów krytycznych, a pisanie o literaturze jest pisaniem stricto żurnalistycznym, tworzonym przez, nomem omen, paru luminarzy krytyki literackiej, którzy, jak wiadomo, z czegoś muszą żyć. W efekcie, mamy do czynienia ze spłaszczonym, mocno uproszczonym, wybiórczym obrazem współczesnej poezji polskiej, gdyż w tegoż rodzaju publikatorach, jeśli pojawiają się teksty o poetyckich książkach, to tylko przy okazji jakiejś kolejnej Nagrody Literackiej albo przy okazji wydania wyboru wierszy za granicą jakiegoś czołowego pół grafomana polskiego (vide Dąbrowski). Co do omówień, to na pewno takowe są - rozpierzchłe, indywidualne i raczej osobne. Myślę tutaj o paru książkach, chociażby tych, które wydaliśmy w Instytucie Mikołowskim na przestrzeni ostatnich dwu lat: Alina Świeściak Lekcje nieobecności, Marcin Orliński Płynne przejścia i Anna Kałuża Wielkie wygrane. Wszystkie one starają się, niekiedy dość mocno, wniknąć w najistotniejsze zjawiska poetyckie ostatniej dekady, jakoś je ze sobą związać lub nadać im dystynktywne cechy, tak, by przedstawić ten złożony, mocno nieskanalizowany obraz poezji, jako wielorodny stan rzeczy, odbierany mocno indywidualnie w oparciu o autorskie rozpoznania czy też zakresy widzeń. Są w nich zaproponowane częstokroć projekty krytyczne (jak chociażby Krytyka towarzysząca Marcina Orlińskiego). Poza książkami nie spotkałem się z innymi rodzajami takich omówień.

PG: Czy w naszym kraju istnieje wyraźny podział na środowiska poetyckie, czy raczej mamy do czynienia z pojedynczymi nazwiskami rozrzuconymi po kraju –  kojarzonymi wyłącznie geograficznie?

MM: Wydaje mi się, że trudno byłoby teraz mówić o jakichś środowiskach poetyckich, stanowiących coś na wzór grupy poetyckiej. Taki paradygmat po prostu się skończył. W latach dziewięćdziesiątych, kiedy młoda poezja nie była jeszcze tak uformowana jak teraz ( hierarchie, koterie, środowiska wydawnicze itp.), takie wspólnotowe działania były jeszcze możliwe. Oczywiście cechowało to młodych poetów, wyłaniających się z niebytu, anektujących nieużytki światka literackiego, otwierających sobie, tym samym, nowe przestrzenie dla wspólnego działania (pisma literackie, biblioteki książek przy tychże pismach, imprezy literackie w nieznanych dotąd formułach). Teraz więc pozostają indywidualne nazwiska i poetyki, a wszelkie próby odnowienia takich działań, są dość jałowe lub nieco groteskowe.

PG: Jaki jest Twój stosunek do nagród literackich w Polsce? Pełnią obiektywną rolę opiniotwórczą, tworzą określone hierarchie literackie? Czy jest uprawnione, aby ich werdykty umownie nazywać „środowiskowymi”?

MM: Coraz bardziej krytyczny, wzbudzający coraz większą awersję do nich. Ostatni sezon był tego dobitnym przykładem, albowiem przyznano nagrody książkom niezwykle słabym, wręcz wtórnym, mając wszak z czego wybierać, co więcej, nominując do ścisłego grona książki wypełnione bardzo odważnymi krojami języka, zakresami dalekosiężnych, wywodzących się z językowych stłoczeń, wizji – myślę tutaj szczególnie o tomie Farsz Marcina Sendeckiego. Nominowany w tym roku i do Silesiusa, i do Gdyni, okazał się jedynie papierkiem lakmusowym, a w konsekwencji wielkim przegranym, i to z dość średnimi tomami. Przekład ten jest dość wymowny. No bo jakie są książki nagradzane w tym kraju – według jurorów przyznających nagrody poszczególnym tytułom, są to książki zawierające w sobie „szlachetną prostotę”. Zgadza się. Wszystkie nagrodzone książki w nagrodach: Silesiusa i Gdyni w istocie takie są. Ale właśnie takie konstatacje powinny raczej napawać przerażeniem niż wmawianą radością. Niepojętym bowiem wydaję się, że tego rodzaju wykładnia informująca o zawartej w danej książce szlachetnej prostocie, jest wypowiadana arcypoważnie, jako niezwykle ważne docieczenie, a w istocie może tylko świadczyć o świadomym zaniżaniu – przez owych jurorów – poziomu samych książek, które zostają wyłonione z bloku książek nominowanych. Wskazywanie na właśnie takie książki jest czymś bezapelacyjnie celowym. A celem jest lansowanie i upowszechnianie literatury, po którą mógłby sięgnąć przeciętnie wykształcony Polak, literatury nie odstręczającej owego kogoś zbytnim hermetyzmem, zrozumiałej w średniej skali intelektualnej percepcji, opartej na emocjonalnej gardzie i szczerym, tak zwanym, przekazie. Nagrody te chcą więc zrobić wszystko, ażeby przyciągnąć do literatury jak największą ilość ludzi, ale żeby tak się stało, literatura ta musi być prosta w odbiorze, komunikowalna w języku, i nafaszerowana w miarę strawną treścią. Tak więc proces literackiego uspołecznienia trwa w najlepsze. Literatura dla ludzi, a nie dla wąskiej i mikrej grupki wtajemniczonych półludzi. Im prościej o czymś napiszesz, tym z większym odzewem po prostu się spotkasz. No cóż, jak napisał w swoim tekście – manifeście Józef Robakowski: Jestem przekonany, że artysta to rodzaj perfidnego szalbierza, wrzodu społecznego, którego witalnością jest właśnie manipulacja na własne konto jako wyraz samoobrony przed unicestwieniem, czyli publiczna akceptacją i uznaniem. Oto głęboko satysfakcjonująca mnie, dookreślona causa samoobrony przed powszechnym uproszczeniem dzieła artystycznego, do którego wszak – jurorzy – literatura zazwyczaj chce aspirować, przed lansowaniem takich tomów wierszy, esejów i prozy, gdzie dominuje wpisany w formę i język pakt z czytelnikiem, ufundowany na dramatycznej próbie łasego przypodobania się jemu. A wiadomo, że torującymi drogę chmarom czytelniczym są jurorzy – już nie krytycy, ale właśnie jurorzy.

PG: Którzy poeci nadają ton współczesnej poezji? Czy w ostatnim czasie dołączyły do nich kolejne nowe nazwiska?

MM: Dla mnie przede wszystkim ton nadają poeci zapomniani, wyciągani z literackiego czyśćca. Myślę tu o Wirpszy i Karpowiczu. Dopiero od momentu, kiedy niejako na nowo, a w przypadku Wirpszy można odczytywać to literalnie, poznajemy ich radykalną twórczość poetycką, zdajemy sobie chyba sprawę, jak wiele już kiedyś zostało stworzone w duchu językowych naruszeń i przekroczeń, jakie to jest wciąż świeże i współczesne, bogate w nieprzebrane zasoby językowych wychyleń i wejrzeń, jakie dalekie w swej wizyjności i odważne w generowanych treściach. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma takich współobecnych mi poetów, którzy nie byliby znakomici pod każdym względem. Ale dla mnie źródło inspiracji bije właśnie tam. Ponadto, pytanie o nadawanie tonu, zawiera w sobie pewną podwójność – nadawanie tonu mogłoby też oznaczać, że jest jakaś wybitna, skromna grupa poetów, która tworzą ewidentne czoło peletonu. Jeśli już tak miałoby być, to dla mnie jest to spora grupa poetów o różnej proweniencji językowej, tematycznej czy stylistycznej. Dlatego też uważam, że jeśli istnieją jakieś hierarchie, to tylko w Kraju nagród, że się posłużę tytułem jednego ze swoich wierszy, a które są kompletnie nieistotne wobec wielopostaciowej, różnorodnej poezji współczesnej.    

PG: Portale poetyckie – jaką pełnią rolę?

MM: Informacyjną bodaj. Umożliwiająca przepływ lub przesył informacji. Nie dzieje się tam raczej nic ciekawego lub szczególnego dla kogoś, kto szukałby kreacji nowych zjawisk lub jakichś palących polemik. Portale te są raczej nastawione na stronę bierną – panuje tam absolutny constans. 

PG: Jaka według Ciebie jest przyszłość poezji?

MM: Coraz bardziej ciemna, hermetyczna, coraz mniej obecna w mediach, albowiem jest i będzie poezja coraz bardziej ciemna, hermetyczna, coraz mniej obecna dla tych, którzy chcą, żeby była jasna, pocieszycielska, dostępna, i medialnie strawna. Ale taka wizja dotyczy tylko tej garstki poetów, którzy poezję odbierają i realizują krańcowo, dość radykalnie, pod kątem językowym przynajmniej. Oczywiście, dla innych twórców, dla których niezwykle ważny jest dostęp do medialnych przekaźników, będzie poezja czymś optymalnie wyważonym, z lekką domieszką słownych spętleń, i z dużą dozą komunikowalnej otwartości – o dość obłym i przejrzystym kształcie. Zależy im bowiem na tym, żeby być łatwo odbieralnym, nie sprawiającym wrażenia lekturowego oporu, dzięki czemu mogą szybko przedostawać się w sferę medialnego spektaklu, w nim uczestniczyć jako – i nie jest to dla nich istotne, albowiem coś za coś – kopie kopi, za cenę – częstokroć bardzo wtórnej, bezpiecznej, nic nie wnoszącej, jeśli chodzi o kaliber, w efekcie wątłej – swojej poezji, mogącej, dzięki temu właśnie, liczyć na kolejne rozdanie kart z tali nominacji nagród literackich.

Maciej Melecki - ur. w 1969 r. w Mikołowie. Poeta i scenarzysta filmowy.  Redaktor pisma „Arkadia”, dyrektor Instytutu Mikołowskiego. Wiersze publikował we wszystkich ważnych pismach literackich kraju, m. in.: „Twórczość”, „Kresy”, „Odra”, „Nowy Nurt”, „Akcent”, „Studium”, „Czas Kultury”, „Tygodnik Powszechny” oraz w antologiach poetyckich. Redaktor tomu niepublikowanych wcześniej wierszy Rafała Wojaczka, „Reszta krwi” /1999/ i współredaktor tomu krytyczno-wspomnieniowego „Który jest. Rafał Wojaczek w oczach przyjaciół, krytyków i badaczy” /2001/. Autor arkuszy: Zachodzenie za siebie /1993/, Dalsze zajścia /1998/, Panoramix /2001/ oraz tomów wierszy Te sprawy /1995/, Niebezpiecznie blisko /1996/, Zimni ogrodnicy /1999/, Przypadki i odmiany /2001/, Bermudzkie historie /2005/, Zawsze wszędzie indziej /2008/, Przester /2009/, Szereg zerwań /2011/. Jego wiersze tłumaczone były na języki: angielski, niemiecki, słowacki, francuski, słoweński. Uczestnik Międzynarodowego Festiwalu Literackiego VILENICA` 2002 /Słowenia/. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz